Fort Trump – to sformułowanie zostanie zapewne najbardziej zapamiętane z wizyty Andrzeja Dudy w Białym Domu. „Zbudujemy wspólnie Fort Trump w Polsce” – tak w Gabinecie Owalnym, przed oficjalnymi rozmowami, polski prezydent próbował pół-żartem, pół-serio zmotywować Donalda Trumpa do bardziej zdecydowanej deklaracji o stałej bazie w Polsce. Ale na razie wszystko, co otrzymał, to ogólnikowe zapewnienie, że „rozważymy to”. Oczywiście, że rozważą – ale czy się zdecydują? Się zobaczy.
Bez konkretów w Białym Domu
Bliższych szczegółów w tej kluczowej kwestii nie poznaliśmy też po rozmowach w Białym Domu. Duda zapraszał Trumpa do wysłania większej liczby wojsk do Polski – ale ten mówił tylko, że to dobry pomysł, by Polska sfinansowała bazę. Prezydent USA nie zdobył się nawet na zapewnienie, że to jego cel, czy że będzie się starał. Również polsko-amerykańska deklaracja o współpracy strategicznej zawiera tylko ogóle stwierdzenie, że oba kraje rozważą warianty i przeanalizują wykonalność koncepcji. To mniej, niż oczekiwano, to prawie porażka. Czy już teraz mógł być jednak pełen sukces? Raczej nie, bo sprawa jest naprawdę poważna i wymaga poważnej analizy. Dokument, jaki w marcu otrzyma z Pentagonu Kongres, będzie jej początkiem – a nie końcem i decyzją.
Co znamienne, nie potwierdzono nowych zakupów uzbrojenia. To największe zaskoczenie, bo kilka dni wcześniej obóz rządowy przekonywał opinię publiczną, że prezydencka delegacja jedzie do Waszyngtonu, by coś istotnego kupić. Tym czymś miał być system rakietowy HIMARS, czyli pociski ziemia–ziemia o zasięgu do 300 km. W ostatniej chwili najwyraźniej stało się coś, co deklarację o zamiarze tego zakupu powstrzymało.
Na razie bez sukcesu
Czy powtarza się casus adelajd? Rakiet z USA nikt by raczej nie zablokował wskutek tarć w obozie rządzącym. Chodzi więc zapewne o to, że nie wszystko zostało dogadane, np. Polska jednak chce od USA offsetu lub chciałaby produkować część systemu. W każdym razie tego sukcesu na razie nie da się odtrąbić. W deklaracji jest co prawda zapis o ułatwieniach w dostępie do technologii obronnych – ale przecież podobny widnieje w podpisanym ponad rok temu liście intencyjnym resortów obrony. I jakoś nie pomógł.
Z braku przełomu na niwie obronnej, ciężar miała przejąć energetyka. Najmocniejszym wspólnym stwierdzeniem było nazwanie Nord Stream 2 mianem projektu zagrażającego bezpieczeństwu Polski i USA. W ślad za tym nie poszła jednak zapowiedź sankcji czy działań zmierzających do zablokowania gazociągu. Padło za to dużo słów promujących import amerykańskiego gazu do Europy Środkowej przez Polskę. Biznes jest biznes, to niby oczywista sprawa – a dla administracji Trumpa chyba podstawa relacji z sojusznikami. Ale nawet sojusznicy nie mogą być niczego pewni. Dudzie dostało się rykoszetem – kiedy Trump mówił, że Unia Europejska przez dziesięciolecia okradała USA, wytknął mu, że Polska jest jej częścią. Duda musiał robić dobrą minę do złej gry i wesprzeć gospodarza: prezydent USA mówi „America first”, ja mówię „Poland first”.
Czytaj też: Czego chcemy od Ameryki
Nie warto wpadać w euforię
Padło kilka miłych słów, zabrzmiało też kilka fałszywych tonów, w sumie jednak było mało konkretów jak na wcześniejsze zapowiedzi, że zdarzy się coś bardzo istotnego. Może za dużo oczekiwano w tej chwili od administracji Trumpa – wszak pytania amerykańskich dziennikarzy skupione na sytuacji wewnętrznej (za niecałe dwa miesiące wybory!) pokazywały, że Ameryka żyje zupełnie czym innym. Pierwsza od ośmiu lat bilateralna wizyta głowy państwa w Białym Domu po prostu się odbyła – bez wpadek, potknięć, większych opóźnień – tak jak trzeba. Nie ma powodów do narzekania, nie warto też wpadać w euforię. Business as usual.
Czytaj także: Andrzej Duda ucieka za granicę