Świat

Rosjanie oskarżeni o ingerowanie w wybory w USA. Co konkretnie robili?

Czekają nas w Polsce cztery tury wyborów. Oskarżenie przedstawione Rosjanom to swego rodzaju przewodnik, jak zachować ostrożność. Czekają nas w Polsce cztery tury wyborów. Oskarżenie przedstawione Rosjanom to swego rodzaju przewodnik, jak zachować ostrożność. Jonathan Ernst / Forum
Narażone na dezinformację były miliony amerykańskich wyborców. Skutki mogły wpłynąć na cały świat, bo przecież chodziło o wybór najpotężniejszego polityka.

Rosja wzięła na celownik to, co dla amerykańskiego etosu najświętsze – demokrację i proces wyborczy. Kiedy w 2014 roku jej agresja przeciw Ukrainie wywołała zjednoczony i ostrzejszy, niż oczekiwał Putin, sprzeciw Zachodu, na którego czele były Stany Zjednoczone, ukryta armia trolli internetowych dostała rozkaz do ataku.

Oskarżenie Wielkiej Ławy Przysięgłych nie wspomina o przyczynach, ale zbieżność czasowa pierwszych wykrytych działań przeciwko amerykańskiemu systemowi politycznemu z rosyjskim atakiem na Ukrainę każe sądzić, że były zaplanowane wcześniej jako części większej operacji lub nastąpiły w reakcji na opór USA, sankcje i wysłanie na wschodnią flankę NATO żołnierzy. Również dlatego, choć nie wyłącznie, mechanizm rosyjskiej operacji na internetowym polu walki, opisany przez prokuratora Roberta Muellera, powinien nas w Polsce bardzo zainteresować.

Zarzuty karne postawiono 13 osobom i trzem firmom

Założona w 2013 roku w Sankt Petersburgu spółka Internet Sesearch Agency, znana pod jeszcze kilkoma innymi nazwami, blisko współpracująca z inną (firmą konsultingową Konkord), od 2014 roku zorganizowała, prowadziła i finansowała system wpływania na amerykańskich wyborców za pomocą mediów społecznościowych. System, o którym obecnie amerykańskie służby sądzą, iż nie miał zasadniczej roli w kształtowaniu wyniku wyborów, ale który wykazał skuteczność w angażowaniu nieświadomych tego amerykańskich obywateli, instytucji finansowych i przedstawicieli życia politycznego. Efektem tych działań był spisek mający na celu oszukanie USA i zachwianie amerykańskim systemem politycznym, jak stwierdzono w oskarżeniu. Zarzuty karne postawiono 13 osobom i trzem firmom, wszyscy to obywatele i podmioty z Rosji. Co konkretnie robili?

Zaczęło się od analizy danych z internetu. W 2014 roku oskarżeni zaczęli proces wyszukiwania i oceny zaangażowanych politycznie grup w mediach społecznościowych. Nie chodziło wyłącznie o zwolenników tych czy innych kandydatów, a o fora dyskusyjne czy grupy ogólnie zainteresowane polityką lub kwestiami społecznymi. Mierzono wielkość takiej grupy, częstotliwość pojawiania się w nich treści, zasięg debaty wśród śledzących dany temat. Chodziło o komentarze, odpowiedzi, „lajki” i podawanie dalej tematów czy opinii. Tę fazę operacji możemy określić mianem wywiadowczo-analitycznej, opartej w dodatku na otwartych, dostępnych publicznie danych.

Czytaj także: Robert Mueller – prokurator, który poluje na Trumpa

Potem przyszła kolej na „badania terenowe”, co już bardziej przypominało klasyczną pracę rozpoznawczą. Grupa współpracowników petersburskiej fermy trolli, zwiadowców, udała się do USA, naginając przy tym prawo wizowe, co również odnotowano w oskarżeniu. Odwiedzili w sumie dziewięć stanów, ale szybko się zorientowali, że w celu wpłynięcia na wynik wyborów należy skupić się na tzw. stanach niezdecydowanych. Na politycznej mapie określa się je mianem fioletowych (połączenie czerwieni republikanów i błękitu demokratów). Na główny cel działalności wybrano najistotniejsze stany, gdzie ważyć się miało poparcie kandydatów: Kolorado, Wirginię i Florydę. By wypełnić zadanie, stworzono setki profili w mediach społecznościowych, które wykorzystano do imitacji rzeczywiście istniejących osób, obywateli USA, a treści publikowane poprzez te profile miały wykreować sztucznie stworzonych „liderów opinii”.

Ostatnia faza: praca trolli internetowych

Operacyjną fazą kampanii była praca zespołu trolli internetowych, na dwie zmiany z uwzględnieniem różnicy czasu między Rosją a poszczególnymi stanami USA, świąt i dni wolnych, kalendarza politycznego oraz tematów dyskusji publicznej. Rozkaz był prosty: macie wspierać grupy radykalne, użytkowników niezadowolonych rozwojem sytuacji społeczno-ekonomicznej oraz opozycyjne ruchy społeczne.

Rozkład tematyczny internetowego ataku był więc szeroki, ale zawsze skupiał się na najostrzejszych podziałach społecznych i politycznych. Zakładano więc grupy nawiązujące do aktualnie dyskutowanych, dzielących Amerykę problemów: „Bezpieczne Granice”, „Czarni aktywiści”, „Zjednoczeni Muzułmanie Ameryki”, „Armia Jezusa”. Czasem zaś całkiem niewinnie brzmiące „Zjednoczone Południe” czy „Serce Teksasu”. Niektóre zyskiwały setki tysięcy obserwujących. Na Twitterze podszywano się pod oficjalne profile – na przykład partii republikańskiej w stanie Tennessee. Fejkowy profil miał w pewnym momencie sto tysięcy obserwujących. Publikowaniu postów towarzyszyła stała analiza ich zasięgu i praca nad poprawą jakości, tak by jak najbardziej przypominały pisane przez prawdziwych Amerykanów. Poszczególne profile miały różne role, część była głównym napędem kampanii, inne tylko powielały publikowane treści poprzez zamieszczanie linków, retweetowanie czy podawanie dalej.

Aby utrudnić dotarcie do rosyjskich źródeł, kampania wynajmowała znajdujące się w USA serwery komputerowe i tworzyła na nich prywatne sieci VPN. Na darmowych portalach mailowych tworzono setki sztucznych kont poczty elektronicznej, wykorzystywanych później do kontaktów z istniejącymi osobami i instytucjami. Najwyższym poziomem ingerencji była kradzież tożsamości rzeczywistych obywateli USA. Daty urodzenia, numery social security i prawa jazdy były wykorzystywane do tworzenia kont bankowych i w internetowym serwisie płatniczym PayPal, które służyły wykupowaniu reklam i potwierdzaniu tożsamości przy zakładaniu kolejnych sztucznych profili. Do walki zaangażowano prawdziwe, i to niemałe pieniądze.

Kluczowa faza: wybory prezydenckie

Kluczową fazą operacji, decydującą bitwą, miały być wybory prezydenckie w 2016 roku. Tu rozkaz też był czytelny: macie na wszelkie sposoby opluwać Hillary Clinton, marginalizować umiarkowanych kandydatów prawicy, jak Marco Rubio i Ted Cruz, a wspierać Berniego Sandersa i Donalda Trumpa. Od tej pory działalność trolli skupiała się już wyłącznie na polityce i kampanii prezydenckiej. Za niewielką liczbę postów szkalujących Hillary były nagany. Pojawiły się nowe hasztagi na Twitterze, jak #Trump2016, #TrumpTrain, #MAGA, #IWontProtectHillary czy #Hillary4Prison, a także nowe grupy i profile na Facebooku, jak ClintonFRAUDation i Trumpsters United.

Zjednoczeni Muzułmanie Ameryki zaczęli agitować przeciw głosowaniu na Clinton, gdyż rzekomo chce kontynuować walkę z muzułmanami na Bliskim Wschodzie. Czarni aktywiści zachęcali do głosowania na Jill Stein, kandydatkę, która wcześnie wycofała się z wyścigu. Wiosną 2016 roku zaczęło się kupowanie reklam otwarcie wspierających Trumpa, a zniechęcających do Clinton. Wybrane hasła: „Donald chce pokonać terrorystów – Hillary ich sponsorować”, „Trump jedyną nadzieją na lepszą przyszłość”, „Nie wolno ufać Hillary w kwestii troski o weteranów”, „Ohio chce Hillary w więzieniu”.

Przyszedł też czas na akcję bezpośrednią. Internet czasem nie wystarczy, skoro jest jeszcze świat na zewnątrz. Dlatego organizatorzy kampanii postanowili za pomocą internetowych trolli i przy współpracy amerykańskich aktywistów organizować wiece i demonstracje w czasie kampanii. Wynajmowali ich, pisząc posty ze swych sztucznych profili i płacąc za pośrednictwem PayPala.

Wiadomość o planowanym wiecu publikowali na sztucznie wykreowanym profilu, który – jak pamiętamy – mógł mieć wiele tysięcy obserwujących. Jeśli kontaktowali się z kimś „osobiście”, wymyślali jakiś powód, by nie przyjść na umówione spotkanie. 9 lipca w Waszyngtonie na wiecu pod hasłem „Wesprzyj Hillary. Ratuj amerykańskich muzułmanów” pojawił się wynajęty aktywista z rzekomym cytatem z Clinton: „Myślę, że prawo szariatu będzie nowym ważnym kierunkiem wolności”. W Nowym Jorku w czerwcu zorganizowali Marsz dla Trumpa, a w lipcu wiec pod hasłem „Koniec Hillary”. Wolontariusze dopisywali.

W sierpniu akcja przeniosła się na Florydę. Pod hasłem Floryda za Trumpem odbywały się nie tylko wiece, ale i coś na kształt performance: w West Palm Beach ktoś przebrany w więzienny uniform udawał Hillary Clinton, bynajmniej nie za darmo.

Kampania nie zatrzymała się po zwycięstwie preferowanego kandydata. W myśl podsycania podziałów część sił i środków przeznaczono na wiece poparcia dla prezydenta elekta, część na demonstracje przeciw niemu.

Rosjanom udało się też „dotrzeć” na sam szczyt. Niewymieniony w tekście oskarżenia przedstawiciel kampanii Donalda Trumpa z Florydy odpisał fałszywemu nadawcy „Mattowi Skiberowi”, podając namiar mailowy kogoś na samej górze – również niezidentyfikowanego przez prokuratorów Muellera. Z innego, również fałszywego adresu mailowego ten ktoś otrzymał wiadomość o planowanych 13 wiecach organizacji „Być Patriotą” na Florydzie z prośbą o pomoc w każdym z miejsc. Podobnych kontaktów trolli z ludźmi ze sztabu wyborczego Trumpa oskarżenie wylicza trzy, nie podając nazwisk.

Siatka internetowych przestępców liczyła setki ludzi

Tego wszystkie nie zrobiło rzecz jasna wyłącznie 13 Rosjan wskazanych z imienia i nazwiska. Siatka internetowych przestępców, trolli i ich współpracowników liczyła setki ludzi. Narażonych na dezinformację były miliony amerykańskich wyborców. Skutki działania mechanizmu mogły wpłynąć na cały świat, bo przecież chodziło o wybór najpotężniejszego wybieralnego polityka. Choć prokuratorzy nie stwierdzili, by działania Rosjan istotnie miały wpływ na wynik wyborów w USA, to przecież ostatecznie wygrał wspierany przez przestępczą siatkę kandydat.

Czy to oznacza, że internetowa operacja przeciwko wyborom nie miała znaczenia?

Czekają nas w Polsce cztery tury wyborów. Można więc powiedzieć, że oskarżenie przedstawione Rosjanom przez Amerykanów to w porę opublikowany swego rodzaju przewodnik po tym, co i nas może czekać, jeśli znajdziemy się na celowniku Kremla. Co możemy z niego wyciągnąć jako wyborcy?

Pewnie ktoś ma precyzyjne dane, czy liczba grup i forów skupionych na najbardziej kontrowersyjnych zagadnieniach polskiej polityce ostatnio wzrosła. Można prześledzić treść i historię popularności hasztagów, zwłaszcza tych najsilniej naładowanych politycznymi emocjami. Z pewnością powinny się nimi zainteresować odpowiednie służby państwowe, z publikacją zaś takich wpisów wstrzemięźliwe powinny być media. Ale każdy z nas może sprawdzić, czy przypadkiem nie przyszły mailem czy na Facebooku jakieś zaproszenia. Szczególnie od takich „znajomych”, których mamy wyłącznie w sieci, a na żywo nigdy na oczy nie widzieliśmy. Gdy ktoś nas dodaje do jakiejś grupy, warto spojrzeć, co się na niej dzieje, i wiedzieć, jak się z niej wydostać.

Gdy ktoś nas bombarduje niechcianymi postami, można zablokować. Jeśli są natarczywie polityczne lub politycznie obraźliwe, warto sprawdzić źródło czy zgłosić administratorowi naruszenie zasad. Są narzędzia, by od takiego – być może sterowanego – zalewu politycznej agresji się odciąć. A najlepiej mniej czasu spędzać w sieciach społecznościowych na rozmowach z profilami, a więcej w realnym świecie, z ludźmi. W naturze zawsze łatwiej rozpoznać trolla.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama