Gwałtowne wstrząsy miotają samolotem - eksplodował silnik. Maszyna pochyla się na skrzydło i zaczyna spadać. Na pokładzie panika. Kto stał albo nie był przypięty pasami, zostaje rzucony o sufit. Inni, walcząc z przeciążeniem, usiłują zakładać maski tlenowe. Wibracje stają się nie do zniesienia i nagle kadłub pęka. Część ogonowa wraz z pasażerami odpada. Pęd powietrza wyrywa kogoś w przestrzeń. To ostatnie sekundy samolotu Oceanic Airlines lot 815 z Sydney do Los Angeles.
Linia Oceanic w rzeczywistości nie istnieje, choć ma swoją stronę w Internecie. Wymyślili ją amerykańscy filmowcy tylko po to, by grała w scenach powietrznych katastrof. Spośród licznych dramatów Oceanica największe wrażenie robi lot 815 ze słynnego telewizyjnego serialu „Lost" (Zagubieni).
Ostatnio kilka klatek z filmu ktoś rozesłał w sieci z komentarzem, że to zdjęcia dokumentujące moment katastrofy Airbusa A330 linii Air France (lot 447), który rozbił się nad Atlantykiem. Znaleziono je jakoby na karcie pamięci aparatu przy jednym z wyłowionych ciał.
Zdjęcia błyskawicznie obiegły świat, budząc fascynację pomieszaną z przerażeniem. Dało się na nie nabrać nawet kilka poważnych stacji telewizyjnych, w tym polska TVN24. Potem wpadkę wyjaśniono, przepraszając widzów, bo dziś nawet zawodowcom trudno odróżnić prawdziwą informację od mistyfikacji. Zwłaszcza gdy jest taki wielki głód informacji. Wciąż niewyjaśniona katastrofa Airbusa utrzymuje w stanie napięcia miliony pasażerów i załogi samolotów.
Dlatego dziś niemal każda informacja dotycząca jakiegokolwiek incydentu lotniczego trafia na czołówki serwisów. Niekoniecznie musi to być katastrofa. Samolot lądował awaryjnie. Podczas lądowania zjechał z pasa. Po starcie piloci zauważyli niepokojące objawy i postanowili wrócić na lotnisko.