Recenzja płyty: Rodrigo y Gabriela, „9 Dead Alive”
Poszczególne kompozycje są zróżnicowane stylistycznie i dynamicznie, a przy tym wykonane z porywającą maestrią i precyzją.
Poszczególne kompozycje są zróżnicowane stylistycznie i dynamicznie, a przy tym wykonane z porywającą maestrią i precyzją.
Świetny popis młodej wokalistki nieco przypominającej Beth Hart.
W zachwytach nad tą płytą, jakie się posypią, przesady bym się nie doszukiwał.
Piosenki wyjątkowo introwertyczne i osobiste, melancholia odniesień do dzieciństwa i gorycz błędów młodości.
To już ósma płyta warszawskiego zespołu, od początku wiernego prostemu, surowemu rock’n’rollowi z lirycznymi tekstami o niełatwym życiu.
Sam Dio byłby zadowolony z tych 14 soczystych metalowych kawałków.
Stylistyczna mieszanka jazzu, bluesa, swingu i popu, jak na podróż życia przystało.
Dostajemy zestaw utworów poza filmowym kontekstem, wzbogacony dodatkowo o cztery tematy z młodszego o pięć lat „Człowieka z żelaza”.
Gdzieś na styku alternatywnego rocka i lirycznego popu.
Z tych nie do końca abstrakcyjnych dźwięków powstają abstrakcyjne krajobrazy.
Tworzenie muzyki tanecznej może być fascynującą sztuką.
Obaj muzycy nie muszą już niczego udowadniać. Grają tak, jak chcą i jak lubią. Nie każdego stać na taki komfort.
Być może dziwne, ale na pewno ciekawe.
Archiwalne nagrania w postaci odrestaurowanej.
Jak na Legacy przystało, dźwięk jest porządnie poprawiony i wyczyszczony, co w przypadku doskonałych występów zaproszonych gwiazd i samego Dylana jest szczególnie istotne.
Duża i ważna płyta.
Płyta jest wszechstronną wizytówką tej jednej z ciekawszych osobowości muzycznych młodego pokolenia.
I czego więcej chcieć?
Oryginalne partie mocno wybitej na pierwszy plan gitary.
To pierwsza od ośmiu lat studyjna propozycja córki słynnego ojca wypełniona jej oryginalnymi piosenkami.