„W szkołach średnich wprowadzimy naukę historii dwoma nurtami, tzn. historię powszechną i historię Polski. Dla każdego z tych nurtów będzie przeznaczone dwie, trzy, może więcej godzin w ciągu tygodnia zajęć. Będzie to ogromna zmiana” – podkreślał Jarosław Kaczyński w trakcie prezentacji Polskiego Ładu. I ta zapowiedź, okraszona komentarzem, że „chodzi o to, aby młodzi ludzie poznawali Polskę, kulturę, by się z nią wiązali, dzisiaj bywa z tym różnie”, była jedną z nielicznych sformułowanych w odniesieniu do szkół i edukacji w trakcie dwugodzinnego ogłaszania słynnego planu.
Więcej historii, czyli nic nowego
„Podniesienie rangi nauczania historii” to stały motyw w wypowiedziach i planach polityków partii rządzącej, a także związanych z nią ekspertów. Zdublowanie godzin przez rozdzielenie lekcji na dzieje Polski i reszty świata postulował m.in. na łamach „Naszego Dziennika” jeden z jego popularniejszych publicystów, pedagog dr Andrzej Mazan. W początkach ogłaszania tzw. reformy Anny Zalewskiej ówczesna szefowa MEN zapowiadała, że to historia – obok języka polskiego, obcego i matematyki – będzie obowiązkowym dla wszystkich przedmiotem zdawanym na egzaminie ósmoklasisty (ostatecznie postanowiono dać uczniom wybór spośród kilku innych).
Z medialnych wystąpień polityków PiS w ostatnich godzinach możemy się dowiedzieć, że zapowiedziane przez prezesa Kaczyńskiego rozdzielenie i rozszerzenie nauczania ma służyć wychowaniu kolejnych pokoleń w duchu patriotycznym i umożliwić poświęcenie większej ilości czasu na naukę historii najnowszej, że na lekcjach będzie nie tylko opłakiwanie klęsk, lecz także omawianie „wielkich polskich zwycięstw” i „wspaniałej tradycji I Rzeczypospolitej”, a z ciemniejszych kart – powstań, które nawet jeśli kończyły się tragicznie, to były „elementem spajającym kolejne pokolenia i dawały szansę na odrodzenie ojczyzny po okresie zniewolenia” (to akurat cytaty i parafrazy z wywiadu wiceministra Dariusza Piontkowskiego dla wpolityce.