Społeczeństwo

Śmierć Doroty wstrząsnęła wszystkimi. Polska kobiet wrze rozpaczą i dziwi się reakcjom lekarzy

Nawet po wyroku Trybunału Konstytucyjnego aborcja jest dopuszczalna w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ciężarnej. Nawet po wyroku Trybunału Konstytucyjnego aborcja jest dopuszczalna w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ciężarnej. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.pl
Jeśli prawo lub instytucje są takie, że ktoś przez nie umiera, nie można ich nie zmienić. Konsensus, że zmiana jest niezbędna, już jest – niepotrzebna śmierć Doroty Lalik z Nowego Targu, 33-latki w chcianej ciąży, wstrząsnęła chyba wszystkimi.

Polska kobiet znowu wrze rozpaczą i gniewem, Polska mężczyzn znowu niewiele z tego rozumie. Mężczyzn niekoniecznie w znaczeniu biologicznej płci, tylko raczej patriarchatu: tego porządku, w którym hierarchia, tytuły i porządek dyskursu się liczą, a emocje czyjś głos dyskwalifikują. Zazwyczaj te dwie Polski jakoś się ze sobą układają, mają podzielone terytoria. Na przykład prawo jest „męskie”, opieka „kobieca” itp. – co nie znaczy, że te podziały wszystkim się wydają sprawiedliwe i zasadne. Ale teraz oś konfliktu jest ponad podziałami: tu chodzi o życie, a właściwie o śmierć.

W demokracjach takie graniczne wydarzenia wyznaczają definiujące momenty. Jeśli bowiem prawo lub instytucje są takie, że ktoś przez nie umiera, nie można ich nie zmienić. Konsensus, że zmiana jest niezbędna, już jest – niepotrzebna śmierć Doroty Lalik z Nowego Targu, 33-latki w chcianej ciąży, u której wody płodowe odeszły dwa tygodnie za wcześnie, wstrząsnęła chyba wszystkimi. Przy okazji tej debaty rozwiązał się worek spraw zamiatanych dotąd pod dywan: piekło kobiet wybrukowane ciążami, inne niepotrzebne śmierci, złe raportowanie, nawracający problem blokowania informacji i paternalizmu na oddziałach położniczych.

Aborcja przed wyrokiem TK i po nim

Ministerstwo Zdrowia broni się, powołując na wydane wytyczne, zgodnie z którymi „każda kobieta ma prawo do aborcji w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, przesłanki te muszą być traktowane rozłącznie, a elementem zdrowia jest zdrowie psychiczne”, jak rekapituluje konferencję ministra Adama Niedzielskiego Fundacja FEDERA. Wytyczne można wydać albo ogłosić, wiadomo, mogą sobie leżeć na zapomnianej podstronie albo można je odtrąbić na konferencjach w każdym województwie – i w tym wypadku mamy do czynienia raczej z tą pierwszą opcją.

Co nie zmienia faktu, że w świetle ustawy O planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży z 7 stycznia 1993 r. nawet po wyroku Trybunału Konstytucyjnego aborcja jest dopuszczalna w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia ciężarnej, i minister nie ogłosił tu niczego nowego. Dlaczego więc organizacje lekarskie uporczywie tłumaczą kolejną śmierć kobiety w wyniku powikłań ciążowych przestrzeganiem prawa?

Dla wytrawnych polityków opozycji sytuacja jest bardziej zniuansowana: lepiej zrzucić problem na złe prawo, niż antagonizować wpływową grupę wyborców, jaką niewątpliwie są lekarze. 7 czerwca Donald Tusk mówił: „Nie obwiniajmy lekarzy. To, co zrobił PiS z panią Przyłębską, (...) powoduje, że lekarze nie podejmują ryzyka. Rząd PiS wpędził nas wszystkich w taki upiorny klincz”. Problem w tym, że niekoniecznie tylko rząd PiS, gdyż cały ten skandal obnaża znacznie poważniejsze kłopoty z praworządnością i regułami demokracji, które zdają się cechować środowiska uznawane za elity narodu.

W oświadczeniu Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników można znaleźć sporo dziwnych przekonań, które jako żywo daleko leżą od demokratycznych standardów (np. nawoływanie, by kwestii medycznych nie oceniali laicy, a specjaliści; jako filozofka polityki czasem mam ochotę na taki sam apel w kwestii polityki i prawa). Dowiadujemy się np.: „Zawód lekarza jest zawodem zaufania publicznego. Szkalowanie nas, burzenie autorytetu, bezpodstawne oskarżenia prowadzą do strat, które mogą bezpowrotnie zniszczyć relacje lekarz–pacjent i wpłynąć na efekty leczenia”.

Szacunek dla pacjenta i pacjentki

Owszem, tylko że nie. Właśnie DLATEGO, że to zawód zaufania publicznego, znajduje się pod specjalnym nadzorem zarówno powołanych do tego urzędów, jak i opinii publicznej. Horrendalne jest nawoływanie, jak to rozumiem, do zamiatania spraw pod dywan w imię utrzymania wyobrażonego ideału relacji lekarz–pacjent jako bezkrytycznego posłuszeństwa tych drugich tym pierwszym. Zaprawdę wszystkie badania pokazują, że efekty leczenia, podobnie jak innych procesów tego typu (edukacji, aktywizacji zawodowej, profilaktyki, przestrzegania prawa) są tym lepsze, im bardziej po partnersku i z szacunkiem traktuje się słabszą stronę równania: ucznia, petenta, obywatela i wreszcie pacjenta.

Ale czemu tu się dziwić, skoro ta sama instytucja przepisuje konstytucję wedle własnego widzimisię: „Przypominamy, że rolą państwa, a nie lekarzy, jest tworzenie prawa, które powinno budować fundamenty tworzące optymalne warunki leczenia dla pacjentów oraz lekarzy”. Niestety znowu pudło: prawo w Polsce stanowią obywatele za pośrednictwem swoich przedstawicieli wyłonionych w powszechnych wyborach lub bezpośrednio w trybie referendum. „Państwo” jest przede wszystkim strukturą władzy wykonawczej, która również nie jest poza kontrolą obywateli. Przypomnijmy art. 4 obowiązującej ustawy zasadniczej: „1. Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu. 2. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”.

W sążnistym oświadczeniu PTGiP prawdziwe jest natomiast zdanie: „Lekarze jako obywatele są zobowiązani do przestrzegania obowiązującego prawa”. Prawa, a nie własnych domniemań o jego treści.

Z kolei Naczelna Izba Lekarska postanowiła się siłować z samymi prawami człowieka. W odpowiedzi na dramatycznego tweeta posłanki Katarzyny Kotuli („Drodzy lekarze i drogie lekarki – przestańcie nas zabijać”) wydała oświadczenie, zgodnie z którym zawiesza wolność opinii w imię prawa do sprawiedliwego procesu, zapominając, że pręgierz opinii publicznej nie jest tożsamy z procedurą sądową, a politycy są od prowadzenia sporów politycznych, tak jak lekarze od leczenia. Naprawdę, właśnie za to im płacimy!

„Jednocześnie domagamy się, w imieniu wszystkich lekarzy w Polsce, przeprosin od Pani Poseł za słowa »Drodzy lekarze i drogie lekarki – przestańcie nas zabijać«. Takie insynuacje nic nie wnoszą do sprawy, stanowią krzywdzącą opinię dotyczącą całej grupy zawodowej i jedynie podnoszą temperaturę politycznego sporu wokół istotnego społecznie i medycznie problemu”.

Jeśli więc w szpitalu w Bochni mogło dojść do nieumyślnego spowodowania śmierci, to sprawą powinna zająć się – i zajęła – prokuratura. Stwierdzenie Naczelnej Izby Lekarskiej, że „na prośbę Prezesa NRL Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej rozpoczął postępowanie w tej sprawie”, jest mniej więcej tak uspokajające jak wnioski z filmu „Kler” w kwestii rozwiązywania problemu pedofilii wśród duchownych… Wewnętrzne instancje nie są od tego, by oceniać, czy doszło do przestępstwa, ale ustalić, co zrobić, by nigdy, a przynajmniej nigdy więcej do niego nie doszło.

Ani jednej więcej: demonstracje w całym kraju

Dlatego środowe demonstracje planowane w całej Polsce to prawdziwa walka o demokrację – o odzyskanie zaufania do medyków, o wolność słowa, praworządność, demokratyczne standardy i prawa człowieka. Aktywistki dobrze widzą, że problem leży w fałszywym poczuciu wyższości przedstawicieli zawodu, który wiedzę wydaje się mylić z władzą. Ogólnopolski Strajk Kobiet w swoim newsletterze wzywającym na protesty stwierdza, opierając się na danych zbieranych przez Federę: „Niektóre imiona poznałyśmy, poznaliśmy dopiero po 2020 roku, po »orzeczeniu«, (…) choć gehenna kobiet w Polsce już trwała od lat”.

Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu pisze na Facebooku: „Ginekologia w Polsce potrzebuje rewolucji, bo jak na razie jest pełna systemowej przemocy wobec wszystkich osób, które się o ten system ocierają. I to nie dotyczy tylko aborcji, choć akurat aborcja jak w soczewce skupia największe nadużycia, ale ta przemoc pojawia się na etapie zachodzenia w ciąże, w przypadku poronień, porodów czy zwykłych wizyt ginekologicznych”.

Monika Auch-Szkoda, aktywistka na rzecz praw człowieka i edukacji, z którą poznałyśmy się, organizując w Warszawie protesty w 2016 r., odpowiada mi na prośbę o komentarz: „Brakuje mi słów, żeby opisać uczucia, które towarzyszyły mi, gdy dowiedziałam się o reakcjach Naczelnej Izby Lekarskiej i PTGin po śmierci kolejnej osoby w ciąży, która po utracie wód płodowych nie otrzymała pomocy zgodnej z EBM [evidence-based medicine, medycyna oparta na faktach]. Bezczelność? Arogancja? Brak przyzwoitości? Słyszymy o kolejnych kobietach, które na oddziałach patologii ciąży obawiają się o własne życie. Oczekujemy zdecydowanej reakcji środowiska lekarskiego w zakresie standardów opieki, a dostajemy od niego w twarz. Zaufanie publiczne? Na to trzeba sobie zasłużyć”.

Tam, gdzie Polska kobiet walczy o życie, również życie własnych przyszłych dzieci (przypomnijmy, że dzietność w Polsce spada i coraz wyraźniej widać, że to też kwestia praw reprodukcyjnych), Polska mężczyzn walczy o głosy wpływowych grup wyborczych. Mam nadzieję, że 14 czerwca wreszcie się to zmieni. Chciałabym usłyszeć przywódców opozycji, jak stają w obronie posłanki Katarzyny Kotuli. Chciałabym zobaczyć programy wyborcze, w których większy nacisk kładzie się na zaangażowanie obywatelek i obywateli w procesy kształtowania prawa – ale i standardów jego przestrzegania. Chciałabym powiedzieć z przekonaniem: „Tusku, musisz!”.

Czytaj też: Lista demonstracji #AniJednejWięcej

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną