Zaraz po ogłoszeniu Polskiego Ładu eksperci wskazywali, że jest bezładny, i prognozowali jego smutny koniec. Dobrozmieńcy reagowali furią na takie uwagi, np. sam Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym (czyli p. Morawiecki, dla przypomnienia) grzmiał (15 stycznia) z wyjątkowo jak na niego silną ekspresją kończyn górnych: „Jeśli dziś słyszymy, że ktoś na Polski Ład narzeka, to jest to głos mniejszości, znacznej mniejszości, może nawet skrajnej mniejszości, i nie jest to wcale uciskana mniejszość”, a dzień wcześniej tokował o krytykach jako „oderwanych od rzeczywistości elitach finansowych i wielkomiejskich”.
Spektakularny Polski Ład
Dobrozmieńcy wołali à la Gierek, że ich sztandarowy projekt jest po to, aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej. Pan premier uznał, że „Polski Ład to spójna i kompleksowa wizja nowoczesnego i sprawiedliwego państwa”, a tydzień później: „Polski Ład to najbardziej ambitna, solidarnościowa reforma systemu podatkowego, jakiej podjęliśmy się w ciągu 30 lat”, aczkolwiek równocześnie zostały zapowiedziane „drobne” korekty w prawie podatkowym z uwagi na drugorzędne usterki w całym „spektakularnym” pomyśle.
Coś jednak zgrzytało w przedstawionej wizji i główny wizjoner oświadczył 18 lutego: „Oczywiście wszelkie niedoskonałości, błędy, które zostały popełnione, muszą zostać naprawione. Zleciłem to zaraz, jak objąłem (...) funkcję ministra finansów. Konsekwencje personalne również zostały wyciągnięte. Jeśli trzeba będzie, to będą jeszcze dalej wyciągnięte”. Poleciała głowa ministra finansów p. Kościńskiego, a jeśli tak się dzieje, znaczy, że problem jest poważny.
Jakoż przecieki „donosiły”, że wewnątrz rządu utrwala się pogląd o niemożności naprawienia Polskiego Ładu. Jego Ekscelencja miał powiedzieć na początku lutego: „Stało się coś więcej niż niewłaściwego. Przypuszczam, że ci, którzy to przygotowywali na poziomie politycznym, półpolitycznym, niezupełnie zapanowali nad tym, co jest im podległe, i tam być może zadziałał brak dostatecznych kwalifikacji, być może także brak dobrej woli”. Potem nieco złagodniał i nauczał: „Zaczęło się nie najlepiej, ale to nie jest jedyny element Polskiego Ładu. (...) To trzeba naprawić. Wyciągnięto już część konsekwencji personalnych, bo popełniono bardzo poważne błędy. Fundamentalnym błędem było powierzenie przygotowania tego ludziom, którzy byli niezainteresowani tym, by to przedsięwzięcie się udało”.
Borowski: Gigagrabarz Morawiecki. Właśnie zmarł Polski Ład
Jak rząd mówi, że da, to mówi
Sam wielokrotnie dekodowałem skrót PŁ jako Pisie Łgarstwo i podtrzymuję tę semantyczną propozycję. 24 marca rząd zapowiedział istotne zmiany, głównie w prawie podatkowym. Nie miejsce tutaj na dyskusję o „reformach”, bo mają być wprowadzane do lipca 2022 r. Przykładowo zniesiono tzw. ulgę dla klasy średniej, obniżono próg podatkowy z 17 do 12 proc. czy przywrócono możliwość wspólnego opodatkowania się z dziećmi przez tych rodziców, którzy samotnie je wychowują.
Zmiany na pewno były wymuszone przez wyliczenia, że szereg grup zawodowych traciło na zmianach reklamowanych jako „najbardziej ambitna, solidarnościowa reforma systemu podatkowego, jakiej podjęliśmy się w ciągu 30 lat”. Przypuszczalnie Zjednoczona Prawica obawiała się wpływu Polskiego Ładu na wyniki kolejnych wyborów – może będą przyspieszone, może nie, tak czy inaczej, nieuchronnie się zbliżają. Wśród pokrzywdzonych znaleźli się również posłowie, niektórzy (z różnych ugrupowań) wprawdzie przyjęli obniżenie dochodów, ale Biuro Sejmowe od razu przystąpiło do poszukiwania sposobu, aby wybrańcy narodu nie stracili zbyt wiele.
Od strony zwykłej przyzwoitości zmiana reguł w roku podatkowym jest poważnym występkiem przeciwko zasadom tzw. wewnętrznej moralności prawa (pojęcie wprowadzone przez amerykańskiego filozofa Liona Fullera). Od początku wyglądało na to, że rząd chce „podkraść” pieniądze obywatelom. Przeliczono się w rachubach na ten temat, nie tylko z powodów, o których nawijał p. Kaczyński, ale również postępujących kłopotów budżetowych, spotęgowanych trwającą wojną rosyjsko-ukraińską – ba, reforma Polskiego Ładu została okrzyknięta elementem tarczy antyputinowskiej. Postanowiono przywrócić dawny system podatkowy. Nie znam się na finansach publicznych, ale przypuszczam, że budżet coś (może nawet niemało) zyska na zaliczkach na poczet przyszłorocznych podatków i chaosie w zasadach naliczania i pobierania stosownych kwot pieniężnych. Wprawdzie p. Soboń, wyznaczony na rządowego „naprawczego” upadającego projektu, zapewnia, że jeśli ktoś straci na nowej podatkowej grandzie, to mu to zostanie oddane, ale korzystając ze starego dowcipu o PRL: jeśli partia mówi, że nie da, to nie, a gdy mówi, że da, to mówi.
Gdzieś usłyszałem, że jest nieźle, bo wprawdzie paliwo podrożało, ale lokomotywy są tańsze (tak usprawiedliwiano podwyżki cen żywności w 1970 r.). To dostarcza dodatkowej motywacji dla interpretowania PŁ jako skrótu od Pisiego Łgarstwa. Jego przejawem jest m.in. to, że nowy, tj. stary, ale „zreformowany”, system podatkowy pozbawi samorządy poważnych kwot (np. Warszawę 2 mld, Kraków – pół miliarda).
Czytaj też: PiS w formie, czyli w normie
Duda i jego Akademia Kopernikańska
Zwykle nie zawracam głowy czytelnikom moich felietonów w „Polityce” sprawami środowiska naukowego, ale tym razem uczynię wyjątek. Opublikowane założenia Polskiego Ładu niewiele uwagi poświęcały nauce – z jednym wyjątkiem, mianowicie utworzenia Narodowego Programu Kopernikańskiego i Międzynarodowej Akademii Kopernikańskiej. Stosowne projekty ustaw zostały opracowane, prawdopodobnie w resorcie edukacji i nauki („prawdopodobnie”, bo przedstawiciele tego resortu konsekwentnie temu zaprzeczali), ale nie ujrzały oficjalnego światła dziennego, chociaż krążyły, by tak rzec, pokątnie.
Sprawa wróciła całkiem niedawno w postaci prezydenckiej inicjatywy ustawodawczej o Akademii Kopernikańskiej. Projekt sygnowany przez p. Dudę jest w zasadzie powtórzeniem tego, co znajdowało się we wspomnianych nieoficjalnych propozycjach. Uzasadnienie tej regulacji zawiera m.in. takie elementy (w poprzedniej wersji znalazły się w preambule): podniesienie poziomu badań naukowych w Polsce, zwiększenie konkurencyjności i poziomu rozpoznawalności polskiej nauki w świecie; uzupełnienie wcześniejszych reform (powołanie Narodowego Centrum Nauki, Naukowego Centrum Badań i Rozwoju, Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej, Sieci Łukasiewicz); stworzenie dodatkowego „forum współpracy dla naukowców z Polski i z zagranicy głównie w dziedzinie matematyki, fizyki i prawa. Jej podstawowym zadaniem będzie realizacja Narodowego Programu Kopernikańskiego, który ma wzmocnić więzi polskich naukowców oraz silniej włączyć zagranicznych badaczy we współpracę z polskimi ośrodkami naukowymi”. Oraz utrwalenie w świecie niekwestionowanego związku Mikołaja Kopernika z Polską. Zgodnie z procedurą ustawodawczą projekt został skierowany do konsultacji w środowisku naukowym.
Czytaj też: Strategia PiS na czas wojny. Jak z podręcznika piaru
Po co nam trzecia akademia nauk?
Akademia Kopernikańska (dalej AK) ma być trzecią korporacją tego typu w Polsce – obok Polskiej Akademii Umiejętności (PAU) i Polskiej Akademii Nauk (PAN). Pierwsza została założona w 1872 r. – do 1919 działała jako Akademia Umiejętności, a potem z dodatkiem „Polska”. Została zlikwidowana w 1952 r. i reaktywowana w 1989. PAN powstała na mocy specjalnej ustawy z 1951 r., a faktyczną działalność rozpoczęła w 1952. Przejęła majątek PAU (część została zwrócona po 1989), a w 1960 uzyskała status nie tylko korporacji uczonych, ale również sieci instytutów naukowych.
Pierwsze pytanie brzmi: czy potrzebna jest trzecia akademia nauk? Dotychczasowy wynik konsultacji jest zdecydowanie negatywny. Zwraca się uwagę na to, że wszystkie cele, które zostały sformułowane w uzasadnieniu dla projektu ustawy, mogą być zrealizowane przez dotychczasowe instytucje naukotwórcze, tj. obie akademie, towarzystwa naukowe (jest ich kilka), instytuty badawcze i uczelnie. Nie będę wchodził w szczegóły dotyczące stanu i perspektyw nauki polskiej, ale jednym z podstawowych problemów jest jej niedofinansowanie. Państwo przeznacza na naukę 1,2 proc. PKB, podczas gdy zalecany poziom europejski wynosi 2 proc. Aktualna i przewidywalna sytuacja finansowa Polski nie rokuje perspektyw na jakieś wydatne zwiększenie środków zasilających badania naukowe. W tej sytuacji powoływanie kolejnej akademii (już w pierwszym roku ma kosztować co najmniej 25 mln zł) jest trwonieniem i tak szczupłych środków przeznaczonych na sektor naukowy.
Do tego dochodzą obawy, że AK ma być nie tyle konkurencją dla świata, ile dla PAN. Nie od dziś wiadomo, że dobrozmieńcy okrutnie cierpią z powodu jej niezależności (PAU nie wzbudza takich emocji, ponieważ jest przede wszystkim korporacją uczonych). Niewykluczone, że tzw. dobra zmiana powtórzy do pewnego stopnia manewr zastosowany przy likwidacji PAU. Niekoniecznie „rozwiąże” PAN, ale np. ograniczy finansowanie, przejmie część majątku i przekaże AK, przeniesie jakieś instytuty do nowej placówki itp. Wprawdzie oficjele zaprzeczają, jakoby mieli jakiegokolwiek „złe” zamiary wobec PAN, ale wolno podejrzewać, że tylko mówią, a w rzeczywistości jest zgoła przeciwnie.
Może być zresztą tak, że skoro trzeba finansować AK w sytuacji niedoboru środków finansowych na naukę, to należy ograniczyć środki na rzecz PAN (PAU „kosztuje” na tyle mało, że nie ma sensu zmniejszać jej finansowania), aby nowa akademia mogła przyznawać granty, fundować nagrody czy organizować kongresy, co przewiduje projekt omawianej ustawy.
Czytaj też: Święty PiS na wojnie, nie tykać
Prezydent ma prerogatywy i kontrolę
Po co więc AK? Wspomniałem już, że obecna władza nie lubi PAN. Ale to nie wszystko. Dlaczego p. Duda przejął projekt, który powinien być pod patronatem p. Czarnka (jak głoszą oficjalne oświadczenia, miała miejsce współpraca Kancelarii Prezydenta i MEiN)? Być może uznano, że pozostawienie sprawy w gestii tego drugiego groziło kompromitacją całej inicjatywy. Inne wytłumaczenie to chęć rekompensaty politycznej za klapę tzw. lex Czarnek, tak bardzo popieranego przez dobrozmieńców.
Pomijając te wyjaśnienia, coś sugeruje koncept pt. „jak można będzie zostać członkiem AK”. Pierwszą setkę ma powołać prezydent na wniosek ministra, a kolejni mają być mianowani przez głowę państwa na podstawie wyboru (pomijam pewne wyjątki) zgromadzenia członków AK przy spełnieniu m.in. następujących kryteriów: posiadanie co najmniej stopnia doktora, legitymowanie się wybitnym dorobkiem naukowym i otrzymanie dwóch rekomendacji od członków AK. To nie są zbyt wygórowane kryteria np. w porównaniu z tymi, jakie są stosowane w PAU i PAN, przy czym wybór przez walne zgromadzenia tych instytucji jest ostateczny.
Przypuszczam, że za przejęciem sprawy przez p. Dudę stoją takie względy – po pierwsze to, że ustawa szybko przejdzie przez parlament, bo zarówno partia rządząca, jak i opozycja mają naukę w tzw. dużym poważaniu, a konsultacje społeczne nie są po to, aby przejmować się nimi. Po drugie, p. Duda ustawę podpisze, gdyż skoro ją zaproponował, to przecież nie może skorzystać z weta. Po trzecie, obecny główny lokator Pałacu Namiestnikowskiego zdąży mianować pierwszy garnitur członków AK i nie będzie musiał się nadmiernie tłumaczyć, bo jak wyjaśnią spece w rodzaju p. Muchy i p. Dery, sposób realizacji prezydenckich prerogatyw nie podlega kontroli.
Pierwszy zestaw członków PAN powołał prezydent Bierut. Nie było tak, że akademikami zostali tylko ówcześni sami swoi, gdyż stali się nimi np. filozofowie K. Ajdukiewicz i T. Kotarbiński czy matematycy W. Sierpiński i H. Steinhaus. Późniejsze elekcje miały charakter częściowo merytoryczny, a częściowo polityczny. Wygląda na to, że propozycja p. Dudy polega na jakimś powtórzeniu tego manewru. Na pewno mianuje jakieś grono o poważnym dorobku, ale również zaspokoi ambicje innych, łączonych z tzw. dobrą zmianą. A może i jacyś politycy ze stopniem doktora się załapią?
Preferencje p. Dudy, ujawnione przy mianowaniu sędziów i członków KRS, gwarantują, że w AK znajdą się ci, którzy powinni tam być z punktu widzenia interesów tzw. dobrej zmiany. Tak czy inaczej, sposób powoływania członków AK zapewnia politykom kontrolę nad wyborami do tego gremium, a także nad działalnością tej instytucji, ponieważ mianowanie jej sekretarza generalnego (czyli głównego administratora) także należy do prezydenckich prerogatyw.
Czytaj też: Wojenny kompromis według PiS
Kopernik. Maniakalny kompleks Polski
Projekt ustawy o AK przewiduje, że nowa akademia podzieli się na izby, m.in. astronomii i nauk matematyczno-przyrodniczych. To absurd, bo astronomia jest jedną z dyscyplin matematyczno-przyrodniczych i tak ją rozumiał sam Kopernik. Innym dziwactwem jest izba filozofii i teologii. Od czasów p. Gowina jako ministra nauki i szkolnictwa wyższego trwa ciągłe lansowanie teologii. To staje się samodzielną dziedziną nauki obok np. humanistyki, nauk społeczno-humanistycznych i przyrodniczych, to p. Czarnek przydziela czasopismom teologicznym stosunkowo wysokie kwoty punktowe, a teraz współkonstytuuje osobną część AK.
Chichot historii jest przy tym wyjątkowy, zważywszy że dzieło Kopernika „De revolutionibus orbium coelestium” znajdowało się w indeksie ksiąg zakazanych w latach 1616–1828. Niewykluczone, że pierwsza nagroda kopernikańska zostanie przyznana jakiemuś teologowi za wykazanie, że wpisanie „O obrotach ciał niebieskich” do „Index librorum prohibitorum”, jak i wykreślenie z tego wykazu było równie uzasadnione. Projekt ustawy o AK kontynuuje ozdabianie rozmaitych rzeczy patriotyzmem, o czym świadczy Narodowy (bo jakiż inny) Program Kopernikański. Motywacja, że utrwali „niekwestionowalny” związek Kopernika z Polską, jest absurdalna. Wprawdzie był czas, gdy Niemcy rościli sobie prawo do narodowości wielkiego astronoma, ale to już przeszłość. Mikołaj Kopernik i jego dzieło są przede wszystkim własnością ludzkości, a to sprawia, że nachalne podkreślanie jego oczywistego związku z krajem, w którym studiował (czynił to także we Włoszech) i pracował jako jego obywatel, jest wyrazem jakiegoś maniakalnego kompleksu.
Ustawa „kopernikańska” jest typowym przykładem Pisiego Łgarstwa. Wiele obiecuje, ale de facto są to obiecanki pisane na wodzie, na dodatek ozdobione „narodową” retoryką. Łatwo rozdaje pieniądze, ale bez stworzenia realnych podstaw dla ich pozyskiwania. Rodzi podejrzenie służenia partykularnym interesom osób zasłużonych dla tzw. dobrej zmiany, których szanse na wejście do prestiżowego gremium naukowego są minimalne. Nawiązuje do najgorszych wzorców politycznej kontroli nad środowiskiem naukowym z czasów stalinowskich. Pan Duda wespół zespół z p. Morawieckim zapewne ogłoszą, że krytyka Narodowego Programu Kopernikańskiego jest głosem kasty naukowej zazdrosnej o swoje przywileje, ale to nie ukryje faktu, że Polski Ład mający kroczyć z tarczą wraca na niej, i to dziurawej.
Czytaj też: Poszukiwacze politycznego złota. Czy PiS zaryzykuje wybory?