Przepisy w USA nakazują, by korespondencję prowadzono służbowymi kanałami komunikacji. Ma to zagwarantować, że jej zapis będzie potem dostępny do publicznego wglądu, a sama korespondencja – lepiej zabezpieczona przed atakami hakerów łakomych na tajemnice państwowe.
Ivanka Trump wysłała kilkaset maili w 2017 r. ze swego prywatnego serwera, współdzielonego z mężem Jaredem Kushnerem – też zresztą doradcą Trumpa – z czego przeważająca większość dotyczyła podobno spraw rodzinnych i logistyki spotkań towarzyskich, ale około setki kierowanych było do członków gabinetu i innych bliskich współpracowników prezydenta.
Czytaj także: Czy Ivanka Trump i Jared Kushner pracują w Białym Domu za darmo?
Jak Trump oskarżał Clinton
Czy czegoś nam to nie przypomina? Głównym argumentem Trumpa w jego kampanii prezydenckiej w 2016 r. było oskarżenie Hillary Clinton, że jako sekretarz stanu korzystała z prywatnego serwera do służbowej korespondencji w swym departamencie. „Oszustka Hillary” – powtarzał w tweetach i na wiecach, a tłum jego fanów skandował: „Zamknąć ją!”.
Jako prezydent Trump bezustannie atakuje FBI za to, że jakoby biuro nie zajęło się rzetelnie mailami Clinton, chociaż jego dyrektor James Comey (zwolniony w 2017 r.) 11 dni przed wyborami informował o wznowieniu śledztwa w tej sprawie, czym prawdopodobnie przechylił szalę na korzyść republikańskiego kandydata. Teraz będzie z pewnością nowe dochodzenie, tyle że w Kongresie i w sprawie maili Ivanki, ponieważ po odzyskaniu większości w Izbie Reprezentantów demokraci ostrzą już sobie zęby, by dobrać się do skóry prezydenta i jego familii.
Tysiące maili Clinton
Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że przypadek Clinton jest nieco poważniejszy. Pani Hillary w ogóle nie używała służbowego serwera w Departamencie Stanu i przez cały okres kierowania amerykańską dyplomacją (2009–13) wysłała ze swego prywatnego rachunku nie setki, lecz tysiące maili.
Były wśród nich – wbrew jej początkowym, kłamliwym zapewnieniom – i takie, które zawierały poufne lub tajne informacje, więc gdyby wpadły one w ręce nieprzyjaciół Ameryki, ucierpieć mogło bezpieczeństwo państwa. Co więcej, przy pomocy swych adwokatów Clinton wykasowała część maili, uniemożliwiając ich kontrolę, czego Ivanka, o ile wierzyć jej prawnikom, nie zrobiła.
Ivanka jak Hillary?
Zachowanie byłej kandydatki demokratów na prezydenta i córki Trumpa jest jednak podobne. Ivanka okazała tę samą nonszalancję wobec reguł prawa, tak jakby jej nie dotyczyło. Tłumaczy się, że przychodząc do pracy w Białym Domu, nie znała przepisów o komunikacji elektronicznej, co brzmi śmiesznie, bo sam jej tata wciąż przypomina co jakiś czas Amerykanom, za co mają nie znosić Hillary Clinton.
Ivanka nie przestrzegała reguł nie z głupoty, lecz w najlepszym razie z niedbalstwa albo z arogancji osoby wyniesionej nagle na wyżyny władzy supermocarstwa. W córce Trumpa, pięknej, inteligentnej, z gromadzącym się doświadczeniem politycznym i sukcesami w biznesie, niektórzy republikanie widzą nawet przyszłą kandydatkę na prezydenta. Sprawa maili obniża jej notowania i gdyby rzeczywiście do kandydowania doszło, jej oponenci nie pozwolą o tym zapomnieć.
Czytaj także: Czy Trump będzie musiał odejść jak Nixon?