We wtorek 27 lutego centrum stolicy opustoszało, kto mógł, nie wyjeżdżał z domu. Rolnicy zapowiedzieli, że wprawdzie przyjadą autokarami, ale potem ruszą spod pałacu Kultury i Nauki pod Sejm i kancelarię premiera. Czyli lepiej nie ryzykować, jeśli ktoś musi przejechać przez centrum miasta. Protestujący zapowiedzieli, że jeśli ich postulaty nie zostaną spełnione, ponownie ruszą na Warszawę za tydzień, a wtedy już tak lekko nie będzie. Gdyby jednak rząd chciał je spełnić bez dyskusji, to i tak będzie mu trudno. Nie bardzo bowiem wiadomo, z kim ma rozmawiać.
Czytaj także: Zadymy rolników. W czyim interesie ten chaos? Blokady opanowali krzykacze
Protest rolników wymyka się spod kontroli
Zdumiewające jest, że polski protest ciągle nie ma swojej reprezentacji, z którą rząd mógłby negocjować. Kto chce, dorywa się do mikrofonu i przedstawia jako jeden z organizatorów. Coraz więcej protestujących to lokalni działacze Konfederacji, nie brakuje sympatyków PiS. Coraz więcej zdarzeń, które przypisuje się protestującym, pachnie po prostu prowokacją. – Protest wymknął się spod kontroli – mówi mi jeden z protestujących rolników. Gorzej, że żadna z protestujących organizacji rolniczych nie próbuje temu przeciwdziałać.
Rolnicy uznali, że im ich będzie więcej, tym protest będzie bardziej skuteczny. To złudzenie, bo pod rolników, żądających spełnienia ich postulatów, podczepiają się grupy, którym po prostu zależy na jak największej zadymie, utrudniającej rozmowy. Z produkcją żywności nie mają nic wspólnego.
Czytaj także: