Niemal dokładnie 20 lat temu, 5 lutego 2000 r., informacja o przypieczętowaniu koalicji konserwatystów z Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP) ze skrajnie prawicową FPÖ Jörga Haidera znalazła się na czołówkach większości gazet świata.
Czytaj też: Czarno-zieloni, czyli koalicje wrogów
Skandal na Ibizie
Austria stała się niechlubnym pionierem: nie tylko jako prekursorka prawicowego populizmu jako takiego, lecz także jego wpuszczenia na salony. Ówczesny rząd spotkały sankcje dyplomatyczne krajów Unii Europejskiej, z których musiały się zresztą później jak niepyszne wycofać. Dzisiaj populiści różnej maści współrządzą w wielu krajach wspólnoty i nikt się już temu nie dziwi. W Austrii byli znowu u władzy do maja 2019 r., kiedy wylecieli z hukiem po aferze taśmowej kompromitującej wicekanclerza i szefa partii Hansa-Christiana Strachego. Został przyłapany, jak na Ibizie negocjował korupcyjny układ z podstawioną osobą udającą rosyjską biznesmenkę.
W październiku odbyły się przyspieszone wybory, w których zatriumfowali (37 proc.) konserwatyści z ÖVP pod wodzą 33-letniego Sebastiana Kurza. Był on kanclerzem przez ostatnie dwa lata, przewodząc koalicji ze Strachem i jego FPÖ.
Czytaj też: Zielonych niesie globalna moda na eko, w Szwajcarii też
Zieloni zamiast populistów
Po ogłoszeniu 2 stycznia umowy koalicyjnej nowego rządu Wiedeń znowu znalazł się w centrum uwagi – jako polityczne laboratorium czy też arena pilotażowego projektu przyszłości. Zwycięzca tym razem dobrał sobie bowiem innego koalicjanta – zamiast skrajnej prawicy u jego boku miejsce zajęli Zieloni.
Jeszcze kilka lat temu, nie tylko w Austrii, sojusz konserwatystów z zielonymi był nie do pomyślenia. Ale dzisiaj wielu widzi w nim wyraz nowych trendów politycznych. Rozdrobnienie powoduje, że konieczne stają się egzotyczne koalicje. Pojęcia lewicy i prawicy tracą na znaczeniu pod wpływem nowych konfliktów i linii podziału. Zaś pogłębiająca się polaryzacja powoduje, że dogadanie się ponad podziałami to być może jedyny sposób na utrzymanie pokoju społecznego.
Urok turkusowo-zielonego (od barw obu partii) partnerstwa zawartego przez Kurza z szefem Zielonych Wernerem Koglerem polega właśnie na tym, że zdaje się ono otwierać drogę do nowej politycznej ery. Z napięciem na Wiedeń patrzy zwłaszcza Berlin, gdzie podobna konstelacja to najbardziej prawdopodobny wariant rządu po zbliżającym się końcu ery Merkel.
Małgorzata Tracz: Nadchodzi zielona fala
Kurz jak śmierć z kosą
Sukces wiedeńskiego eksperymentu nie jest w żadnym razie przesądzony. Najwięcej zależeć będzie od Kurza, polityka o bezprecedensowo silnej pozycji na austriackiej scenie politycznej. Kurz zawdzięcza ją ogromnemu talentowi medialnemu, perfekcyjnej strategii komunikacyjnej i słabości pogrążonej w kryzysach konkurencji. FPÖ liże rany po skandalu korupcyjnym i wyrzuceniu Strachego ze swoich szeregów, socjaldemokraci – jak w całej Europie – nie wiedzą, dokąd zmierzają, a Zieloni dopiero wrócili do parlamentu po okresie niebytu.
Jeśli Austria jest dzisiaj symbolem polityki nowego typu, to przede wszystkim właśnie za sprawą samego Kurza: pozbawionego trwałych poglądów i skrupułów telegenicznego lidera, który jest przedmiotem balansującego na granicy kiczu i kultu uwielbienia części mediów i opinii publicznej, a także postrachem konkurentów. Jedna z karykatur przedstawia go jako śmierć z kosą, która po odwiedzinach u socjaldemokratów i skrajnej prawicy puka teraz do drzwi Zielonych...
Czytaj też: Niemcy walczą o planetę i są mocno podzieleni
Zimna kalkulacja
Nic nie wskazuje na to, aby sojusz z Zielonymi był dla Kurza wymarzonym projektem do realizacji politycznego programu na miarę nowych wyzwań. To raczej zimna kalkulacja doprowadziła go do rządu z Koglerem, a nie idee. Kurz bez wątpienia wolałby kontynuację koalicji z populistami, której bilansem rządów nie omieszkał się otwarcie pochwalić przy prezentacji swojego nowego gabinetu... Gdyby nie afery w resortach FPÖ, od odpowiedzialności za które jakimś komunikacyjnym cudem udało się Kurzowi całkowicie odciąć, współpracy ze Strachem nie miał nic do zarzucenia: łączyła ich twarda linia w sprawach migracji i nacisk na kwestie bezpieczeństwa wewnętrznego.
Ale kontynuacja tego mariażu po wygranych jesienią wyborach byłaby dla Kurza obciążeniem w Europie, gdzie po wyborach europejskich wiatr wieje w inną stronę: walki o klimat, zrównoważony rozwój, przeciwdziałanie nierównościom. Ambicje Kurza nie kończą się z pewnością na Austrii, a o image potrafi on dbać jak nikt inny. Koalicja z wolnościowcami z FPÖ zawsze pozostaje dla niego otwartą opcją – zwłaszcza że pod nowym przywództwem próbują oni budować profil partii tradycjonalistycznej, ale nie skrajnej. Tak więc jeśli turkusowo-zielonemu eksperymentowi powinęłaby się noga, Kurz pozostanie mocno w siodle.
Czytaj też: Europa ogłasza wielki plan ratowania klimatu
Każdy robi swoje
Taki scenariusz jest prawdopodobny. Świadomy swojej siły Kurz nie będzie skłonny do zbyt daleko idących kompromisów z Zielonymi, którzy po negocjacjach koalicyjnych mają kaca, zanim jeszcze wystrzeliły korki od szampana. Wielu uważa, że w kluczowych dla nich sprawach – ochrony klimatu i przejrzystości państwa – zobowiązania wspólnego rządu są mgliste i ulotne. Zaś konserwatyści siedzą w rządzie zdominowanym przez najbliższych zauszników Kurza (z ministrem finansów Blümelem na czele), za większością kluczowych sterów.
Wprawdzie Zielonym przypadł superrsort energii i klimatu, ale co z tego, skoro o najważniejszym ich postulacie – podatku od emisji CO2 – ostatecznie decydować będzie resort finansów? Zaś konserwatyści chełpią się zapowiedziami obniżek podatków i polityki „zero długów”? Koalicjanci – jak zwraca uwagę austriacki ekspert z think tanku Carnegie Stefan Lehne – przyjęli też niekonwencjonalne podejście w zawartym przez nich porozumieniu: nie szukali na siłę wspólnego mianownika w dzielących ich sprawach (migracje, klimat), lecz podzielili się resortami, forsując każdy na swoim „podwórku” własne priorytety. Umowa jest więc bardzo proekologiczna (piętno Zielonych), a zarazem twarda w sprawach migracji i liberalna gospodarczo.
Jak twierdzi Lehne, od tego, czy Kurz pozwoli Zielonym nie tylko zapisać ich postulaty na papierze, lecz także wprowadzić je w życie, zależeć będzie los eksperymentu. Wpływ będzie miała też koniunktura gospodarcza w Europie i powodzenie (lub nie) unijnej agendy klimatycznej. Jeśli inwestycja w Zielonych przestanie się politycznie opłacać (albo – co nie mniej prawdopodobne – oni sami rzucą ręcznikiem), Kurz nie będzie miał żadnych oporów, by spróbować innego wariantu. Niewykluczone, że za jakiś czas austriackie laboratorium wypuści nowy produkt sygnowany jego nazwiskiem.