Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak ocalić przyrodę i z sensem pokroić leśną mozaikę. 4 wyzwania dla rządu

Umowa koalicyjna zapowiada wyłączenie z wycinek 20 proc. najcenniejszych obszarów leśnych w Polsce. Umowa koalicyjna zapowiada wyłączenie z wycinek 20 proc. najcenniejszych obszarów leśnych w Polsce. marcinjozwiak / Pixabay
Ugrupowania koalicyjne obiecały, że nowy rząd diametralnie zmieni podejście do natury. Globalnie pogrążonej w ciężkim kryzysie, a na polskim odcinku dodatkowo poddanej presji często nieroztropnej eksploatacji.

W cyklu analiz „Wyzwania po PiS” dziennikarze i publicyści „Polityki” opisują, co czeka nową demokratyczną koalicję w poszczególnych sferach życia publicznego i ministerstwach. Spis wszystkich odcinków znajdziecie Państwo na końcu artykułu.

Zapowiedzi z kampanii padły na podatny grunt, bo powszechnie załamano ręce nad stanem polskich lasów, rzek czy jakością powietrza. O ile zarządzanie przyrodą nie jest proste, a w polskim przypadku dochodzą jeszcze konflikty nabrzmiewające w minionych latach, o tyle już wszelkie zapowiedzi są łatwe do zweryfikowania. Drzewa albo są w lesie, albo ich tam nie ma. W powietrzu i wodzie są obecne substancje w stężeniach groźnych dla zdrowia albo nie itd. Nie brakuje też tych, którzy będą bacznie przyglądać się działaniom resortu klimatu i środowiska. To kręgi naukowe, organizacje przyrodnicze i rzesza wolontariuszy monitorujących swoje ulubione miejsca. Podniosą alarm, gdy uznają je za zagrożone, i wystawią rachunek za niedotrzymanie obietnic.

Czytaj też: Miażdżący raport UNESCO ws. Puszczy Białowieskiej

1. Lasy: jak tę mozaikę kroić?

Umowa koalicyjna zapowiada wyłączenie z wycinek 20 proc. najcenniejszych obszarów leśnych w Polsce. W minionych latach obywatele wielokrotnie dawali znać władzy, że pora chronić lasy przed nadmiernym wyrębem. Domagali się, by dać wytchnienie terenom najwartościowszym z punktu widzenia przyrody i potrzeb społecznych. W manifeście przed wyborami zwracał się o to także ruch leśny, skupiający setki organizacji i inicjatyw. W podobnym tonie wypowiadał się nawet przemysł drzewny. Głosy te zostały podchwycone przez ugrupowania tworzące rząd, wszystkie złożyły obietnice, kilkudziesięciu posłów podpisało się pod manifestem leśnym, a Donald Tusk w exposé lasom poświęcił ponad trzy minuty. Mówił, że las to święty zasób narodowy, który będzie chroniony i jednocześnie dostarczy surowiec polskim przedsiębiorstwom.

Należy zdać sobie sprawę ze skali przedsięwzięcia. Lasów w Polsce mamy 9,2 mln ha, z czego 7,3 mln należy do skarbu państwa, reszta jest w rękach prywatnych, samorządów, związków wyznaniowych itd. Gdyby wyłączać 20 proc. jedynie z zasobu państwowego, należałoby wskazać prawie 1,5 mln ha. Przy czym nawet najcenniejsze kompleksy – jak puszcze z północnego wschodu kraju czy lasy górskie – wyglądają tak, że fragmenty o wybitnych walorach sąsiadują z obszarami o wartości mniejszej. Stąd fundamentalne pytanie: jak tę mozaikę kroić?

Standardowa leśna działka obejmuje kilka hektarów, co oznacza, że trzeba będzie wskazać setki tysięcy działek. W iluś przypadkach da się przyjąć pewne uniwersalne kryteria (lasy najstarsze, chroniące zasoby wodne itd.) i da się je automatycznie wyłowić z baz danych, ale w bardzo wielu sytuacjach trzeba będzie typować fragmenty ręcznie i będą to musieli zrobić leśnicy. I dalej: czy wyłączenie z wycinki oznacza brak jakichkolwiek zabiegów? A może wyeliminuje tylko rębnie zupełnie, by jakieś drzewa na powierzchni zostawały, ale dopuści tzw. trzebieże, czyli selektywne wycinanie drzew sztuka po sztuce? Tyle że w drodze trzebieży – zabiegu wykonywanego raczej w młodszych drzewostanach – można z danego miejsca wywieźć ogromne ilości drewna.

Niby to kwestie techniczne, ale zostawienie lasu bez cięć też ma swoje konsekwencje. Dla leśnych organizmów kluczowa do przetrwania jest gra światła i cienia (jest np. mnóstwo światłożądnych roślin), podaż martwych drzew, obecność drzew starych i znacznych rozmiarów. Dynamika tych procesów jest rozmaita w różnych typach lasów, a wartość niektórych miejsc wynika z faktu, że jest w nich np. względnie jasno. Tyle że las, w którym są drzewa w dobrej kondycji, najłatwiej doświetlić przy użyciu piły łańcuchowej. Czy – przy zostawieniu ściętego drzewa w lesie – to już będzie wycinka?

Wreszcie zostawienie 20 proc. bez większych interwencji niesie ryzyko wyborcze. Jeśli przewróconych i pochylonych drzew nikt nie posprząta, jak to jest w zwykłych lasach gospodarczych, to już w ciągu czterech lat, a już na pewno za osiem (czyli w kolejnych cyklach wyborczych) pojawiają się drzewa martwe i zacznie się robić „bałagan”. Można sobie wyobrazić polityków, którzy przed takim lasem staną i powiedzą: o, proszę, oto do czego doprowadziła błędna strategia rządu i obsesje pseudoekologów. Znajdą się tacy, którzy uwierzą, że taki schnąco-gnijący las – dążący do stanu naturalnej równowagi – trzeba będzie „naprawić” bądź „wyleczyć”, bo nie przetrwa, jeśli nie wróci się do dawnych sposobów gospodarowania.

Czytaj też: Lasy Ziobry. Tu Solidarna Polska znalazła finansowe zaplecze

2. Leśnicy i myśliwi

Resort z ul. Wawelskiej utrzymał dotychczasową nazwę, to nadal Ministerstwo Klimatu i Środowiska. Nie znaleziono potrzeby lub miejsca na tablicy – a szkoda – by dopisać tam słowo „ochrona”, co wskazuje albo na brak refleksji, albo utrzymanie eksploatacyjnego podejścia do przyrody. Pewnie trudno będzie na tym polu przebić bezpośrednich poprzedników, którzy kierowali się bałamutnie rozumianą biblijną dyspozycją, by czynić sobie ziemię poddaną. Instytucje z uniwersum ministerstwa – w tym zależne od ministra Lasy Państwowe i w znacznym stopniu samorządny Polski Związek Łowiecki – zostały wprzęgnięte w promocję pomysłów ideologicznych poprzedniej ekipy rządowej. Realizowanych przy udziale m.in. Kościoła katolickiego i w ostrej kontrze do Unii Europejskiej, strony społecznej, rozmaitych „aktywiszczy”, jak w ówczesnej propagandzie określano działaczy organizacji ekologicznych, oraz tych ustaleń nauki, które nie sprowadzały się do wielbienia funkcjonariuszy zjednoczonej prawicy.

Konsekwencją ośmiolecia takiej polityki jest upadek autorytetu leśników, często starających się jak najlepiej wykonywać swoje zadania. Udało się poprzedniej ekipie zapędzić ich do oblężonej twierdzy, wytworzyć głęboką i szeroką linię podziału między bardzo dobrze zarabiającymi pracownikami Lasów Państwowych a naukowcami, przyrodnikami i mieszkańcami przejętymi losem lasów i zaniepokojonymi wydawaniem pieniędzy ze sprzedaży drewna na przedsięwzięcia o wektorze politycznym.

Coraz gorsze notowania mają także myśliwi, mimo to nadal znajdują się chętni, by wejść do grona PZŁ, a lobby ma silną reprezentację w parlamencie. Z drugiej strony wciąż dochodzi do przypadków śmiertelnych postrzeleń osób postronnych, zabitych podczas polowań. Albo historii tak bulwersujących jak los jelenia Bartka ze Szklarskiej Poręby. Myśliwi zabijają też nadal psy wyprowadzane na spacer i strzelają do zwierząt chronionych, w tym żubrów czy wilków.

Jasne jest, że konieczne są reformy, które sprowadzą się przede wszystkim do odpolitycznienia i laicyzacji Lasów Państwowych, przedefiniowania ich misji i roli. Tak by leśnicy zajmowali się walką z kryzysem bioróżnorodności, zamieraniem gatunków, pomagali spowalniać zmiany klimatyczne i dostarczali surowiec przemysłowi. Aby tak się stało, pilnej zmiany wymaga także paradygmat w podejściu do przyrody.

Czytaj też: Śnięte ryby. Katastrofa odrzańska obciąża pisowskie państwo

3. Parki narodowe, mokradła i rzeki

Polska przyroda ma swój niezaprzeczalny urok, ale Rzeczpospolita chroni ją w niedostatecznym stopniu. Ochrona gatunkowa – i ścisła, i czynna – bywa zbiorem pobożnych życzeń. Ostatni park narodowy powstał ponad 20 lat temu i to też ma się zmienić. Skoro rząd to zapowiada, to będzie musiał się zmierzyć z postulatami powołania ponad dwudziestki nowych parków. Organizacje przyrodnicze, które najgłośniej domagają się nowych terenów chronionych, przygotowały listę 25 obiektów i projekty rozszerzenia prawie wszystkich istniejących parków. W niektórych przypadkach to rozszerzenia kosmetyczne, w innych znacznie bardziej rozległe.

Aby jednak zmieniać granice parków, potrzebne są zgody samorządów. By je uzyskać, samorządy będą musiały widzieć korzyść. Dobrze, by parki, zwłaszcza największe, były otwarte, nie kojarzyły się z zamkniętymi na cztery spusty sanktuariami przyrody, którą można oglądać tylko zza płotu albo podczas wycieczki z przewodnikiem. Zadanie jest więc trudne, ale przyrodnicy przestrzegają, że jeśli rząd nie wywiąże się z obietnic, wrócą do presji, którą wywierali na poprzednie rządy. Przygotowano m.in. listę parków, które trzeba powołać najszybciej, mają być probierzem intencji. Problematyka powinna być bliska ministrze Paulinie Henning-Klosce, która jeszcze przed objęciem stanowiska nie potrafiła powiedzieć, ile jest w Polsce parków narodowych. Wystarczyło, by odpowiedziała dziennikarzowi, że jest ich za mało.

Koalicja zapowiada program odnowy bagien i torfowisk oraz renaturalizacji rzek, ale nie podaje szczegółów. Konkretne rozwiązania też podpowiadają przyrodnicy, którzy mówią, że pora np. nie tyle zarzucić kuriozalny projekt budowy zapory na Wiśle w Siarzewie, ile brać się za rozbiórkę zapory we Włocławku. Kraj stepowieje, kondycję rzek pokazała ostatnio Odra i receptą na kryzys wodny mógłby być powrót do zabagnienia krajobrazu. Dawniej meliorację i regulację rzek uważano za gwarancję postępu, teraz znane są jej niekorzystne skutki. Wiele rzek przeobrażono nie w czasach zaborów czy PRL, ale zupełnie ostatnio, także za unijne fundusze.

Poprzedni rząd wierzył w pomysły wyglądające jak wyjęte z szuflad radzieckich hydroinżynierów, w tym autostradę wodną łączącą Wisłę z Dnieprem. Nie przeszkadzało, że w Polsce brakuje wody, w Białorusi rządzi zbrodniarz i uzurpator, a szlak wiązałby się z pogłębieniem drogi wodnej pod Czarnobylem. Sensu gospodarczego nie było tu żadnego, potencjalne straty, w tym degradacja resztek dzikiego Polesia, ogromne, ale liczył się wydźwięk sprawczości polityków, którzy są zdolni przerysować geografię naszej części Europy.

Ten pomysł będzie łatwo wyrzucić do kosza. Więcej problemów nastręczy rozbetonowanie rzek. Choćby dlatego, że partnerem będą tu m.in. rolnicy, mający swoje pola czy łąki w dolinach rzecznych i na dawnych torfowiskach. Trzeba będzie ich przekonać, że ich interes jest zbieżny z interesem społecznym, skoro przesuszone torfowiska są ogromnymi fabrykami dwutlenku węgla i powinny zostać ponownie zalane, by wyłączyć pochodzące z nich emisje.

Czytaj też: Czy jesteśmy skazani na susze i pustynnienie?

4. Klimat, smog, odpady

Sporo uwagi poświęcono w umowie koalicyjnej potrzebom transformacji energetycznej, przepis na jej przeprowadzenie widząc w odnawialnych źródłach pożenionych z atomem. Zresztą to na wiatrakach większość sejmowa potknęła się przed wotum zaufania dla rządu, kiedy zgłosiła budzący kontrowersje projekt ustawy. Przeciwdziałanie zmianom klimatu to zadanie kosztowne i gargantuiczne, ale paradoksalnie bardzo konwencjonalne. Wysiłki podejmuje praktycznie cały świat, Unia jest w wielu dziedzinach liderem, więc to nie jest wcale taka rewolucja, wystarczy właściwie, że Polska nie będzie się ociągać. Niemniej, sądząc z umowy, koalicja obawia się przede wszystkim reakcji obywateli, zwłaszcza że mogą mieć dość kosztów transformacji albo skutki zmiany klimatu okażą się dolegliwsze, np. w związku z suszami czy występowaniem nawalnych deszczy. Powtórki potknięcia z wiatrakami będą obniżać społeczne zaufanie do rządu, sensu i konieczności ponoszonych wyrzeczeń.

W sezonie grzewczym na pierwszy plan tradycyjnie wysuwa się smog, ale z nim zaczynamy sobie jako tako radzić. Jeśli nowy rząd usprawni odziedziczony po poprzednikach program Czyste powietrze, czyli zwiększy kwoty i poprawi proces biurokratyczny, by doprowadzić do składania 8–9 tys. wniosków tygodniowo (2–3 tys. więcej niż obecnie), to zdecydowana większość tzw. kopciuchów, najbardziej emisyjnych palenisk, zostanie zlikwidowana w ciągu pięciu–sześciu lat. Niemniej Polska pozostaje fioletową wyspą na mapie jakości powietrza w Europie, a fiolet pokazuje, że oddychamy mieszaniną m.in. rakotwórczych trucizn, które brawurowo przekraczają normy wyznaczające poziomy stężeń uznawane za bezpieczne. Z drugiej strony stężenia spadają i mają szansę spadać nadal. Co sprawi, że miasta będą intensywnie myśleć także o tzw. smogu letnim, zanieczyszczeniach pochodzących przede wszystkim z silników spalinowych. Tu sposobem jest ograniczenie ruchu pojazdów, zwłaszcza z najstarszymi silnikami. W najbliższych latach – jak ostatnio Warszawa – wiele miast może mieć ochotę na strefy czystego transportu, co da pole do popisu resortowi zajmującemu się środowiskiem, bo rząd i tu może powoływanie stref wspierać.

Jakość powietrza w miastach i perspektywa tworzenia nowych stref może grać rolę w wiosennych wyborach samorządowych. Tak jak składowiska odpadów niebezpiecznych, które w minionych latach pojawiły się w całym kraju. Ich wysyp jest przykrym potwierdzeniem niewydolności aparatu państwa, które nie dało sobie rady z przestępcami narażającymi sąsiadów na uciążliwe sąsiedztwo, szczególnie groźne podczas pożaru. Uprzątnięcie gór śmieci, w tym odpadów z fabryk chemicznych, bywa ponad wszelkie możliwości finansowe i organizacyjne samorządów, zobligowanych do sprzątania po oszustach. Często utylizacja zawartości jednego miejsca kosztuje więcej niż budżet gminy. Skoro państwo nie dało rady ustrzec obywateli, to winno udzielić samorządom wszelkiego wsparcia, by nie ponosiły kosztów wielkiego sprzątania.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną