Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Brexit, czyli ściema na raty. Czy możliwe jest drugie referendum?

Protest zwolenników brexitu w Londynie Protest zwolenników brexitu w Londynie Henry Nicholls/Reuters / Forum
Brexit będzie, ale rozmyty i niewyraźny. Tyle widać już na pierwszy rzut oka w politycznej kryształowej kuli w drugą rocznicę referendum. Jeśli się dobrze przyjrzeć, zauważy się dużo więcej.

W mgle, jaka zapadnie wiosną przyszłego roku nad kanałem La Manche, drugie referendum, choć dziś mało realne, nie jest już całkiem wykluczone. Brytyjczycy powoli dochodzą do wniosku, że głosując za brexitem, popełnili błąd: uwiedzeni przez miraż sławy, chwały i izolacji, by przekonać się szybko, że nie mają już potęgi dawnego imperium, a jako średnie państwo muszą boksować w zespole, a nie w pojedynkę.

Sto tysięcy przeciwników brexitu

Zapewne ślimaczące się niemal dwa lata negocjacje Theresy May z Brukselą i własnym gabinetem skończą za pół roku czymś, co Brytyjczycy określają jako fudge. Niby to masa karmelowa, ale w polityce brytyjskiej i amerykańskiej to dość lekceważące określenie: prowizorka połączona ze ściemą.

Ciosem dla zwolenników twardego brexitu była wielka, stutysięczna demonstracja w ubiegły weekend. Zwolennicy pozostania w Unii nieśli chwytliwe transparenty („Czy naprawdę tego chcemy?”„ Ktoś ukradł mi moją przyszłość”). W większości młodzi ludzie sparaliżowali centralny Londyn. Takie wiece oczywiście nie przekładają się wprost na politykę. Wkrótce jednak na rzecz drugiego referendum agitować będzie ruch „Best for Britain” współfinansowany przez George’a Sorosa (dotacja 700 tys. funtów). To już jasne, że nie ma mowy o poparciu przez establishment i posłów desperackiego rozwodu z Unią. Coraz więcej wielkich koncernów przebąkuje, że wówczas wyprowadziłoby się z Wysp.

Czytaj także: Ile Wielka Brytania zapłaci za brexit? Londyn mięknie

Zwolennicy drugiego referendum

Największe wrażenie robią suche liczby. Gdyby dziś urządzić referendum w sprawie wyjścia z Unii, proporcje głosów byłyby odwrotne. W czerwcu 2016 r. brexitowcy wygrali 52 do 48 proc. Dziś więcej byłoby zwolenników pozostania w Unii: 52 do 48! Są badania wskazujące na to, że zwolennicy pozostania mają już dziesięcioprocentową przewagę. Mniejszą lub większą dominację „remain” pokazało 14 ostatnich badań opinii publicznej. Zatem to nie przypadek i naprawdę spory przełom – długo wydawało się, że „brexitowcy” mają zapewnioną trwałą większość.

Te wyniki dają do myślenia niezdecydowanej opozycyjnej Partii Pracy. Pojawiają się w niej ruchy oddolne zwolenników drugiego referendum. Może to przemówić do aparatczyka partyjnego, którym jest Jeremy Corbyn. Drugie referendum popierają autorytety polityczne, choćby lord John Kerr, były przedstawiciel brytyjski w Brukseli. Opowiadają się za nim wciąż dość słabi liberalni demokraci. Gdyby odbyło się nowe głosowanie, do urn ruszyliby z pewnością młodzi Brytyjczycy, którzy przekonali się, jaką wagę ma każdy liberalny głos w epoce aktywizacji ciemnogrodu i ksenofobii (lekcja dla polskich wyborców w 2019 r.?).

Wymierający zwolennicy brexitu

Oczywiście nikt nowego referendum nie zrobi. Na razie. Jedną z tajemnic brytyjskiej duszy jest bardzo poważne traktowanie samych siebie, drugą – niemal nabożne traktowanie prawa. Niektórzy mówią, że w tym areligijnym społeczeństwie prawo zastąpiło Pana Boga. Skoro tak, to prawnie wiążący wynik referendum jest niczym wykuty w kamieniu. Brytyjczykom przychodzi dość trudno zmiana zdania, ale wkrótce o cichej zmianie nastawienia do brexitu może zdecydować trzeci brytyjski bożek – pragmatyzm. Proces ten już się zaczął. Nawet Peter Kellner, były szef prestiżowego instytutu YouGov, mówi bez ogródek, że jednym ze źródeł słabnięcia brexitu jest demografia – starsi jego zwolennicy wymierają, a w wiek wyborczy wchodzi pokolenie młodych, które nie wyobraża sobie życia bez Europy.

Brytyjski rząd musiał w czerwcu ulec buntownikom w parlamencie i zgodził się, by przed ostatecznym wyjściem z Unii w Pałacu Westminsterskim odbyła się prawdziwa debata. Mało tego, posłowie będą mogli zgłaszać dodatkowe wnioski. Kto wie, dokąd to zaprowadzi izbę, w której rząd ma mikroskopijną przewagę, a po obu stronach – konserwatywnej i opozycji – roi się od buntowników, koterii i intryg.

„Jeśli zimą tego roku parlament odrzuci projekt układu z Unią [który May przywiezie z Brukseli – MR] albo rząd wróci z rokowań bez żadnego dealu, w polityce brytyjskiej będziemy mieć do czynienia z wielkim kryzysem” – napisał „The Economist”. Kryzys ten będzie miał duży potencjał, bo zapewne Brytyjczycy dostaną od Unii jakąś formę okresu przejściowego ciągnącego się zapewne co najmniej dwa lata. Będą mieć czas, by knuć wokół kolejnego referendum.

Zły deal lepszy od żadnego

Jeśli zaś May wróci z Brukseli z pustymi rękami, bez porozumienia, nie obejdzie się zapewne bez kolejnych wyborów. „No deal” nie jest już opcją dla większości konserwatystów i opozycji. Oznaczałoby to wpędzenie kraju w kryzys gospodarczy. Jeśli Corbyn poszedłby do takich wyborów pod sztandarem rozsądnego brexitu lub wręcz rozsądnego wyboru, mógłby wygrać. Zły deal jest lepszy od żadnego dealu – zdaje się dziś mówić między wierszami premier May. Co to za stanowisko do negocjacji w Brukseli? Coraz częściej pojawiają się głosy, że brytyjska klasa polityczna kompromituje się miesiąc za miesiącem. Dumny Albion nie znosi tego beznamiętnie – w końcu, jak to w polityce, może się skończyć nowym otwarciem.

Zanim dojdzie do tego decydującego momentu – do decyzji w sprawie dealu z Brukselą – zapewne już w grudniu, drużyna May może zaliczyć kolejne wpadki. Konserwatywni buntownicy planują kolejny zamach na wijącą się jak piskorz premier: chcą zmusić rząd, by obiecał przystąpienie do unii celnej (wciąż nie wiadomo, co zrobić z granicą Irlandii i Irlandii Północnej, hipernowoczesny system kosztuje miliardy funtów rocznie, trwałe podzielenie wyspy nie wchodzi zaś w grę ze względu na ryzyko odrodzenia się terroru).

Brexit nie zatrzyma napływu imigrantów

Już za rok może się okazać, że wszystkie drogi w brytyjskiej polityce wiodą do nowego referendum. Tak będzie, jeśli poprze je Partia Pracy, a konserwatyści przegrają kolejne głosowania w sprawie akceptacji brexitu. Na razie laburzyści pod kierownictwem lewackiego ideologicznego ortodoksa siedzą okrakiem na płocie. Jego celem jest jednak władza. Gdyby okazało się, że Corbyn zwietrzy szansę, nie będzie się długo wahać. Sondaże pokazują, że poparcie dla brexitu w okręgach, gdzie Partia Pracy wygrała ostatnie wybory, nie jest już tak silne jak dwa, trzy lata temu. Może więc nie ma się czego bać?

Wiara w to, że brexit będzie ekonomicznym panaceum, wyczerpuje się dość szybko. Rosną ceny i koszty życia. Coraz więcej instytucji i regionów liczy koszty przerwania strumienia unijnych dotacji. Zwykli ludzie, którzy głosowali na brexit w nadziei na poprawę własnego życia, zaczynają rozumieć, że wyjście z Unii nie oznacza także przerwania napływu imigrantów. Tym bardziej że wśród wariantów porozumienia z Brukselą pojawiają się coraz częściej układy zachowujące obecność Wielkiej Brytanii w unii celnej, a na przedłużenie swobody ruchu ludzi Londyn już się formalnie zgodził (choć miesiącami May przekonywała, że nie odda nawet guzika).

Imigranci są niezbędni gospodarce. Jak co roku, gdyby nie przyjeżdżający z Unii, nie byłoby komu zebrać truskawek i brokułów. Większość uboższych Brytyjczyków siedzi w domu na socjalu (to największa pozycja w budżecie May) i bynajmniej nie wybiera się do pracy w polu od piątej rano.

Czytaj także: Jacob Rees-Mogg — ojciec chrzestny twardego brexitu

W sprawie brexitu wszystko zdarzyć się może

Zegary tykają bez przerwy, odmierzając czas do formalnego brexitu 29 marca 2019 r. Tyle że nawet gołębie na placu Trafalgar wiedzą, że w tym meczu sędzia już zapowiedział dogrywkę, w której – jak to uroczo mówił nestor polskich komentatorów futbolowych Jan Ciszewski – może się zdarzyć wszystko.

Czytaj także: Brytyjski europoseł Charles Tannock o brexicie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama