Irlandczycy głosowali w piątek, w sobotę ogłoszone zostały oficjalne rezultaty referendum. Co z nich wynika?
Nadspodziewanie wysokie zwycięstwo zwolenników liberalizacji
W głosowaniu prawie dwie trzecie Irlandczyków (66,4 proc.) opowiedziało się za zniesieniem zapisu w konstytucji, który nie pozwalał na liberalizację prawa aborcyjnego. Przepisy w Irlandii były do tej pory najbardziej restrykcyjne w Europie, a konstytucyjna norma tzw. Ósmej Poprawki nakazywała traktować matkę i płód jako dwie równorzędne jednostki.
Z prowadzonych przed referendum sondaży można było wywnioskować, że poparcie dla obu obozów, „Tak” i „Nie”, zbliżało się do siebie. Ostatecznie zwolennicy liberalizacji zdecydowanie zwyciężyli. Co ciekawe, Ósma Poprawka pokolenie wcześniej, w 1983 r., została przegłosowana także w referendum i podobną większością (67 proc.). 35 lat wystarczyło do całkowitej społecznej zmiany.
W tym czasie Irlandczycy przesunęli się na lewo także w innych kwestiach obyczajowych. W 1992 r. zdecydowali, że homoseksualizm nie będzie karany, w 1993 r. zlikwidowali ograniczenia w sprzedaży antykoncepcji. Dwukrotnie, w 1992 r. i 2002 r., w referendach umożliwili aborcję, jeśli istniała groźba samobójstwa matki. W 2015 r. przegłosowali też legalizację małżeństw jednopłciowych.
Na zmianę prawa trzeba będzie poczekać
Irlandczycy w referendum zdecydowali o zmianie konstytucji, na zmiany w przepisach będzie trzeba poczekać. Dojdzie do nich szybko, bo za likwidacją dotychczasowych ograniczeń opowiadał się centroprawicowy rząd premiera Leo Varadkara, który jest zresztą jawnym gejem (i synem Irlandki i Hindusa).
„To, co dziś widzimy, to kulminacja cichej rewolucji, która się toczyła przez ostatnie 10 lub 20 lat” – mówił premier po ogłoszeniu wstępnych wyników głosowania. Rząd zobowiązał się, że doprowadzi do zmiany prawa w ciągu 12 tygodni.
Co ciekawe, irlandzkie referendum może doprowadzić też do liberalizacji prawa aborcyjnego w sąsiedniej Irlandii Północnej. Tam również jest ono restrykcyjne, usunięcie ciąży jest dozwolone tylko w wypadku zagrożenia życia matki.
Czytaj także: Czy Irlandki dostaną prawo wyboru?
Kościołowi nie udało się odzyskać pozycji
Kościół katolicki jeszcze do niedawna odgrywał w Irlandii ogromną rolę. Podobnie jak w Polsce był elementem narodowej identyfikacji i symbolem walki o wolność. Sytuacja zmieniała się jednak diametralnie od wczesnych lat 90., kiedy uderzyła fala skandali związanych z seksualnym wykorzystywaniem dzieci oraz przetrzymywaniem w azylach i niewolniczą pracą kobiet „sprawiających problemy”, w tym np. samotnych matek (co zostało przedstawione w filmie „Siostry magdalenki”). Raport z 2009 r. szacował, że w samych domach dziecka prowadzonych przez Kościół wykorzystywano dziesiątki tysięcy dzieci (w kraju liczącym 4,5 mln mieszkańców).
Po tych skandalach Kościołowi nie udało się podnieść. To, ile się zmieniło w tym czasie, pokazują pustoszejące kościoły. W 1983 r., podczas poprzedniego referendum, w niedzielę na mszę regularnie chodziło 80–90 proc. Irlandczyków, dziś tylko 20–30 proc. Podczas kampanii przedreferendalnej stowarzyszenia księży wręcz namawiały ich, żeby z ambony nie prowadzili kampanii, bo byłoby to przeciwskuteczne.
Czytaj także: Polski Kościół idzie tą samą drogą co irlandzki
Zdecydowała siła ludzkich tragedii
W opinii obserwatorów w kampanii główną rolę odegrały historie konkretnych kobiet, które ucierpiały wskutek prawnych restrykcji. Najbardziej znanym przykładem była śmierć w 2012 r. Savity Halappanavar, 31-letniej dentystki, z pochodzenia Hinduski. Kobieta była bliska poronienia i zażądała aborcji, ale lekarze jej odmówili. Niedługo później zmarła wskutek zakażenia.
Podczas kampanii cały kraj był obwieszony plakatami z jej podobizną, a w sobotę, gdy wyniki głosowania były już znane, ludzie składali kwiaty pod przedstawiającym ją muralem w Dublinie. „Koniec z mówieniem przez lekarzy kobietom, że nic się nie da zrobić – mówił w emocjonalnym przemówieniu premier Varadkar. – Koniec z samotnymi podróżami do Wielkiej Brytanii. Koniec z izolacją”.
W polityce lokalne trendy są silniejsze od globalnych
W ostatnich latach przez Europę i Stany Zjednoczone przetacza się fala prawicowego populizmu. Partie radykalnej prawicy zyskują poparcie nie tylko w Polsce czy na Węgrzech, ale też m.in. we Włoszech (Liga), Francji (Front Narodowy) czy nawet Niemczech (AfD). W USA po zwycięstwie wyborczym prezydent Donald Trump próbuje ograniczyć prawo do aborcji m.in. przy pomocy federalnych funduszy.
Wydawało się, że w tej atmosferze liberalizacja prawa aborcyjnego w Irlandii nie będzie łatwa, bo żyjemy w globalnej wiosce i trendy polityczne się przenikają. Okazało się, że zmiana trendu w samej Irlandii, podyktowana wewnętrznymi czynnikami, była istotniejsza.
Odwoływanie się do zagranicznych analogii i oglądanie na światowe i europejskie trendy („Budapeszt w Warszawie” czy „polski Macron”) nie zawsze mają więc sens. To potwierdza, że politykę trzeba robić – i robi się – przede wszystkim lokalnie. Co warto wpisać do sztambucha także polskim politykom.