Recenzja filmu: „Idol”, reż. Dan Fogelman
Film o nawróconym grzeszniku uświadamiającym sobie, że życie to wartości rodzinne i ciepła woda w kranie.
Film o nawróconym grzeszniku uświadamiającym sobie, że życie to wartości rodzinne i ciepła woda w kranie.
Oglądając film, narzucają się skojarzenia z południowoamerykańskimi telenowelami.
Opowieść o zablokowanym psychicznie człowieku, hodowanych pieczołowicie obsesjach, nieprzystosowaniu.
Siłą tego dokumentu jest wielogłos – mozaika punktów widzenia i informacji.
Film śledzi prowokacyjne działania Femenu przez wiele miesięcy, aż do przymusowej emigracji na Zachód założycielek ruchu.
Opowieść o człowieku staje się w tym dokumencie opowieścią o awangardzie muzycznej w ogóle.
Spotkanie po latach to najlepsze kilkanaście minut filmu, szkoda tylko, że na kulminację czekamy tak długo.
O przekleństwie bycia zakochanym i niemożności przekroczenia granic samego siebie.
Chwilami wydaje się, że film został nakręcony w czasach, o których opowiada.
Największą siłą filmu jest dyskretny, nienachalny ton, wyrażony spokojną pracą kamery, podkreślającą harmonię natury, niewinność przyrody i pejzażu.
Pierwsze spostrzeżenie widza może być takie, że jazda szwedzkim pociągiem to prawdziwy komfort.
Bardzo ciekawy film dokumentalny, pokazujący zjawisko multikulti w modelowym wręcz wydaniu.
Film niepotrzebnie trwa ponad dwie godziny, przeskoki czasowe rozbijają płynność narracji.
Komedia naprawdę śmieszy, także wtedy, gdy lekko narusza normy poprawnościowe, pokazując zabawne sytuacje w świecie niepełnosprawnych.
Akcja osadzona jest daleko na prowincji, w popadającym w ruinę hostelu wybudowanym w czasach rozkwitu planowej gospodarki ZSRR.
To już trzeci film nakręcony chałupniczym – w dosłownym sensie – sposobem. Każdy przemycany jest za granicę, np. zapisany na pendrivie, i trafia na festiwale.
Jak to w bajkach bywa, wszyscy sobie wszystko wybaczają, nie mają o nic żalu, pomagają; niestety, problemem jest niedopasowanie marzeń do realiów życia.
Siłą filmu nie są nowe informacje, tylko napięcie towarzyszące procesowi ujawniania działań władzy.
Jedyne, na czym w filmie warto zawiesić oko, to mocno postarzałe twarze dawnych gwiazd: Ellen Burstyn i Harrisona Forda.
Dystans twórców oraz czerpanie z obfitej mitologii popkultury, baśni, a nawet magii podnoszą niewątpliwie atrakcyjność filmu.