Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Czy głosować i na kogo. Młodzi mogą być języczkiem u wyborczej wagi

Premier Mateusz Morawiecki, kampania przed wyborami parlamentarnymi, wrzesień 2023 r. Premier Mateusz Morawiecki, kampania przed wyborami parlamentarnymi, wrzesień 2023 r. Kancelaria Prezesa RM
Wbrew retoryce Zjednoczonej Prawicy nie ma u nas zrównoważonego rozwoju, ale raczej niezrównoważony niedorozwój. Dlatego lepiej stracić (= wygrać na dłuższą metę) z opozycją, niż zyskać (= stracić, nawet rychło) z PiS.

Na pierwszą część tytułu („Czy głosować?”) zdecydowana odpowiedź brzmi: tak. Wszyscy, którzy uważają, że PiS (dla wygody przez PiS rozumiem ewentualną koalicję pod przewodem tej partii) nie powinien dalej rządzić, powinni głosować za partiami opozycyjnymi. Nie ma w tym zdaniu niekonsekwencji, ponieważ można jednocześnie uważać, że formacja dowodzona przez p. Kaczyńskiego nie powinna dalej rządzić, oraz zdecydować, że nie pójdzie się na wybory, bo „moja chata skraja” i nie muszę się o nią martwić.

Taka postawa zwiększa szanse dobrozmieńców na kolejną kadencję – ich przegrana jest bardziej prawdopodobna przy frekwencji ok. 65 proc. niż przy niższej. W wyborach (biorę pod uwagę tylko elekcje do Sejmu) w latach 2007–23 frekwencja wynosiła odpowiednio (w zaokrągleniu) 54 proc. (2007), 49 proc. (2011), 51 proc. (2015) i 61 proc. (2019). W dwóch pierwszych przypadkach PiS przegrał, w dwóch następnych wygrał.

Zakładając, że struktura ogółu wyborców jest w przybliżeniu podobna, frekwencja w przedziale (dla uproszczenia) 50–60 proc. może być korzystna dla każdej z rywalizujących stron. Szansa PiS polega m.in. na tym, że ma stabilny żelazny elektorat, który wynosi ok. 30 proc. Każde frekwencyjne przewyższenie tego pułapu jest dla PiS niekorzystne, a dwukrotne z nadwyżką 5 proc. odbiera mu szanse na rządzenie, nawet koalicyjne.

Przytoczone dane ujawniają stosunkowo wysoki procent osób, które nie poszły do wyborów, mianowicie 46 proc., 51 proc., 49 proc. i 39 proc. Tym razem może być inaczej, aczkolwiek PiS robi wszystko, aby frekwencja była wysoka tam, gdzie nie może liczyć na sukces, i niska tam, gdzie oczekuje porażki (na razie to tylko sygnalizuję – więcej o tym w kolejnym felietonie). Wiele wskazuje na to, że kobiety okażą się znacznie aktywniejsze niż w poprzednich głosowaniach, gdyż nie dadzą się zwieść gadkom p. Kaczyńskiego (jak wiadomo, „wybitnego” fachowca od płci niewieściej, jak o tym świadczą jego słowa o dawaniu w szyję i zapewnienia, że panie w ciąży też mają prawo do życia), i p. Morawieckiego (bardzo ceniącego żonę za możliwość przepisywania na nią majątku w celu manipulowania własnymi dobrami).

Kto przekona młodych

Niewykluczone, że młodzi wyborcy okażą się języczkiem u wyborczej wagi. To zrozumiałe, że Konfederacja ma u nich dobre (a przynajmniej niezłe) notowania. Macho Mentzen czy starsi „twardziele” Braun i Korwin-Mikke mogą robić wrażenie wśród młodzieży, zwłaszcza męskiej.

Niech ta grupa weźmie pod uwagę następujący scenariusz. Konfederacja nie ukrywa, że zamierza wyprowadzić Polskę z UE, a PiS może na to przystać dla zachowania swojej władzy. Co wtedy? Ano wylecimy ze strefy Schengen i będziemy (dotyczy to przede wszystkim młodego pokolenia) starać się o wizy, chcąc wyjechać za granicę: do pracy, w odwiedziny, turystycznie. Tak było jeszcze całkiem niedawno, nawet w III RP, a niewykluczone, że władza o autorytarnych ciągotach (PiS ich nie ukrywa, a „wolnościowa” Konfederacja może nie mieć wyboru) nie uzna, że paszport jest dobrem urzędowo reglamentowanym. Nie będzie to dotyczyło klasy „władców” i ich rodzin, bo załatwią sobie potrzebne dokumenty w specjalnym trybie (tak było w PRL).

A co z resztą? Nie chcę straszyć, ale możliwe, że młody Polak stanie się kimś w rodzaju migranta tęsknie spoglądającego na to, co dzieje się za zachodnią granicą. Dlatego, młody człowieku, nie głosuj na ewentualne przystawki PiS, tj. Konfederację i Bezpartyjnych Samorządowców (są wśród nich dobrozmieńcy). Ci drudzy wywodzą się z Dolnego Śląska, podobnie jak wynalazcy Kukiza, którzy wypromowali tego wyjątkowego szkodnika. Wystartował w 2015 r. jako niezależny, a potem wezwał do głosowania na p. Dudę w wyborach prezydenckich i PiS w wyborach parlamentarnych, co sprawia, że jest współodpowiedzialny za to, co stało się w Polsce w ostatnich ośmiu latach, a teraz jest jedynką na liście dobrozmieńców w Opolu. Karierę polityczną zrobił m.in. dlatego, że młodzi wyborcy dali się zwieść w 2015 r. jego pieniom o byciu alternatywą dla PiS i PO. Dobrze by było, gdyby podobny błąd nie zdarzył się młodzieży w 2023 r. w przypadku Konfederacji.

Czytaj też: 8 lat złej zmiany PiS dla kobiet. Władza upokarzała bez znieczulenia

Nie ma dobrego algorytmu

Akt głosowania jest decyzją i może być analizowany w ramach ogólnego schematu teoretycznego. Wybieramy spośród pretendentów do sprawowania władzy, ale kierujemy się (a przynajmniej powinno tak być) oczekiwaniem, że nasz kandydat spełni takie czy inne oczekiwania, które wiążemy z jego działaniami. Mówiąc bardziej technicznie, decydujemy się na takiego kandydata, który zrealizuje stany świata, które preferujemy, np. przeznaczy wysokie środki na budownictwo mieszkaniowe. Pretendenci do władzy zapowiadają w kampanii, co chcą zrealizować i jakimi środkami. Można więc powiedzieć, że głosując, traktujemy ich preferencje jako własne.

Wyróżnia się trzy rodzaje decyzji: (a) w warunkach pewności, (b) w warunkach ryzyka, (c) w warunkach niepewności. Przypadek (a) zachodzi wtedy, gdy decydent (osoba podejmująca decyzję) wie, jaki stan świata zaistnieje; przypadek (b) ma miejsce, gdy decydent może oszacować prawdopodobieństwa zajścia rozważanych stanów świata; przypadek (c) – gdy decydent nie zna prawdopodobieństw, o których mowa w (b).

Kryteria wyboru postępowania są w miarę proste dla sytuacji (a) i (b) – polegają na oszacowaniu bilansu zysków i strat z uwagi na stan pewności lub ryzyka mierzonego znanym stopniem prawdopodobieństwa. Decyzja jest racjonalna, gdy wybiera się najbardziej „zyskowny” wariant. Tak to już jest, że decyzje w sprawach społecznych nigdy nie podpadają pod (a), rzadko pod (b), a najczęściej pod (c). Nie ma algorytmu dla racjonalności decyzji w tym ostatnim przypadku, gdy trzeba brać pod uwagę takie kryteria jak ostrożność, maksymalizacja zysku lub straty, w obu wypadkach liczonych nie wedle ścisłych kryteriów ilościowych, ale mniej lub bardziej jakościowych oczekiwań, opartych na nadziejach, analogiach itp.

Sytuację komplikuje fakt, że politycy, na których mamy głosować, zachowują się tak, jak gdyby ich decyzje były podejmowane w warunkach pewności lub ryzyka, gdyż inaczej nie byliby wiarygodni, a wtedy ich programy byłyby wątpliwe. Dlatego jest rzeczą ważną, aby głosujący wcielał się w decydenta działającego w sytuacji (c). W praktyce znaczy to tyle, że opowiadając się za takim lub innym programem politycznym, powinniśmy brać pod uwagę, jakie są szanse jego realizacji w warunkach niepewności, wbrew temu, co chcą nam wmówić politycy utrzymujący, że działają wedle (a) lub (c).

Czytaj też: Czyja będzie Polska?

Brukselskie Imperium z Niemcami na czele

Uwagi o roli frekwencji dotyczyły ich kontekstu socjologicznego, a także rozmaitych resentymentów. Czas zająć się konkretami. Pan Kaczyński nawołuje do głosowania na PiS, deklarując, że tylko on zapewni dalszy rozwój Polski i bezpieczeństwo jej obywateli. Trudno mu zarzucać, że twierdzi, że tak będzie na pewno, ponieważ taka postawa jest konieczna w grze politycznej, podobnie jak demonstrowanie niezachwianej wiary, że autor danego programu zrealizuje obietnice w nim zawarte.

To głosujący powinien się zastanowić, czy pewność polityka (który na ogół nie przyznaje się do ryzyka w sensie technicznym; zauważyć warto, że w dyskursie potocznym nie ma wielkiej różnicy pomiędzy niepewnością a ryzykiem) jest zasadna. Na początek rozważmy kwestię bezpieczeństwa. Ma ono aspekt zewnętrzny i wewnętrzny. Ten pierwszy dotyczy ewentualnej agresji. Jest ona dobrze zlokalizowana, mianowicie trzeba się jej spodziewać z kierunku wschodniego. Gwarancją bezpieczeństwa jest nasze uczestnictwo w NATO i wszystko, co tę militarną strukturę osłabia, stanowi dla nas zagrożenie.

PiS wprawdzie nie kwestionuje wprost naszego członkostwa w Sojuszu, ale zachowuje się tak, jakby to czynił. Trzeba, po pierwsze zauważyć, że NATO i UE są ściśle związane, po drugie, że niezrozumiałe jest kwestionowanie pomocy walczącej Ukrainie, a po trzecie, dziwaczne jest wskazywanie, że zagrożenie z Zachodu (Brukselskiego Imperium z Niemcami na czele, jak to ujmują rządowi propagandyści) jest porównywalne z tym, co nam grozi ze strony Rosji. Nawet jeśli pomruki dobrozmieńców wobec NATO są tylko doraźną przedwyborczą grą polityczną, trzeba je traktować poważnie.

To oczywiste, że Polska jest ważnym ogniwem w strategii Sojuszu i tak jest traktowana, ale niepewny sojusznik może być łatwo spisany na straty, gdy sytuacja jest ekstremalna, np. dotyczy zagrożenia nuklearnego. Dlatego lepiej opowiedzieć się za tymi, którzy nie zamierzają wystawiać na próbę cierpliwości zachodnich partnerów, niż za zleceniodawcami (czyli p. Kaczyńskim i jego ferajną) sponsorującymi Cenckiewicza, Rachonia, Rykowskiego i ich rozmówców opowiadających głupoty w „Resecie”.

Nie ma tutaj miejsca na rozpisywanie się o detalach dotyczących bezpieczeństwa wewnętrznego, bo obejmuje zbyt wiele kwestii. Trzeba jednak zapytać p. Kaczyńskiego, jak zamierza zapobiec degradacji służby zdrowia, niszczeniu środowiska, zwłaszcza rzek i lasów (te drugie systematycznie niszczą chłopcy od p. Ziobry z Suwpolu, jak to pogardliwie ujmuje p. Dworczyk), postępującemu kryzysowi demograficznemu, coraz większemu okrucieństwu wobec zwierząt, pladze samobójstw wśród młodzieży szkolnej itd.

To wszystko kosztuje i trudno oczekiwać, aby budżet z trzycyfrowym deficytem liczonym w miliardach i krociami wyprowadzanymi ze skarbu państwa podołał temu bez drukowania nowych banknotów czy wprowadzania nowych danin i podatków. To oponenci tzw. dobrej zmiany mają większe szanse na rozwiązanie tej kwestii, chociażby dzięki pomocy z UE, przecież niezainteresowanej upadkiem jakiegokolwiek kraju członkowskiego. Aczkolwiek miarka może się przebrać.

Czytaj też: Chcesz mieć posła wiarygodnego? Unikaj list Kaczyńskiego

Teraz obniżymy, po wyborach podwyższymy

Racjonalna decyzja wyborcza może być rozpatrywana doraźnie lub pro futuro, tj. z perspektywy przyszłości. Ta pierwsza perspektywa dotyczy np. obniżki cen paliw. Na pewno użytkownicy aut się z tego cieszą, ale polityka p. Obajtka, aczkolwiek radosna z punktu widzenia bieżących interesów, może mieć bardzo negatywne konsekwencje w przyszłości.

Złoty słabnie w stosunku do dolara, za ropę naftową płaci się w tzw. twardej walucie, a światowe ceny surowca nie spadają. Jaka jest więc podstawa ekonomiczna decyzji byłego wójta Pcimia, obdarzonego, wedle opinii p. Kaczyńskiego, wręcz ponadludzkimi sprawnościami intelektualnymi? Kreatywna księgowość polegająca na dopisaniu sobie aktywów w związku ze sprzedażą Lotosu? Wykorzystanie strategicznych rezerw posiadanych na wypadek kryzysu ekonomicznego czy militarnego? Rachunek polegający na tym, że teraz obniżymy, a po wyborach podwyższymy?

Tak czy inaczej, wyciekła instrukcja, że jeśli paliwa zabraknie na stacjach, trzeba wywiesić komunikat „Awaria”. Paliwa brakuje, tu i ówdzie karetki pogotowia nie mają gdzie tankować. Wszystko to jest osadzone w kontekście oczekiwania, że traf pomoże i się uda. A nawet jeśli rzeczy potoczą się niekorzystnie, to będzie już po przysłowiowych ptakach i do kolejnych wyborów (prezydenckich tym razem, samorządowe pomijam) jakoś czas przeleci, a wyborcy może znowu dadzą się nabrać na obietnice.

Podobnie kombinuje p. Glapiński, który poważnie obniżył stopy procentowe, w konsekwencji automatycznie zbił inflację i teraz „glapi”, jakim to jest genialnym prezesem banku centralnego. Analitycy ostrzegają, że sztuczne obniżenie inflacji może szybko przynieść odwrotny skutek. Wedle ekspertów ceny paliw wzrosną po wyborach, a rząd ponoć szykuje poważną podwyżkę cen energii elektrycznej, a to znowu nakręci inflację. Tedy działania p. Obajtka i p. Glapińskiego są motywowane doraźnym interesem politycznym obozu tzw. dobrej zmiany, a nie racjami gospodarczymi czy interesem masowego odbiorcy. Wbrew retoryce dobrozmieńców nie ma u nas zrównoważonego rozwoju, ale niezrównoważony niedorozwój. W związku z powyższym racjonalna decyzja wyborcza polega na opowiedzeniu się za tymi, którzy gwarantują stabilność polityki ekonomicznej, nawet za cenę mniejszych korzyści po stronie konsumentów.

Czytaj też: Temu państwu już dziękujemy

Lepiej zyskać, niż stracić

Kwestia ceny i dostępności benzyny to jeno prosty przykład i może nie najważniejszy, aczkolwiek nader instruktywny dla oceny wielu poczynań dobrozmiennej ekipy, nie tylko bieżących, ale i długofalowych. Nie ma przecież co ukrywać i trzeba sobie to stale uświadamiać – Polska jest ciągle na dorobku ekonomicznym i, powtarzam to jak mantrę, sama sobie nie poradzi w rozwiązywaniu trudności gospodarczych, bo takie są nieuniknione, gdy np. pojawi się jakiś kataklizm naturalny, ale również z problemami pojawiającymi się w związku z doganianiem krajów wyżej rozwiniętych.

Na nic nie zdadzą się zaklęcia, że w czymś przodujemy, że np. mamy wyjątkowo niską stopę bezrobocia, ponieważ trudno, aby było inaczej, gdy nie starcza własnych obywateli do obsadzenia wszystkich potrzebnych miejsc pracy. A jeśli tak jest, to trudno oczekiwać, aby zagraniczni inwestorzy byli nadmiernie zainteresowani lokowaniem swoich środków w kraju, który nie ma konsekwentnej polityki zatrudnienia i z jednej strony blokuje próby rozwiązania problemu migracyjnego, a z drugiej – handluje wizami. Oczywiście jest tak, że współpraca z innymi krajami i korzystanie (nie ma się czego wstydzić) z ich pomocy (popularne hasło „ulica i zagranica” temu nie pomaga) nie wystarczy, bo trzeba liczyć na własne zasoby. Mogę tylko w tym miejscu powtórzyć uwagi o dziurze budżetowej, coraz większej i coraz trudniejszej do „zasypania”, i innych patologiach obecnego systemu pieniężno-skarbowego.

Taka polityka finansowa nie może doprowadzić do niczego dobrego, a jest wielce prawdopodobne (w sensie potocznym, a nie matematycznym), że grozi nawet katastrofą. Nie jest pociechą, że państwa nie bankrutują tak łatwo (przykład Grecji i Argentyny), a międzynarodowe otoczenie zazwyczaj pomaga im podnieść się na nogi (nie chodzi o tzw. wstawanie z kolan). Natura człowiecza jest taka, że większość ludzi woli myśleć optymistycznie o przyszłości, niż brać pod uwagę jej kształt niezgodny z pozytywnymi nadziejami. Mimo to trzeba ostrzegać. Wyborco, by jeszcze raz powtórzyć, masz przed sobą decyzję, na kogo głosować, która jest podejmowana w warunkach niepewności co do skutków, które w niewielkim stopniu będą od ciebie będą zależały. Musisz zatem dokonać „rachunku” (cudzysłów wskazuje, że nie jest to operacja czysto matematyczna) zysków i strat. Wszystko wskazuje na to, że lepiej stracić (= wygrać na dłuższą metę) z obecną opozycją, niż zyskać (= stracić, nawet rychło) z dobrozmieńcami. Wkrótce część druga.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną