W centrum Warszawy mają zostać upamiętnieni: zmarły przed tygodniem premier Jan Olszewski (wniosek Prawa i Sprawiedliwości), Krzysztof Kamil Baczyński w 75. rocznicę śmierci (wniosek Koalicji Obywatelskiej) oraz gen. Zbigniew Ścibor-Rylski (wniosek obywatelski). Stołeczni radni, wydając decyzje o tworzeniu nowych miejsc pamięci, okazują się niezwykle zgodni.
Pomniki zamiast innych pożytecznych projektów
Nic tak nie ociepla wizerunku jak pomnik! Ba, to już chyba klasyczny sposób na walkę radnych z własną prokrastynacją. Jeśli nie mają pomysłu na żaden ambitny projekt, który byłby pożyteczny dla obywateli, to zawsze mogą przegłosować decyzję o postawieniu pomnika. Szczególnie takiego, który upamiętnia kogoś wielkiego i ważnego. A monumenty są zwykle łudząco do siebie podobne.
Przykładem Jan Paweł II – jego podobizny zalały kraj, dobitnie pokazując, kto w ostatnim stuleciu zdobył klucz do serc i umysłów Polaków. Żaden pomnik JP2 nie mógł się pojawić ot tak. Wcześniej został z przytupem odsłonięty, trzeba było przeciąć wstęgę, pokropić zgromadzonych wodą święconą. Słowem: pokazać ciągłość występującą między polskim papieżem a włodarzami miasta.
Pomnik Olszewskiego przed pomnikiem Mazowieckiego
W przypadku pomników przedstawiających bohaterów ta ciągłość wydaje się kluczowa. To nie przypadek, że decyzje o upamiętnieniu Jana Olszewskiego czy gen. Ścibora-Rylskiego zapadają bardzo krótko po ich śmieci. Pomysł uczczenia Jana Olszewskiego to najwyraźniej echo niedawnej wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy o potrzebie postawienia pomnika Tadeuszowi Mazowieckiemu. Pierwszy premier III RP został już w Warszawie upamiętniony: ma swój skwer nieopodal Sejmu, a na gmachu kamienicy, w której mieszkał, wisi tablica informacyjna. Wypowiedź Dudy padła w rocznicę rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu, tak jakby przyparty do muru prezydent, spodziewając się pytań o ocenę wydarzeń sprzed 30 lat, chciał postawić sprawy jasno: Mazowieckiemu należy się uznanie. A pomnik to najlepszy sposób, by je wyrazić.
Czytaj także: Pomnik Mazowieckiego? Doradczyni prezydenta jest przeciw
Pomniki czekały na odsłonięcie nawet sto lat
W polskiej historii najnowszej batalie o pomniki to chleb powszedni. Dość wspomnieć walkę, którą stoczyli gdańscy stoczniowcy o pomnik ofiar Grudnia ′70. Na mocy porozumień sierpniowych pomnik mógł już stanąć, ale do 10. rocznicy wydarzeń zostało trochę ponad sto dni, a wszystkim zależało, żeby został odsłonięty właśnie wtedy. Terminu udało się dotrzymać dzięki ogólnonarodowemu wysiłkowi i mimo utrudnień ze strony państwa. Słynne trzy wysokie krzyże przy wejściu do stoczni stały się symbolem nowego porządku, o który walczyła Solidarność. Zmartwychwstania narodu wyrastającego z totalitarnego betonu.
Cofnijmy się jeszcze. Na Krakowskim Przedmieściu stoi dziś pomnik Józefa Poniatowskiego. Mimo że zbiórkę na jego budowę rozpoczęto wkrótce po śmierci Marszałka w 1813 r., to na swoje odsłonięcie monument musiał czekać ponad sto lat. Najpierw były przeszkody techniczne, logistyczne i finansowe, później powstanie listopadowe i jego konsekwencje – cofnięcie zgody na odsłonięcie pomnika. Monument wędrował między Dęblinem, Modlinem a pałacem Iwana Paskiewicza w Homlu.
Sam Paskiewicz w podzięce za tłamszenie w Polakach patriotycznego ducha został pośmiertnie uhonorowany odlaną z brązu podobizną, która stanęła przed Pałacem Namiestnikowskim w 1870 r., będąc cynicznym ekwiwalentem pomnika Poniatowskiego. A ten wrócił do Polski dopiero na mocy postanowień traktatu ryskiego z 1922 r. i rok później został odsłonięty na dziedzińcu Zamku Królewskiego.
PiS wykroił dla siebie kawałek Warszawy
Polscy urzędnicy lubią stawiać pomniki. Nieskrępowana możliwość postawienia dowolnego monumentu w niemal dowolnym miejscu miasta dowodzi, że po latach niewoli sami możemy decydować o naszej historii i panteonie narodowym. Niestety, czasem traci na tym porządek urbanistyczny.
Najlepszym przykładem jest to, co się dzieje z okolicami pl. Piłsudskiego w Warszawie. PiS nie mógł liczyć na kontrolowany przez Platformę magistrat, więc wykroił dla siebie kawałek miasta. Specjalną decyzją Ministerstwa Infrastruktury plac został oddany wojewodzie. Na placu stanęły pomnik smoleński i pomnik Lecha Kaczyńskiego. Mieliśmy tu do czynienia nie tylko z samowolą urbanistyczną, ale także estetyczną.
Jak się upamiętnia na świecie
Tymczasem wielkie tragedie i sukcesy można czcić w inny sposób. Za przykład może posłużyć monument upamiętniający ofiary zamachu terrorystycznego z 11 września 2001 r. na Manhattanie. Architekci zdecydowali się postawić dwa duże, puste baseny, przez które woda przepływa, ale ich nie zapełnia. Całość kompleksu oddzielono od miejskiego gwaru, sadząc wokół drzewa. Wyróżnia się grusza, która mimo że przysypana gruzem i pyłem, przetrwała zamach i dziś stanowi symbol odrodzenia. Podczas przerwy na lunch pracownicy pobliskich biurowców siadają wokół basenu, jedzą, rozmawiają, odpoczywają w cieniu drzew. Monument spełnia więc dwie funkcje i pokazuje, że mimo tragedii życie toczy się dalej. Cóż, trudno sobie wyobrazić takie podejście do historii w polskim, naznaczonym martyrologią imaginarium.
Czytaj także: Pomnikoza. Kolejne wcielenie polskich mitów i obsesji