Świat

Sądne dni Borisa Johnsona. Izba Gmin blokuje brexit bez umowy

Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson w Izbie Gmin Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson w Izbie Gmin Forum
Boris Johnson przegrał z kretesem swoje pierwsze głosowania w Izbie Gmin. Ta klęska to skutek jego polityki pięści.

Boris Johnson przeszedł więc wreszcie do historii, bo taka klapa przydarzyła się ostatnio... w 1793 r. premierowi Williamowi Pittowi Młodszemu. Polityka pięści spaliła na panewce. Oburzona brutalną, antydemokratyczną retoryką Johnsona opozycja spotkała się wczoraj i zgodnie obradowała przy herbacie i herbatnikach, które przyniósł osobiście lider laburzystów Jeremy Corbyn. Ustalono plan gry, który jak na razie okazał się zwycięski.

Wieczorem we wtorek, po godz. 23 polskiego czasu, rząd Johnsona, dostał sromotne baty – przegrał 328 do 301 głosów. Podobnie było dzień później.

Czytaj także: Czy królowa Elżbieta mogła powstrzymać Johnsona?

Spodziewając się klęski, prawica siedziała cały wtorkowy wieczór ze skwaszonymi minami. Jacob Rees-Mogg, lider torysów w Izbie, milioner i ekscentryk udający arystokratę, rozłożył się prowokacyjnie na ławach, kiedy opozycja przejęła ster i miała głosować za poddaniem pod obrady historycznego wniosku. „Facet, usiądź porządnie!” – odezwały się oburzone głosy z drugiej strony.

Boris Johnson w sosie własnym

Johnson po wtorkowym głosowaniu krzyczał do Corbyna, domagając się natychmiastowej zgody na wybory. Laburzysta zastrzegł, że na razie ważniejsza jest pewność, że Johnson nie poprowadzi kraju ku przepaści brexitu „no deal”. „Jeśli on [Johnson] chce wystąpić o wybory, nie ma problemu. Ale najpierw przeprowadźmy tę ustawę przez parlament, by na stole nie było umowy no deal” – grzmiał Corbyn, który odzyskał najwyraźniej dawną formę.

Poczerwieniały Johnson tracił kontrolę nad sobą. Polityka pozostawienia torysa, żeby kisił się we własnym sosie, kierując rządem bez większości, wydaje się bardzo skuteczna. Ukazuje opinii publicznej jego pochopność i słabość, odziera z mitu celebryty – o czym rozpisują się brytyjskie gazety. „Johnson przegrał. Przegrał debatę, stracił kontrolę, stracił większość, stracił też wnuka Winstona Churchilla na swoich ławach poselskich. Przestał panować” – pisze w „The Times” wytrawny komentator Matt Chorley.

W środę kolejna porażka – Izba zagłosowała za uniemożliwieniem brexitu bez umowy (wynik: 327 do 299). W kolejnych dniach ustawa może przejść przez Izbę Lordów i uzyskać aprobatę królowej. Jeśli będzie taka potrzeba, opozycyjna większość może zarządzić dodatkowe posiedzenia w nadchodzący weekend. Musi się spieszyć, bo Johnson odebrał parlamentowi następny tydzień obrad, czym bardzo zjednoczył swoich przeciwników. Rząd będzie używał wszelkich trików, by opóźnić proces legislacyjny.

Izba odrzuciła też wniosek Johnsona o przedterminowe wybory, który wymaga większości dwóch trzecich wszystkich posłów. Klęska Johnsona to skutek jego polityki pięści, która doprowadziła do rozłamu w Partii Konserwatywnej, z partii środka stającej się ugrupowaniem prawicowym i skrajnie nacjonalistycznym. Przysłużył się temu sam premier, odbierając czas na obrady parlamentowi, a potem grożąc, że w zamian za brak dyscypliny usunie wszystkich rebeliantów (sam niedawno głosował przeciw Theresie May bez żadnych konsekwencji – była premier dbała o choćby pozorną jedność wszystkich skrzydeł stronnictwa). Gdyby Johnson dał parlamentowi czas na debaty, mógłby wygrać. Ale wykazał się nadgorliwością, która w polityce nie popłaca.

Czytaj też: Wyciekł tajny raport o katastrofie po brexicie bez umowy

Johnson wyrzucił wnuka Churchilla

Aż 21 znanych i szanowanych torysów głosowało we wtorek przeciwko własnemu rządowi. Wielu mówiło, że bardziej od kariery liczy się dla nich interes kraju. Są wśród nich tak zasłużeni posłowie jak Kenneth Clarke, niedawni ministrowie Theresy May, w tym Philip Hammond, oraz wnuk premiera Winstona Churchilla Nicholas Soames. Johnson wykluczył ich z frakcji parlamentarnej, więc stoi już na czele rządu mniejszościowego. Philip Lee, też poseł konserwatywny, przeszedł demonstracyjnie do ław liberalnych demokratów, podkreślając, że brexit bez umowy „ryzykuje ludzkie życie, dobrobyt i zagraża całości Zjednoczonego Królestwa”. Szkoci już grożą nowym referendum w sprawie niepodległości.

„Partia została przejęta przez sektę” – grzmiał Clarke, najstarszy poseł w Izbie, konserwatysta od 1970 r. We wtorek został brutalnie wykluczony z partii.

Śmiertelnie ranny Johnson zadaje ciosy na oślep. Chce przedterminowych wyborów. Corbyn zapowiada, że nie zgodzi się na nie do czasu wejścia w życie ustawy nakładającej na rząd obowiązek przedłużenia rokowań z Unią o kolejne trzy miesiące (czyli do 31 stycznia 2020 r.), jeśli Johnson nie uzyska w Brukseli kompromisu do 19 października – a na to się absolutnie nie zanosi.

Brytyjska konstytucja przewiduje co prawda możliwość zarządzenia wyborów na zasadzie zwykłej większości, ale rząd musi zastosować inny tryb, co pozwala opozycji wprowadzić do takiego wniosku zmiany i poprawki, np. na sztywno ustalić datę wyborów. Johnson raczej nie pójdzie tą drogą, choć nie można tego całkowicie wykluczyć. Zresztą poparcie nawet ponad połowy posłów przy oporze Partii Pracy jest mało prawdopodobne. Co prawda w sądzie w Szkocji, gdzie toczy się sprawa przeciwko rządowi w związku z zarządzeniem nowej sesji Izby Gmin z rekordowo długą przerwą w obradach, wyszło na jaw, że Johnson potajemnie zasięgał porad prawnych i konsultował dokładnie taki plan działań.

Wybiegi Johnsona

Opozycja podejrzewa Johnsona o kolejny wiarołomny manewr – chęć sprowokowania Corbyna do poparcia wyborów, a potem przesunięcia ich terminu. Niektórzy podejrzewają, że premier będzie opóźniał przedstawienie królowej do zatwierdzenia ustawy o przedłużeniu rokowań z Unią do czasu, gdy 14 października jej mowa tronowa rozpocznie kolejną sesję parlamentu. Wówczas uchwalone prawo zostałoby automatycznie anulowane. Co groziłoby rewolucją i ulicznymi zamieszkami. Chyba nawet Johnson nie poważy się na tak cyniczny krok jak chomikowanie ustawy mającej tak duże poparcie społeczne.

Bardzo możliwe, że „no deal” zostanie „zdelegalizowany”, a wybory odbędą się 14 października. Partia Pracy chce je poprzeć za kilka dni, kiedy będzie mieć pewność, że Johnson nie złamie znowu słowa i nie przesunie terminu na listopad – wówczas Wielka Brytania wyszłaby z Unii bez porozumienia.

Czytaj także: „Brytyjski Trump”. Czym nas jeszcze zaskoczy premier Johnson

Uśmiech Theresy May

Premier May, wyjeżdżająca we wtorek w limuzynie z Izby Gmin, szeroko się uśmiechnęła. Choć zagłosowała za rządem, była świadkiem klęski Johnsona, jej sojusznika i ministra spraw zagranicznych, a potem wroga, który odsunął ją od władzy. Podczas obrad siedziała zresztą obok Kennetha Clarke’a.

Porażka tak brutalnych i zarozumiałych polityków z nadętym ego musi sprawiać satysfakcję. Nie tylko brytyjskiej opozycji, która wreszcie zrozumiała, że jedność jest jedyną drogą do walki z gangreną populizmu.

Jeśli liberalni demokraci i laburzyści będą się umieli dogadać, wkrótce Wielką Brytanią może rządzić nowy gabinet, który podejmie z Brukselą poważne rokowania albo zarządzi nowe referendum. Nowy premier, jeśli nie będzie to znów Johnson, pojechałby w takim scenariuszu na szczyt Unii już 17 października.

Wynik wyborów nie jest jasny. Sondaże dają 8 punktów przewagi konserwatystom, ale ci stracą wielu posłów w Szkocji na rzecz SNP oraz w Anglii na rzecz liberalnych demokratów. Coraz więcej wyborców przyznaje rację opozycji. Za „no deal”, bezładną i ryzykowną dla gospodarki formą brexitu, nie głosowała większość uczestników referendum w czerwcu 2016 r., a w programie Partii Konserwatywnej przed wyborami w 2017 r. widniał zapis o „uporządkowanym wyjściu z Unii”. Treścią miały wypełnić decyzję referendalną rząd i parlament, a nie ulica i prawicowi agitatorzy. To się jednak nie liczy w czasach prawicowej rewolucji.

Nastroje nacjonalistyczne na północy Anglii pchają wyborców w ramiona Partii Brexitu Nigele’a Farage’a. Sukces tej ostatniej spycha wypranego z wartości Johnsona, dla którego osobiste ambicje i władza są celem samym w sobie, na pozycję skrajnej prawicy. Torysi, jak mówi Clarke, stają się sektą. Dodałbym własną refleksję: jedyne pocieszenie, to że sekta zmierza powoli do zbiorowego politycznego samobójstwa.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną