Świat

Dlaczego Izrael nie poszedł na całość? Uderzył w Iran celnie, ale ostatecznego ciosu nie zadał

Posiedzenie gabinetu bezpieczeństwa z udziałem przedstawicieli Beniamina Netanjahu, resortu obrony, Mosadu i agencji Szin Bet. 25 października 2024 r. Posiedzenie gabinetu bezpieczeństwa z udziałem przedstawicieli Beniamina Netanjahu, resortu obrony, Mosadu i agencji Szin Bet. 25 października 2024 r. Israel Mod / Zuma Press / Forum
Izrael przeprowadził precyzyjny, ale ograniczony atak na cele militarne w Iranie. Wygląda na to, że wyrównał rachunki i kupił czas nam wszystkim. Jak zachowa się Iran? Czy uda się uniknąć wielkiej wojny?

Izrael przeprowadził odwet pod osłoną nocy w trzech falach. Atak objął 20 celów, w tym bazy wojskowe, zakłady produkujące drony i rakiety. O szturmie armia poinformowała o godz. 1 w nocy, o 5:45 było już po wszystkim. Nad Teheranem właśnie wschodziło słońce. Izrael ograniczył się do celów wojskowych, choć w ostatnich tygodniach najwięcej się mówiło o uderzeniu w instalacje naftowe lub nuklearne. Sytuacja wydawała się idealna: po ataku 1 października, gdy Iran odpalił na Izrael ponad 180 rakiet, należało wyrównać rachunki. Odwet był nieuchronny. Pozostało wybrać cel i czas.

Amerykanie nie chcieli

Amerykanie jasno dali do zrozumienia, że nie godzą się na atakowanie celów nuklearnych czy naftowych. Groźba rozlewu konfliktu na cały Bliski Wschód była spora. Koszty ataku na instalacje naftowe odczułby natomiast niemal cały świat, bo zapewne wzrosłyby ceny ropy. Amerykanie nie ukrywają, że najchętniej zakończyliby ten konflikt jak najszybciej. Ale Izrael, a w zasadzie premier Beniamin Netanjahu, na przekór sygnałom z Białego Domu nie tylko nie kończy wojny w Gazie, ale i rozpoczął kolejną – z Hezbollahem.

Netanjahu zignorował sześciopunktowy plan zawieszenia broni Joe Bidena, a ostatnio mocno trenuje cierpliwość prezydenta USA, prowadząc wyniszczającą operację w Strefie Gazy. Biden postawił mu nawet ultimatum: albo w ciągu 30 dni rozwiążecie problem z dostawami pomocy humanitarnej, albo obetniemy wam dostawy broni. 30 dni to zapewne nie przypadek – w USA będzie już po wyborach.

Netanjahu prowadzi własne kalkulacje i dostosowuje się do okoliczności. Opanował tę metodę niemal do perfekcji. Jeśli wybory wygra Kamala Harris, i tak będzie robił swoje, licząc na „niepodważalny sojusz Ameryki i Izraela”. Jeśli wygra Donald Trump, będzie miał w zasadzie ułatwioną sytuację.

Do wyborów został ponad tydzień i dziś nie wiemy, kto przejmie władzę. Pewne jest, że ustępujący prezydent zrobił, co w jego mocy, by powstrzymać Izrael przed sięgnięciem po „opcję atomową”, czyli uderzenie zarówno w program nuklearny, jak i pola naftowe. Tydzień temu na Telegramie ukazały się dokumenty opatrzone klauzulą „ściśle tajne” dotyczące przygotowań do ataku, opisujące ćwiczenia sił powietrznych z użyciem rakiet powietrze-ziemia. W Izraelu wywołało to niemałe poruszenie. Być może dlatego akcja odwetowa wyglądała ostatecznie tak, a nie inaczej.

Czytaj też: Tel Awiw ma na stole kilka scenariuszy, w tym niebezpieczne i trudne

Izrael odniósł sukces

Bez względu na to, jakie były oczekiwania Amerykanów, Izrael ugrał, co chciał, nawet jeśli nie osiągnął podstawowego celu, jakim jest zniszczenie potencjału nuklearnego Iranu. Po pierwsze, sukcesem jest samo przeprowadzenie misji bez strat własnych. 100 samolotów, które brały udział w akcji, w tym F-35, bezpiecznie doleciało do celu (kraje dzieli 1500 km) i wróciło do kraju. Przećwiczyły zatem trasę na wypadek przyszłych operacji.

Po drugie, Izrael uderzył w wiele strategicznych obiektów, m.in. fabryki produkujące rakiety i drony, bazy wyrzutni rakiet. Dla Iranu ten cios może się okazać bolesny (i dla Rosji, która irańskimi dronami masakruje ukraińskie miasta). Po trzecie, Izrael obnażył słabość irańskiej obrony powietrznej – agencja Shafaqna podała, że szereg pocisków przechwycono, ale „Jerusalem Post” twierdzi, że Teheran nie był w stanie ująć żadnego.

Po czwarte, wygląda na to, że Izrael wyrównał rachunki. Iran rano ogłosił, że „armia jest gotowa odpowiedzieć”, ale wcześniej dawał jasno do zrozumienia, że jeśli atak ograniczy się do celów wojskowych, uzna wymianę za zakończoną. Można się spodziewać, że tak właśnie będzie. Pojawiają się głosy, że Iran nastawiał się na ostrzejsze uderzenie. Rzecznik Sił Obronnych Izraela ostrzegł tymczasem, że „jeśli reżim w Iranie zamierza popełnić błąd i rozpocząć kolejną rundę eskalacji, będziemy zmuszeni odpowiedzieć”.

Mimo ewidentnego sukcesu nie wszyscy w Izraelu są usatysfakcjonowani. Jair Lapid, jeden z głównych polityków opozycji, napisał na X (d. Twitter), że decyzja o pominięciu strategicznych i ekonomicznych celów to błąd. „Mogliśmy i powinniśmy byli zażądać znacznie wyższej ceny. Iran jest głową osi zła i musi zapłacić za agresję” – dodał. Zapewne więcej będzie podobnych głosów rozczarowania, że atak był wprawdzie celny, ale za słaby. Biorąc pod uwagę okoliczności (presję USA, a może też brak gotowości do wybrania „opcji atomowej”), Izrael kupił wszystkim czas. Wygląda na to, że wielkiej wojny na Bliskim Wschodzie (na razie) nie będzie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy

Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.

Violetta Krasnowska
12.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną