Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Czy PiS na pewno dobrze Polskę zbroi? Armaty czy masło. Ten rachunek się nie spina

Defilada wojskowa w Warszawie, 15 sierpnia 2023 r. Defilada wojskowa w Warszawie, 15 sierpnia 2023 r. Ministerstwo Obrony Narodowej
Mało kto kwestionuje konieczność modernizacji i wzmocnienia sił zbrojnych. Armia to jednak tylko jeden z elementów systemu bezpieczeństwa i odporności państwa i społeczeństwa.

Wojsko przemaszerowało, czołgi przejechały, na niebie nie zabrakło samolotów – defilada w rocznicę Bitwy Warszawskiej to jasny komunikat dla świata o militarnych ambicjach Polski. Powstaje wielka armia mająca zapewnić bezpieczeństwo w świecie, w którym zagrożenie pełnowymiarową wojną stało się realne.

Wojsko nie od parady

Rosyjska agresja na Ukrainę przypomniała, że wojsko jest potrzebne nie tylko na parady. Z kolei realia wojny trwającej za wschodnią granicą pokazały, że zmieniają się militarne technologie, ale nie zmienia charakter wojennych zmagań i ciągle do ich analizy można stosować traktat „O wojnie” Carla von Clausewitza.

Potrzebujemy więc silnej armii, odpowiednio licznej i uzbrojonej w najnowocześniejszy sprzęt, argumentują politycy obozu władzy. W ślad za słowami idą wielomiliardowe zakupy uzbrojenia, w tym roku udział wydatków na obronność ma osiągnąć 4 proc. PKB, rekord w historii III Rzeczpospolitej dostrzeżony przez sojuszników z NATO. I zapewne też odnotowany przez wrogów w Moskwie i Mińsku.

O sensowności dokonanych już zamówień i zaplanowanych wydatków piszą nieustannie eksperci w dziedzinie wojskowości, świetną syntezę przedstawił Marek Świerczyński w „Polityce”. Mało kto kwestionuje konieczność modernizacji i wzmocnienia sił zbrojnych. Armia to jednak tylko jeden z elementów systemu bezpieczeństwa i odporności państwa i społeczeństwa. Element niezbędny, wręcz kluczowy, ale też niezwykle kosztowny.

Rzecz nie tylko w wydatkach, jakie pochłania utrzymanie wojskowego personelu, sprzętu i infrastruktury. Problem w tym, że wydatki wojskowe, jakkolwiek niezbędne, mają antyrozwojowy charakter. Zwolennicy tzw. wojennego keynesizmu mówią inaczej i przekonują, że inwestycje w obronność, podobnie jak inne inwestycje publiczne, sprzyjają wzrostowi PKB. Niestety, ich przekonań nie potwierdzają najnowsze opracowania ekonomiczne.

Czytaj też: Kiedy Białoruś lata nad Białowieżą. Kilka lekcji po wlocie śmigłowców

Jak się ma armia do PKB

Łukasz Olejnik ze Szkoły Głównej Handlowej zbadał wpływ wydatków wojskowych poniesionych w latach 1999–2021 przez kraje Europy Środkowej i Wschodniej, które modernizowały wtedy siły zbrojne w związku z przystąpieniem do NATO oraz korektą strategii obronnych po aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r. Wychodzi jak nic, że militaryzacja nie sprzyja wzrostowi gospodarczemu.

Do podobnych wniosków doszedł Muhammad Azam w opracowaniu „Does military spending stifle economic growth? The empirical evidence from non-OECD countries”, analizującym skutki wydatków na obronność poniesionych w latach 1988–2019 przez 35 krajów nienależących do OECD. I podobne wnioski dostarcza analiza przypadku szczególnego – Grecji, która od dekad nie oszczędza na wojsku, obawiając się swojego wielkiego sąsiada, Turcji.

Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele. Największym problemem jest utrzymanie wojskowego personelu, zwłaszcza gdy rynek pracy zaczyna być ciasny i zatrudnienie w wojsku nie jest formą ochrony przed bezrobociem, tylko oznacza konkurencję o wykwalifikowanych pracowników, którzy mogliby być produktywniej (w sensie gospodarczym) wykorzystani w sektorze cywilnym.

Nie mają charakteru rozwojowego zakupy sprzętu, zwłaszcza jeśli polegają na transferze kapitału do zagranicznych wykonawców (a taki jest charakter większości polskich zakupów obronnych). Nawet jeśli jednak część środków trafi do krajowych wykonawców, stymulując rozwój krajowej bazy przemysłowej i technologicznej, to i tak nie jest to najefektywniejszy sposób na napędzanie rozwoju gospodarczego.

W końcu nawet w kraju, w którym prezesem banku centralnego jest Adam Glapiński, pieniądze nie biorą się z powietrza. Większe wydatki na zbrojenia oznaczają mniejsze wydatki na inne sfery życia, np. edukację lub służbę zdrowia. Nawet jeśli nie od razu, bo czołgi kupimy na kredyt, a armię utrzymamy, stosując mechanizmy ekspansji fiskalnej, to w końcu dług trzeba będzie spłacić. I to z odsetkami.

Czytaj też: Grupa Wagnera na wyborczym froncie w Polsce. Dziwnie truchlejemy

Ile kosztuje bezpieczeństwo

Przywołane opracowania nie pozostawiają wątpliwości, że tzw. dobro publiczne, jakim jest bezpieczeństwo, musi kosztować. Czy jednak jest warte każdej ceny? Przykład ukraiński pokazuje, że nie ma prostej odpowiedzi nawet w sytuacji toczącej się już wojny. Bo jasne jest, że w sytuacji obrony przed realną agresją priorytetem musi być utrzymanie sił zbrojnych. Dlatego Ukraińcy większą część budżetu przeznaczają na armię, zwiększyli zdolności produkcyjne swojego przemysłu obronnego i cały czas czynią starania o dostawy uzbrojenia od sojuszników.

Jednocześnie ukraiński rząd ma świadomość, że siły zbrojne mogą działać dobrze, jeśli dobrze działa zaplecze, czyli utrzymana jest stabilność makroekonomiczna państwa, a jego struktury mają zdolność dostarczania usług społecznych mieszkańcom, którzy nie są na froncie. W społeczeństwie konsumpcyjnym, w którym większa część gospodarki opiera się na usługach, oznacza to konieczność nie tylko utrzymania infrastruktury codzienności, jak transport publiczny, ale także stylów życia i wzorów konsumpcji generujących popyt na usługi przynoszące opodatkowane dochody.

Rządzący wojenną Ukrainą, mimo priorytetu postawionego na armię, mają świadomość, że nie mogą zaniedbywać kwestii odbudowy już teraz, bo od jakości życia w miastach nieobjętych wojną zależeć będzie gotowość do powrotu osób, które uciekły przed wojną za granicę. A od ich powrotu zależeć będzie kondycja gospodarki, której funkcjonowanie w czasie wojny jest warunkiem stabilności państwa.

Podkast: Czy PO rozbroiła Polskę? I czy PiS ją uzbroił?

Armaty czy masło

My tak dramatycznych wyborów podejmować nie musimy, nie możemy jednak zapominać, że rachunek „armaty czy masło?” obowiązuje też u nas. Armaty służące zapewnieniu bezpieczeństwa są potrzebne, żeby można było wytwarzać masło. Jakie jest jednak optimum, skoro wiadomo też, że każda armata to jednak mniej masła? Obecny rząd przekonuje, że można mieć wszystko: i zbroić się w rekordowym tempie, i doganiać gospodarczo Zachód.

Niestety, ten rachunek się nie spina, wystarczy spojrzeć na wskaźniki poziomu inwestycji w ostatnich latach i dołożyć do nich wskaźniki demograficzne. Widać wyraźnie, że najważniejsze zasoby rozwojowe mamy na wyczerpaniu. Wskazuje na to to m.in. analiza opublikowana w 2021 r. pod auspicjami OECD. Przedstawia prognozy dynamiki gospodarczej dla krajów należących do tego klubu sięgające 2060 r. Polska po 2030 r. wpada w rejony dynamiki gospodarczej na poziomie 1 proc. rocznie, mniej niż Francja czy Włochy. To oznacza z kolei, że Polsce grozi po 2030 oddalanie się od gospodarczej czołówki, a nie zbliżanie.

Analiza dla OECD nie uwzględniała jeszcze ani dramatycznych wyników polskiej sytuacji demograficznej, ani efektów zwiększonych wydatków zbrojeniowych w Polsce. Powtórzmy więc. Budując silną armię, musimy pamiętać, że jest ważnym, ale niejedynym elementem systemu bezpieczeństwa i odporności. Czas poważnie rozmawiać o drugiej stronie równania.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Nie tylko Collegium Humanum. Afera trwa. Producentów dyplomów MBA było więcej

Od kilkunastu tygodni śląski wydział Prokuratury Krajowej prowadzi wielowątkowe śledztwo, a o skali handlu dyplomami mówi jeden z najnowszych zarzutów, jakie usłyszał zatrzymany ponad miesiąc temu rektor Collegium Humanum Paweł Cz.

Anna Dąbrowska
09.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną