Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Spokojnie, to tylko zamach

Wojna z terrorem: co zmienią zamachy w Brukseli

Czy belgijskie służby mogły zapobiec atakowi na własną stolicę i centrum polityczne Unii Europejskiej? Czy belgijskie służby mogły zapobiec atakowi na własną stolicę i centrum polityczne Unii Europejskiej? Christian Hartmann/Reuters / Forum
Europa nie zapobiegła tragediom w Paryżu i Brukseli. Musi zdecydować, jakie będą ich następstwa.
Najgroźniejszy efekt terroryzmu to nie sam akt zbrodni, lecz strach ludzi Zachodu, który może ich skłonić do podjęcia pochopnych decyzji.Philippe Wojazer/Reuters/Forum Najgroźniejszy efekt terroryzmu to nie sam akt zbrodni, lecz strach ludzi Zachodu, który może ich skłonić do podjęcia pochopnych decyzji.

Artykuł w wersji audio

Dwie bomby eksplodowały we wtorek 22 marca ok. 8 rano w hali głównego brukselskiego lotniska Zaventem. Niedługo później doszło do wybuchu na stacji metra Maelbeek, położonej pod Rue de Loi, ulicą Prawa, głównym ciągiem komunikacyjnym dzielnicy europejskiej mieszczącej najważniejsze instytucje zjednoczonego kontynentu. Te trzy eksplozje zabiły ponad 30 osób, blisko 300 raniły i wprowadziły Europę w stan przygnębienia.

Zamachy były oczekiwane. Sobotnio-niedzielne gazety opisywały detale piątkowego aresztowania Salaha Abdeslama, pochodzącego z Belgii 26-latka z francuskim obywatelstwem. Uważanego za ostatniego żyjącego z dziesiątki terrorystów, która w listopadzie zaatakowała Paryż, zabijając tam 130 osób. Minister spraw zagranicznych Belgii Didier Reynders przestrzegał, że zatrzymany szykował zamach również w Brukseli i nie działał sam.

Ostrzeżenia były słuszne. Autorzy brukselskich zamachów byli częścią grupy paryskiej i planowali uderzyć prawdopodobnie m.in. na elektrownię atomową na terenie Belgii, ale schwytanie Abdeslama, który podczas przesłuchań mógł zacząć sypać kompanów, przyspieszyło akcję. Czy belgijskie służby mogły zapobiec atakowi na własną stolicę i centrum polityczne Unii Europejskiej?

Epoka nowego terroryzmu

Służby miały wiele nici w garści. Jak się szybko okazało, zamachowcy w swoim krótkim życiu wielokrotnie stykali się z policją i wymiarem sprawiedliwości. 27-letni Khalid el-Bakraoui (wysadził się w metrze) od 11 grudnia poszukiwany był listem gończym. Wcześniej kradł samochody i napadł na bank, był też posiadaczem karabinu Kałasznikowa. W 2011 r. sąd skazał go na 5 lat więzienia, wyszedł wcześniej za dobre sprawowanie.

Jego brat, 24-letni Ibrahim (zamachowiec samobójca z lotniska), odsiedział połowę z 9 lat kary więzienia za próbę zabójstwa policjanta w 2010 r. podczas napadu na brukselski oddział Western Union. Od października 2014 r. był już na wolności i choć nie mógł opuszczać Belgii na dłużej niż miesiąc, w czerwcu 2015 r. został zatrzymany w Turcji. Tureckie władze uznały go za potencjalnego uczestnika walk w Syrii i chciały deportować do Belgii, której paszport posiadał, ale Belgowie nie byli zainteresowani.

Członków siatki w różnych krajach wielokrotnie zatrzymywano do rutynowych kontroli. Dokumenty Salaha Abdeslama sprawdzano na granicy francusko-belgijskiej dzień po paryskich zamachach i na granicy węgiersko-austriackiej we wrześniu 2015 r. Z Węgier do Austrii w wynajętym mercedesie podróżował z nim wtedy Najim Laachraoui (drugi zamachowiec samobójca z brukselskiego lotniska i pirotechnik) oraz Mohamed Belkaïd, 35-letni Algierczyk zastrzelony w Brukseli podczas obławy na Abdeslama.

Po zamachach belgijscy ministrowie spraw wewnętrznych i sprawiedliwości podali się do dymisji, ale premier Charles Michel rezygnacji nie przyjął, bo „nie schodzi się z pola walki w czasie wojny”. Nieskuteczność służb, tak jak podesłanie przez brukselskiego dyspozytora za małej taksówki, co szczęśliwie uniemożliwiło przewiezienie największej bomby, uznano powszechnie za dowód niedoskonałości Belgii, drugiego po Grecji chorego państwa Europy. Funkcjonującego z trudnościami w dziwnej federacji, czasem miesiącami bez rządu, za to z kilkoma służbami policyjnymi w samej Brukseli i całymi kwartałami pozbawionymi policyjnego nadzoru, co sprzyjało terrorystom. „James Bond nie mógłby być Belgiem”, przyznał gorzko tygodnikowi „Time” Alain Winants, były wieloletni szef belgijskiego wywiadu, żaląc się na cięcia w budżecie na bezpieczeństwo i ignorowanie zagrożeń. Dopiero teraz unijni przywódcy obiecują, że zastanowią się, jak poprawić obieg informacji wywiadowczych.

Europejczycy, z wyjątkiem Rosji i Turcji, nie musieli ostatnio ani pamiętać o terroryzmie, ani zbytnio się nim przejmować. W XXI w. – epoce, gdy w Azji i Afryce bomby wybuchały codziennie – w Europie Zachodniej do dużych ataków dochodziło sporadycznie. W 2004 i 2005 r. w Madrycie i Londynie w odwecie za wojny w Iraku i Afganistanie uderzyły grupy powiązane z Al-Kaidą. Następny wielki zamach to Anders Breivik w Norwegii, tzw. samotny wilk, terrorystyczny solista napędzany własnymi zaburzeniami. A później dopiero Paryż i teraz, po ledwie 4 miesiącach, Bruksela.

Był czas, gdy to Europa stała terroryzmem. Od lat 70. do połowy 90. głównie w Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii i Niemczech wybuchy znaczyły szlak walk IRA, Basków, Palestyńczyków, skrajnej lewicy i prawicy, politycznych rachub choćby Kadafiego. Ale trwała zimna wojna, terroryzm był frontem walki ideologicznej toczonej na całym świecie i w cieniu możliwej konfrontacji nuklearnej. Wraz z zakończeniem zimnej wojny bomby w Europie ucichły. Czy teraz mamy początek serii, epoki nowego terroryzmu w Europie?

Paryżem i Brukselą wstrząsnęli młodzi mężczyźni, urodzeni przeważnie w Europie Zachodniej. Ich przodkowie pochodzili np. z Maroka, skąd Belgowie kiedyś ściągali robotników do pracy w hutnictwie stali. Mają belgijskie czy francuskie paszporty, co pozwoliło im przechodzić bez problemów kontrole na europejskich granicach, postawionych w zeszłym roku w związku z migracją z Południa. Ale nie mają ani francuskiej, ani belgijskiej, a już na pewno europejskiej tożsamości. Niedopasowani poszukiwali sensu życia na ulicy i w gangach. Handel narkotykami i cięższe przestępstwa zaprowadziły ich do więzień. I system penitencjarny stał się drogą nie do europejskiej resocjalizacji, ale za sprawą współosadzonych kombatantów walk na Bliskim Wschodzie – do dżihadystycznego oświecenia.

Jak kiedyś każdy rosyjski zamach wiązano z Kaukazem Północnym, tak dziś w Europie odruch bezwarunkowy podpowiada Państwo Islamskie (PI) jako źródło zbrodniczej inspiracji. I gwałtowna emocja wzniesiona falą uderzeniową ułatwia łączenie zamachów z nieregularną migracją, uchodźcami z Syrii i bałamutnych skojarzeń z generalnym starciem chrześcijaństwa z nadchodzącym islamem. Zwłaszcza że powstało wrażenie bezczynności, wręcz bezradności Europy, ilustrowane emocjonalną reakcją Frederiki Mogherini podczas jej wizyty w Ammanie.

Oznaką słabości

Po Paryżu reakcja była natychmiastowa. Francuskie bombowce już następnego dnia zaatakowały pozycje PI na iracko-syryjskim pograniczu. Kilka dni później na Morze Śródziemne wpłynął francuski lotniskowiec „Charles de Gaulle” z 26 samolotami pod pokładem, które wkrótce również przyłączyły się do nalotów. Niebawem, po decyzji Izby Gmin, do Francuzów dołączyły brytyjskie bombowce Tornado. Po Brukseli nic takiego nie nastąpiło. Owszem, w Belgii, Francji i Niemczech policja odnajdywała kolejnych podejrzanych, ale Belgowie, którzy w ramach oszczędności kilka tygodni temu wycofali swoje samoloty z sił koalicyjnych stacjonujących w Turcji, teraz nie zamierzają wysyłać ich z powrotem. Podobną wstrzemięźliwość wykazują solidaryzujący się z Belgami ponoć całym sercem Francuzi, Brytyjczycy i Niemcy. Prezydent Barack Obama powiedział na Kubie, że zdarzenia w Brukseli nie wpłyną na amerykańską strategię na Bliskim Wschodzie.

Można tę okoliczność złożyć na konto wyborcze. Brytyjczycy są w trakcie kampanii przed referendum w sprawie członkostwa w Unii (23 czerwca), a po belgijskich zamachach zwolennicy Brexitu podnieśli argument, że pozostanie w Unii naraża Brytyjczyków na zamachy. W Ameryce (wybory prezydenckie już w listopadzie) walczący o republikańską nominację Ted Cruz zaproponował specjalne patrole policyjne w muzułmańskich dzielnicach. U demokratów Hillary Clinton, jak m.in. Mogherini w Europie, wzywa do poszanowania zwykłych, umiarkowanych muzułmanów, najlepszych sojuszników w walce z islamistami i w docieraniu do niedopasowanych. A Bernie Sanders postuluje realizację planu króla Jordanii Abdullaha, zakładającego muzułmańską interwencję lądową przy wsparciu szkoleniowym Zachodu.

Przez ostatnie 15 miesięcy zachodnie (bo w żadnym wypadku nie rosyjskie) wsparcie dla kurdyjskich i syryjskich oddziałów, uznanych za sojusznicze w walce z PI, okazało się zabójczo skuteczne. W tym okresie islamiści stracili prawie 40 proc. kontrolowanego przez siebie terytorium. W związku z tym Robert Pape i kilku innych bliskowschodnich ekspertów wskazują na pewną prawidłowość: im bardziej islamiści są przyciśnięci do ściany, tym więcej ataków terrorystycznych przeprowadzają. Stąd konkluzja, że ewentualna likwidacja PI przekieruje jego uwagę na Europę.

Terroryzm zawsze był oznaką słabości. Tak też jest w przypadku PI. Dlatego najgorszą reakcją na niego byłaby zmiana zachodniej strategii i kolejna lądowa interwencja na Bliskim Wschodzie – terroryści myślący o jak najszybszym przeniesieniu się do raju o niczym innym nie marzą. Tak było po zamachach z 11 września 2001 r. w Iraku i Afganistanie. Złudna jest również wizja pełnego bezpieczeństwa, obiecywana przez polityków na Zachodzie, na zasadzie: dajcie nam władzę, a zamachów nie będzie. Żadne środki wewnętrznego bezpieczeństwa, które w coraz większym stopniu ograniczają tradycyjne zachodnie wolności, tego nie zagwarantują.

Również dyskusje o zlikwidowaniu źródeł terroryzmu na Bliskim Wschodzie, choć pozornie racjonalne, nie muszą być skuteczne. Jak teza o biedzie jako motywacji zamachowców – ci z Paryża i Brukseli pochodzili akurat z nieźle radzących sobie rodzin. Terroryzm czasem jest odpowiedzią na zagraniczne interwencje, czasem na „zepsucie” elit własnego państwa. Również religijny radykalizm nie jest tu żadnym wyznacznikiem. Co więc robić?

Stephen M. Walt, jeden z najbardziej wpływowych politologów na świecie, przypomina dziś, że cechą politycznych gigantów Zachodu – Winstona Churchilla czy Franklina D. Roosevelta – był brak paniki (przynajmniej niedostrzeganej przez obywateli). Walt przekonuje, że odpowiedź na pytanie, jak powinniśmy się teraz zachować, jest w zasięgu ręki i wypisana na kubkach, koszulkach i innych popularnych ostatnio gadżetach: stay calm and keep going, zachowaj spokój i rób swoje.

Po Paryżu czy Brukseli paradoksalnie kluczowe dla naszego bezpieczeństwa jest pogodzenie się z tym, że zamachy nie są dla Zachodu zagrożeniem egzystencjalnym. Choć co innego mówią żółte paski telewizji informacyjnych, tytuły brukowców i ksenofobiczni politycy. Najgroźniejszy efekt terroryzmu to nie sam akt zbrodni, lecz strach ludzi Zachodu, który może ich skłonić do podjęcia pochopnych decyzji. Oczywiście, ostro walczmy z tym terrorem, zachowując zdrowy rozsądek.

Polityka 14.2016 (3053) z dnia 29.03.2016; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Spokojnie, to tylko zamach"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną