Premier Węgier powiedział, że jego zwycięstwo wyborcze to również zwycięstwo nad prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim. Szokujące słowa. Ale nie dla Mateusza Morawieckiego. To nie Węgry są problemem – „to Niemcy są głównym hamulcowym bardzo zdecydowanych sankcji”. Oto przesłanie polskiego premiera w dniu triumfu Fideszu. Wzywając do zaostrzenia sankcji wymierzonych w Rosję, wystąpił z agresywną krytyką Francji i – szczególnie – Niemiec, od potępienia polityki Węgier umywając ręce. Taki jest demokratyczny wybór Węgrów, więc o co chodzi? Jednakże dwulicowość nie była najcięższym grzechem najnowszego wystąpienia Morawieckiego.
Marek Migalski: Kicz narodowego pojednania
Kto jest wrogiem?
„Bucza, Irpień, Hostomel, Motyzin to nazwy miejscowości, które każdy z nas zapamięta do końca życia. Rosjanie dopuścili się zbrodni wyjątkowych, zbrodni ludobójstwa. (...) Te krwawe masakry, których dopuszczają się rosyjscy żołnierze, zasługują na nazwanie ich po imieniu: to jest ludobójstwo”, powiedział premier Morawiecki w czasie poniedziałkowej konferencji prasowej w KPRM.
Pozostawiając na boku spory definicyjne co do znaczenia słowa „ludobójstwo” w prawie i dyplomacji, trzeba zgodzić się z szefem polskiego rządu. I trzeba przyznać – nawet jeśli jest się tego rządu gorącym przeciwnikiem – że natychmiastowe, jednoznaczne i głośne potępienie zbrodni armii rosyjskiej jest właściwą reakcją etyczną i polityczną na odkrycie w Buczy oraz w innych miejscowościach opuszczonych przez armię Putina setek ciał pomordowanych cywilów. Niestety, na tym pochwała rządu musi się skończyć, bo te słuszne słowa były w ustach premiera jedynie wstępem do tego, co zawsze...
„Panie prezydencie Macron! Ile razy negocjował pan z Putinem? Co pan osiągnął? Ze zbrodniarzami się nie debatuje, nie negocjuje. Zbrodniarzy trzeba zwalczać. Negocjowalibyście z Hitlerem? Negocjowalibyście ze Stalinem? Dość lawirowania niektórych liderów europejskich! Potrzebne są zdecydowane sankcje! Proponujemy powołanie międzynarodowej komisji do zbadania tej zbrodni, zbrodni ludobójstwa. Panie kanclerzu Scholz, Olafie! To nie głosy niemieckich biznesów, niemieckich miliarderów, którzy teraz pewnie wstrzymują was od następnych działań, powinny być dzisiaj głośno słyszane w Berlinie”.
I tak dalej. Tak jakby to Niemcy były wrogiem, a język dyplomacji polskiego premiera nie obowiązywał. Tego nie da się słuchać bez głębokiego zażenowania. Zwłaszcza gdy adresatem tych ataków są Niemcy, cierpliwe i oględne w komentowaniu hucpiarskiego postępowania PiS w relacjach z instytucjami Unii Europejskiej.
Jan Woleński: PiS w formie, czyli w normie
Tak się buduje jedność Europy?
I kto to wszystko mówi! Pouczenia ze strony szefa rządu, który przez całe lata, do ostatnich tygodni, prowadził politykę, o której powiedzieć, że jest na rękę Rosji, to nic nie powiedzieć? I oni będą teraz pouczać polityków, którzy – w przeciwieństwie do Morawieckiego – ponoszą realną odpowiedzialność za reakcje Zachodu, a przez to również za dalszy los wojny w Ukrainie? To po prostu żenujące w całej swej bezczelności. Wolę sobie nie wyobrażać irytacji, jaką te słowa musiały wywołać w Berlinie i Paryżu. To tak buduje się jedność Europy w kryzysie i zagrożeniu? Przez obrażanie partnerów i narcystyczne wybryki?
Morawiecki dał kolejny popis antyniemieckiej i antyeuropejskiej tromtadracji, obliczonej na tani efekt „przywództwa”, jaki buńczuczne słowa wywołują w pewnej części elektoratu PiS kosztem zażenowania opinii publicznej w Polsce i za granicą. Ponadto kosztem – dodajmy – ledwie podreperowanej reputacji Polski na arenie międzynarodowej. Co udało się w ciągu ostatnich tygodni dzięki godnej podziwu mobilizacji społecznej na rzecz uchodźców z Ukrainy zyskać w oczach świata, to agresywne i głupie wypowiedzi polityków PiS mogą błyskawicznie obrócić w niwecz.
Rząd Morawieckiego nie korzysta z okazji, aby przeprosić za wieloletnie zaangażowanie w działalność osłabiającą integralność i polityczną sprawczość Unii. Posunięte aż do knucia z najbardziej antyunijnymi i promoskiewskimi politykami w Europie, na czele z Marine Le Pen i Matteo Salvinim. Lepiej iść w zaparte i zgrywać dziś przed swoim elektoratem wielkiego demiurga dziejów. Morawiecki – największy sojusznik otwarcie prorosyjskiego Viktora Orbána – stroi się w piórka najbardziej konsekwentnie antyputinowskiej siły politycznej w UE.
Sondaż „Polityki”: Co Polacy myślą o wojnie w Ukrainie
Moralny szantaż
Gdybyż poprzestawał na tych popisach! Niestety, to mu nie wystarczy. Nie byłby sobą, gdyby nie pokusił się o kazania pod adresem Niemiec i Francji. Można by się było z powodu tej naiwności tylko uśmiechnąć, gdyby nie to, że postępowanie Morawieckiego jest tak niemoralne. Przecież w swoich propagandowych harcach wykorzystuje ofiary dokonywanych przez żołnierzy rosyjskich masowych mordów na ludności Ukrainy. To na nich się lansuje, publicznie ogłaszając swój „pomysł” powołania międzynarodowej komisji. Gdyby naprawdę mu na niej zależało, zleciłby odpowiednie działania dyplomatyczne na rzecz takiego projektu. A działania takie zaczynają się (na wypadek, gdyby premier nie wiedział) od poufnych konsultacji, a w żadnym razie nie od konferencji prasowych. To zupełnie jak z „misją pokojową”, której zdecydowanie nie służy lekkomyślne ogłaszanie jej projektu przez nieupoważnionego wicepremiera rządu.
W dodatku wszystko to odbywa się w atmosferze moralnego szantażu: komu nie podobają się wypowiedzi polskich notabli, ten leje wodę na młyn Putina. Otóż szantażowi moralnemu ulegać nie wolno. Trzeba wciąż przypominać prorosyjskie konszachty i konwentykle rządu i ludzi PiS, biznesy, jakie przez całe lata robili z nader podejrzanymi obywatelami Rosji, a przede wszystkim nieustające poparcie dla Orbána. Orbána, którego Morawiecki jakoś nie ma odwagi pouczać i wyśmiewać na swoich konferencjach prasowych. A może nie tyle nie ma odwagi, ile po prostu wciąż po cichu mu sprzyja?
Czytaj też: Strategia PiS na czas wojny. Jak z podręcznika piaru