Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Nostalgia i melodramat, czyli „Znachor” na ciężkie czasy

Kadr z serialu „Znachor” Kadr z serialu „Znachor” mat. pr.
Netflix ogłosił nową ekranizację powieści „Znachora”, klasycznego melodramatu Dołęgi-Mostowicza. Kinowa adaptacja z 1982 r. od lat żyje w kanałach telewizyjnych, a jej doroczna emisja w święto zmarłych stała się wręcz memem.

Informacja wzbudziła wiele emocji, zwłaszcza wśród dziennikarzy piszących o ekranizacjach wzbudzających wiele emocji. Odezwał się także niezawodny chór hejterów Netflixa z przyszykowanym żartem o tym, że w nowej wersji perypetii profesora Wilczura z pewnością znajdą się wątki LGBT i osoby o innym niż biały kolorze skóry. Czy faktycznie szykuje się zamach na polskie wspólne dobro kulturowe? I kiedy właściwie „Znachor” zyskał status kultowego?

Jan Holoubek: Dekada lat 80. jest w mojej głowie czarna

„Znachor” i rzeczy wstydliwe

Mam wrażenie, że w przeciwieństwie do komedii Juliusza Machulskiego, takich jak „Vabank”, „Seksmisja” czy „Kiler”, których tekstami w pewnym momencie mówiła cała Polska, „Znachor” pozostawał w szarej strefie. Jeśli był umiłowany, to raczej po cichu, jakby wstyd się było przyznać do znajdowania przyjemności w oglądaniu melodramatów. „Znachor”, „Trędowata”, powieści dla kucharek; do dziś krążą cytaty z Zygmunta Kałużyńskiego, który owo kino nurzające się w prostych emocjach sprzed drugiej wojny światowej sobie lekceważył. Takiego wstydu było zresztą więcej – chłopcy z mojego pokolenia wstydzili się przyznać do dziewczyńskich lektur; parę lat temu widziałem przyznanie się do czytania „Ani z Zielonego Wzgórza” wyglądające niczym nieheteronormatywne wyjście z szafy (co ciekawe, w esejach Hayao Miyazakiego, słynnego japońskiego reżysera filmów animowanych, powieści Montgomery funkcjonują po prostu jako klasyka literatury).

Koniec wstydu przyszedł razem z internetem i zmianą podejścia do popkultury. To, co niegdyś było pogardzane (w latach 90. w moim liceum straszył polonista zabraniający czytania kryminałów!), stało się nagradzane i doceniane. Najpierw mówiono o „wstydliwej przyjemności” („guilty pleasure”), a potem ten wstyd zniknął: anime, komiksy, gry wideo, disco polo, powieści fantasy i romanse coraz bardziej mościły się w głównym nurcie tego, co wypada. Kto dziś staje na pozycji elitarnej (jak w przypadku niefortunnie odebranej wypowiedzi Olgi Tokarczuk), naraża się na atak obrońców prawa do przebywania w pulpie.

Gdzie w tym wszystkim pojawia się „Znachor”? Podobnie jak „Kevin sam w domu” zaczął żyć w memach o telewizyjnych powtórkach. Na łamach „Polityki” narzekała na nie swego czasu Krystyna Lubelska, ale w tych niepewnych czasach takie świeckie tradycje są odbierane zupełnie inaczej. Regularnie powtarzający się seans kojarzy się z rodzinnym ciepłem, zwłaszcza milenialsom, którzy kontakt z telewizją naziemną mają głównie w czasie świątecznych wizyt w rodzinnych domach. Netflix każe ciągle wybierać, przy TVP można od tego odpocząć – puszczają film, to się ogląda. Cmentarz, rosół, Wilczur.

Juliusz Machulski: Myślałem, że jesteśmy fajniejsi

Netflix i nowa perspektywa

„Dlaczego Polacy babrzą się w resztkach sprzed pół wieku, piszę »w resztkach«, bo wszystko to nie są istotne pozycje twórczości ówczesnej: ani piosenki Ordonówny z »Miłości«, ani kryminał z lat re­tro w filmie »Vabank«, ani nawet gazetowa zarobkowa beletrystyka Gombrowicza, której sam autor nie szanował” – pytał Kałużyński ponad 40 lat temu. Ba, dlaczego teraz sięgają po rzeczy sprzed stu lat? Co ciekawe, w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” Magdalena Szwedkowicz, producentka serialu, opowiada, że jako Polka wychowana w Stanach niezbyt zdawała sobie sprawę z kultowego statusu filmu; zachwyciła się po prostu poruszającą historią, w której odnalazła fragmenty własnej biografii.

Jak przy każdej nowej adaptacji pojawiają się głosy narzekające na bankructwo kreatywne. Nie potrafię się z nimi zgodzić – ciągłość popkultury jest zbudowana na nowych odczytach klasyki. Tak jak kręci się wciąż nowe interpretacje przygód „Robin Hooda” czy „Trzech Muszkieterów”, w których odbijają się nowe czasy, tak można sięgać po inne książki. „Znachor” miał zresztą dopiero dwie ekranizacje – tę świeżą, przedwojenną, i tę z 1982 r., powstałą na fali nostalgicznego powrotu do dwudziestolecia. Warto przypomnieć, że telewizja emitowała wówczas cykl „W starym kinie”, czarno-białe przedwojenne obrazy były więc żywe w pamięci. Dziś sięga się do tych starych czasów, by opowiadać o nich ze współczesną wrażliwością, traktować jako fetysz czy element polityki historycznej. Doczekaliśmy się też uwspółcześnionej wersji „Kariery Nikodema Dyzmy” Dołęgi-Mostowicza – „Nikoś” przepisywał opowieść na realia turbokapitalizmu lat 90. Czeka nas też nowa „Akademia Pana Kleksa”, ze zwiastunów wyglądająca na współczesne widowisko młodzieżowego fantasy.

Dlatego chociaż nie żywiłem nigdy głębszych uczuć względem „Znachora”, nowej ekranizacji wyczekuję z ciekawością. Jak klasyka polskiej popkultury spodoba się zachodnim widzom, rozkochanym w brytyjskich dworkach? Czy melodramat przyniesie odrobinę ukojenia w ciężkich czasach? Przekonamy się za pół roku.

Czytaj też: Kino historyczne. Rozliczenia i nowa tożsamość

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Ucieczka sędziego Szmydta: trzy szkielety wypadły z szafy. Kulisy głośnej afery szpiegowskiej

Ucieczka byłego już dziś sędziego Tomasza Szmydta i jego prośba o azyl na Białorusi niczym przeciąg pootwierała drzwi szaf, z których powypadały szkielety.

Ewa Siedlecka
14.05.2024
Reklama