Świat

Fortu Trump nie będzie. Polska „niegotowa” na bazy USA?

Przesłanie o braku entuzjazmu dla pomysłu Fort Trump zdaje się wypływać też z cytowanych wypowiedzi sekretarza obrony Jima Mattisa. Przesłanie o braku entuzjazmu dla pomysłu Fort Trump zdaje się wypływać też z cytowanych wypowiedzi sekretarza obrony Jima Mattisa. Navy Petty Officer 1st Class Dominique A. Pineiro / Flickr CC by SA
Euforia związana z Fort Trump nie trwała długo. Z Pentagonu nadchodzą studzące entuzjazm wypowiedzi wiceministra i sekretarza obrony USA.

To jeszcze nie jest zimny prysznic, ale jasny sygnał, że kwestia ustanowienia w Polsce stałej bazy sił lądowych USA jest odległa i niepewna. Sekretarz ds. armii, czyli cywilny zwierzchnik sił lądowych USA (każdy rodzaj wojsk ma tam swojego wiceministra), Mark Esper powiedział agencji AFP, że proponowane mu w Polsce lokalizacje, które miał oglądać w styczniu, nie odpowiadały wojskom lądowym pod względem wielkości i dostępności terenu do ćwiczeń. AFP tytułuje swoją depeszę: „Polska może nie być gotowa na Fort Trump: zwierzchnik armii”, choć cytatu z Espera o braku takiej gotowości nie zawiera.

Fort Trump bez entuzjazmu

Może to więc ogólny wniosek z rozmowy reportera z urzędnikiem. Ale przesłanie o braku entuzjazmu dla pomysłu Fort Trump zdaje się wypływać też z cytowanych wypowiedzi sekretarza obrony Jima Mattisa, który wskazuje, że przed podjęciem takiej decyzji należy przeanalizować cały szereg zagadnień, a w sumie – nie chodzi o samą bazę. Mattis dodaje, że w szczegółach chodzi też o poligony, warsztaty obsługowe, wszystkie podobne kwestie. Można się tylko domyślać, że wymieniając praktykalia, nie wspomniał o wielkiej polityce, czyli np. relacjach z Rosją, które ewentualna baza USA w Polsce dramatycznie by zaostrzyła.

Swoje dołożył też były dowódca wojsk lądowych w Europie emerytowany generał broni Frederick Ben Hodges. Oficer, który jak mało kto zasłużył się dla obecności wojskowej USA w Polsce, przestrzega w wypowiedzi dla „Deutsche Welle”, że jakiekolwiek stałe bazy w Polsce muszą być wpisane w szerszy plan NATO, bo to sojusz będzie ponosić konsekwencje ich założenia. Wszystkie cytaty – zwłaszcza z Espera i Mattisa – robią w amerykańskich mediach zajmujących się obronnością karierę porównywalną do samego określenia „Fort Trump”.

Czytaj także: Były dowódca US Army Europe przeciwny bazie w Polsce

Polska propozycja w sprawie baz

Mark Esper zna polską propozycję w sprawie stałego bazowania wojsk USA. Prawdopodobnie to jemu właśnie została przez polski rząd wręczona, na pewno na jego biurko musiała trafić. Być może to właśnie w czasie jego wizyty w Polsce na przełomie stycznia i lutego omawiano po raz pierwszy szczegóły, w tym lokalizacje i polski wkład finansowy – mityczne już dwa miliardy dolarów. Mogło do tego dojść na oficjalnych rozmowach w MON z wiceministrem Tomaszem Szatkowskim, któremu została powierzona misja „sprowadzenia Amerykanów do Polski”.

Choć sekretarz Esper nie siedział w miejscu – odwiedził amerykańskich żołnierzy w Powidzu, Poznaniu – z polskimi żołnierzami spotykał się także wcześniej na niemieckim poligonie Hohenfels. Na zdjęciach widać, jak w zielonym polarze zamiast garnituru słucha briefingów wysłanych na wschodnią flankę dowódców. Z dostępnych relacji z wizyty nie wynika jednak, by Esper osobiście oglądał poligony – być może chodziło więc o prezentacje, w których Polska proponowała jako główne lokalizacje dużej bazy Toruń i Bydgoszcz. Zresztą odniesienie do rzekomo niewystarczających obszarowo poligonów jest o tyle dziwne, że ani amerykańska brygada w Żaganiu, ani inne sojusznicze oddziały ćwiczące regularnie w Polsce jakoś nie narzekały na brak miejsca.

Kim jest Mark Esper

Mark Esper to jednak doświadczony menedżer od spraw obronnych, ale również polityk, który wie, kiedy zabrać głos tak, by zostać usłyszanym. Absolwent West Point i Harvardu, weteran pierwszej wojny w Zatoce – służył w legendarnej 101. Dywizji Powietrznodesantowej i dosłużył się stopnia podpułkownika. Później pracował w konserwatywnej Heritage Foundation, Kongresie, administracji George′a W. Busha i w Raytheonie. Nie ma wątpliwości, że jest świetnie przygotowany do zarządzania i współdecydowania o sprawach wojska.

Sekretarzem sił lądowych został w listopadzie 2017 r., niecałe trzy miesiące później był już z wizytą w Polsce – bo przecież to kraj, gdzie US Army stale powiększa swoją obecność, nawet jeśli nie jest ona formalnie stała. Prawdopodobnie wtedy usłyszał o rządowej propozycji goszczenia stałej bazy w zamian za jej dofinansowanie. Trzy miesiące później polska propozycja przeciekła do mediów, co dla wielu obserwatorów oznaczało, że straciła aktualność. Później potwierdzała to amerykańska ambasador przy NATO. Teraz, gdy temat wrócił za sprawą „Fort Trump”, Esper zdecydował się ostudzić emocje.

Konsternacja w Pentagonie

Czy to tylko rzucone w biegu zdanie dla natrętnego reportera, czy poważniejszy sygnał amerykańskiej wstrzemięźliwości? Nie pierwszy raz urzędniczy aparat amerykańskiej administracji, nawet jeśli pochodzi z politycznej nominacji prezydenta, tonuje oświadczenia padające z ust czy w obecności Donalda Trumpa.

Hasło „Fort Trump” musiało wywołać w Pentagonie konsternację, jeszcze większą – lawina tekstów, oświadczeń, wypowiedzi, jakie po nim nastąpiły, głównie po polskiej stronie. Mimo że żadna twarda zapowiedź ze strony Trumpa ani Dudy nie padła, atmosfera wytworzyła się taka, jakby Amerykanie już pakowali sprzęt na statki i wyruszali budować w Polsce bazę. A to wszystko nie tak szybko i nie w takim stylu – z pewnością też nie pod takim szyldem.

Obecność wojskowa USA, zwłaszcza w Europie – co tłumaczyli po wielekroć amerykańscy politycy niższego szczebla i dowódcy – powiązana jest z NATO. Sam sekretarz obrony Mattis pytany o to kilka miesięcy temu podkreślał, że bazy wpisują się w decyzje i działania Sojuszu. Na życzenie Kongresu jego resort przygotuje do marca przyszłego roku raport, w którym oceni zasadność i możliwości ustanowienia bazy w Polsce – hasłowo to wszystko wiemy. Mało kto wgłębia się w szczegółowe zapisy, a w nich poza kwestiami czysto wojskowymi znalazły się i te polityczne. Ocenie mają podlegać konsekwencje decyzji wewnątrz NATO, a także – o zgrozo – działania militarne i pozamilitarne, jakie Rosja może podjąć w reakcji na decyzję USA o rozmieszczeniu na stałe brygady w Polsce.

Sugeruje to, że kongresmeni zdają sobie sprawę, że nie wszyscy sojusznicy mogą popierać pomysł bazy w Polsce, a już zwłaszcza jeśli będzie to – w skrócie myślowym – baza za pieniądze. Dodanie politycznego i międzynarodowego aspektu do czysto militarnych rozważań o stałej obecności w Polsce świadczy o strategicznym podejściu amerykańskich legislatorów, wykraczającym poza relacje dwustronne. Nic to w sumie dziwnego, choć konsekwencje takiego podejścia mogą nasze władze nieco rozczarować.

Czytaj też: Czego chcemy od Ameryki

Więcej Amerykanów w Europie

Ale nawet jeśli obecne zabiegi polskiego rządu nie doprowadzą do decyzji o stałej bazie, Amerykanów w Polsce będzie przybywać. Właśnie dziś oficjalnie pojawili się kolejni – pancerny batalion Gwardii Narodowej stanu Tennessee zluzował lekką piechotę US Army Europe w wielonarodowej misji NATO na północnym wschodzie Polski. Niby to tylko zmiana rotacji, ale tym razem znacząca – bo de facto Amerykanie powiększyli liczebność swoich wojsk w Europie o batalion – a w dodatku wzmocnili zdolności bojowe na wschodniej flance, przysyłając wojska pancerne. Już bardzo silna 15. Brygada Zmechanizowana, której podlega natowski wzmocniony batalion, stała się jeszcze potężniejsza – bo od dzisiaj ma abramsy.

Jeśli spojrzeć na mapę obecności wojsk USA we wschodniej Europie, to Polska jest najgęściej upstrzona różnymi formami pobytu amerykańskich wojsk. Owszem, głównie na zachodzie kraju: Żagań, Skwierzyna, Bolesławiec, Świętoszów i Toruń goszczą rozmaite pododdziały rotacyjnej brygady pancernej, w Poznaniu rozsiadł się przeniesiony z Niemiec sztab dywizji, a w Powidzu rozgościli się logistycy, zaopatrzeniowcy, lotnicy wojsk lądowych i inżynierowie budujący duże instalacje: magazyn uzbrojenia, skład amunicji i obiekty towarzyszące czemuś, co w przyszłości być może będzie stałą bazą, a na razie jest po prostu główną bazą sił USA w Polsce.

Amerykanie w Polsce już są

Do tego trzeba dodać amerykańskich oficerów w wielonarodowym korpusie północno-wschodnim w Szczecinie, który ma szansę niebawem zostać przekształcony w dowództwo armijne – czyli mające pod sobą kilka korpusów. Oczywiście, nieco obecnie zapomniana, buduje się też baza antyrakietowa w Redzikowie, która przecież przez całe lata była symbolem trwałej obecności wojskowej USA w naszym regionie. De facto obecność Amerykanów w Polsce jest już od kilku lat stała, po planowanym na 2020 rok uruchomieniu Redzikowa będzie nieodzowna – o ile tylko NATO nie zdecyduje się na likwidację bazy, co jest mało prawdopodobne.

Jaka jest różnica między stałą bazą w Redzikowie a pomysłem Fort Trump? Obrona antyrakietowa – co z samej nazwy wynika – to instalacja defensywna. Rosjanie próbują przekonywać resztę świata, że w 24 silosach planowanych pod Słupskiem mogą się znaleźć pociski Tomahawk służące do ataku. Jednak i NATO, i USA nie mają takich intencji, wyrzutnie mają mieścić pociski SM-3 służące do zestrzeliwania pocisków balistycznych i to tylko takich, które w zasięgu rażenia bazy będą bardzo wysoko, w środkowej fazie lotu, praktycznie w kosmosie. Baza nie jest w stanie obronić się sama, nie SM-3 służą do zestrzeliwania pocisków wycelowanych w Redzikowo – tym bardziej zaś nie są w stanie uderzyć w jakiś cel na lądzie. To zupełnie inny rodzaj pocisku niż tomahawk, wymagający innego systemu wykrywania i naprowadzania. A zatem, z Redzikowa żadnego zaczepnego ataku przeprowadzić się nie da.

Kto nie jest gotowy na stałą bazę USA w Polsce?

Co innego z bazy wojsk lądowych. Czołgi i piechota mogą służyć do obrony – i zgodnie z doktryną NATO, i polską do tego ich potrzebujemy – ale oczywiście mogą być siłą ofensywną. Rosja po upadku Związku Radzieckiego zadbała o to, by NATO nie przesunęło pod jej granice dużych baz wojskowych, które w kremlowskim oglądzie świata zagrażałyby nagłym atakiem – stąd ograniczające zapisy aktu NATO–Rosja z 1997 r. NATO zobowiązało się m.in. do nierozmieszczania w nowych krajach członkowskich broni jądrowej i jej magazynów oraz wykonywania misji obrony kolektywnej w ramach wtedy istniejącej struktury bez „dodatkowego rozmieszczania istotnych sił”. Kwestia tego, czy akt z 1997 r. to dokument wiążący i czy w obliczu rosyjskich agresji oraz łamania jego zapisów nadal obowiązuje NATO, jest tematem trwającej od lat dyskusji ekspertów.

Fakt jest jednak taki, że NATO ani USA nie uznały go oficjalnie za nieobowiązujący. Można więc prowadzić dyskusje, czy brygada lub dywizja wojsk USA to „istotne siły” w rozumieniu aktu – czy też są to dozwolone przezeń „wzmocnienia na wypadek groźby agresji”, na pewno jednak duch dokumentu sprzed 21 lat nadal unosi się nad relacjami NATO–Rosja i nadal powstrzymuje radykalne decyzje wojskowe. Może więc to wcale nie Polska jest „niegotowa” na stałą bazę USA.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama