Kultura

Cannes 2024: Wreszcie filmy lżejszego kalibru. Wywołujące śmiech, szok i łzy

Twórcy filmu „Emilia Perez”. Od lewej: Karla Sofia Gascon, Jacques Audiard, Zoe Saldana i Selena Gomez Twórcy filmu „Emilia Perez”. Od lewej: Karla Sofia Gascon, Jacques Audiard, Zoe Saldana i Selena Gomez mat. pr.
Po wielu przygniatających ambicjami tytułach prezentowanych w pierwszych dniach festiwalu pojawiły się wreszcie filmy nieco lżejszego kalibru. Krytycy się nimi zachwycają, a z rankingów wynika, że mogą zawalczyć o nagrody.

Na największą niespodziankę wyrasta entuzjastycznie przyjęty body horror „Substancja” 48-letniej Francuzki Coralie Fargeat z Demi Moore i Margaret Qualley w rolach głównych. To dopiero druga pełnometrażowa fabuła reżyserki idącej w ślady nieco młodszej Julii Ducournau („Titane”). Wdzięk oraz sprawność czy też sposób, w jaki autorka radzi sobie z pułapkami kina gatunkowego, zwłaszcza w tak mało budzącej szacunek konwencji jak krwawe kino o deformacjach ludzkiego ciała, budzą najwyższe uznanie.

Jej niesamowite umiejętności posługiwania się teledyskowym rytmem, budowania napięcia za pomocą wizualnych skrótów odwołujących się do komiksowej narracji, popartowskiej dynamiki, czuło się już w debiutanckiej „Zemście” – niby typowym revenge movie o zgwałconej kobiecie dokonującej porachunków ze swoimi oprawcami, w istocie antyprzemocowym manifeście, mocno wpisującym się w dyskusję wywołaną ruchem #MeToo.

„Substancja”. Czyste szaleństwo

„Substancja” też nawiązuje do feministycznej rewolucji, czyni to jednak w absolutnie szaleńczy i jeszcze bardziej widowiskowy sposób. Balansuje na granicy cronenbergowskiej paranoi, bezceremonialnie sięgając do lęków wyrażonych w horrorze „Doktor Jekyll i pan Hyde” Stevensona. Rzecz dotyczy obsesji na punkcie kobiecego ciała, nieosiągalnego marzenia o zachowaniu wiecznej młodości oraz przywilejów płynących z kultu piękna, z których korzystają zarówno celebrytki wiedzione pokusami sławy, bogactwa, jak i trzęsący amerykańskim (globalnym) przemysłem rozrywkowym mężczyźni. Demi Moore gra telewizyjną showmankę, 50-letnią nauczycielkę fitnessu, prowadzącą superpopularny program w kablówce, zwolnioną z powodu osiągnięcia granicy wiekowej, za którą kobiety stają się dla większości panów przezroczyste. Na jej miejsce poszukiwana jest atrakcyjna, seksowna nowa twarz, co rodzi zrozumiałą frustrację bohaterki, bezskutecznie upominającej się o swoje prawa w okrutnie patriarchalnej rzeczywistości.

Dla takich jak ona alternatywnym rozwiązaniem staje się branża kosmetyczna. Ściślej: tytułowa tajemnicza substancja oferowana przez działający w szarej strefie koncern. Po wstrzyknięciu płynu i dokładnym przestrzeganiu instrukcji pojawia się druga szansa. Tkanki się dzielą, z dotychczasowego ciała wyłania się nowa istota (Margaret Qualley), która może funkcjonować, żywiąc się komórkami macierzystymi starego organizmu.

Proces jest wahadłowy i wymienny. Gdy korzysta z życia młoda dziewczyna, jej żywicielka pozostaje w uśpieniu, a po tygodniu następuje zamiana itd. Jeśli wszystko przebiega zgodnie z programem, można prowadzić równoległe żywoty. Anonimowy przedstawiciel firmy farmaceutycznej uprzejmie przypomina, że nie wolno tylko zapominać, że te dwie osoby stanowią jedność. To wciąż ta sama postać, tyle że w dwóch różnych wcieleniach, rolach i momentach przebiegu kariery.

Kadr z filmu „Substancja”mat. pr.Kadr z filmu „Substancja”

Finezyjna, budząca skrajne emocje komedia, łącząca elementy science fiction, satyry oraz wspomnianego body horroru, trafia idealnie w swój czas. Zbudowana jest na oczywistej ambiwalencji, tragicznym konflikcie kruchej, ulotnej urody i nieuchronnego procesu starzenia się. Piękno przeciwko ageizmowi, wykluczeniu, brzydocie i na odwrót. Wszystko w obrębie jednego umysłu podzielonego na dwa odrębne byty, co doskonale ilustruje schizofrenię ludzkiego, a w szczególności kobiecego życia. Dwie strony tego samego medalu.

Fenomenalny sukces „Substancji” polega nie tylko na inteligentnym igraniu z największymi strachami polegającymi na wypieraniu i nieprzyjmowaniu do wiadomości procesu starzenia i śmierci. Ale też na obśmianiu i wykpieniu mechanizmu funkcjonowania sławy, popularności, pożądania, zachowania pięknego wyglądu, witalności – wartości cenionych przez popkulturę ponad wszystko.

Czytaj też: Cannes 2023. Zwycięskie filmy pokazują życie w koszmarze

„Emilia Perez”. To by był przełom

Canneńską publiczność uwiódł też Jacques Audiard, który już raz, blisko dekadę temu, otrzymał Złotą Palmę za „Imigrantów”, a teraz większość wróży mu powtórkę. Lubiący coraz to nowe wyzwania, niechętny sięganiu po te same, sprawdzone konwencje filmowe, tym razem francuski reżyser wybrał dla siebie musical o tematyce transgender. „Emilia Perez” to niemieszcząca się w ramach żadnego gatunku brawurowo opowiedziana historia przemiany tytułowej bohaterki, która w tajemnicy przed otoczeniem dokonuje tranzycji. Z twardą ręką rządzącego meksykańskim kartelem i znienawidzonego przez wszystkich bandyty dzięki korekcji płci staje się troskliwą, empatyczną szefową charytatywnej fundacji zajmującej się poszukiwaniami ofiar i zadośćuczynieniem zbrodni popełnianych przez narkotykową mafię. Czyli ten sam problem dwoistości ludzkiej natury, tylko ukazany w zupełnie innym, gangstersko-tanecznym kostiumie.

Pytanie stawiane przez Audiarda brzmi: zmieniając wygląd, ciało, płeć, role społeczne, zachowujemy tożsamość, czy również ona ulega zmianie? Co z wnętrzem człowieka, jego duszą, charakterem, nawykami? Czy w tej sytuacji to wszystko też staje się płynne, podlega ewolucji?

Oczywiście „Emilia Perez” jest filmem rozrywkowym, nie publicystyką, więc głębszych intelektualnie treści nie należy się, broń Boże, spodziewać. „Emilia Perez” broni się na poziomie ultrafeministycznej, błyskotliwej wizji, kapitalnie oddającej intensywne, nagłe wolty nastrojów, zachowań, zaskakującej na każdym poziomie narracji. Zabawa jest jak, nie przymierzając, w kinie Pedro Almodóvara.

Audiard pracował nad „Emilią Perez” od bardzo dawna, myśląc pierwotnie o romantycznej inscenizacji operowo-teatralnej. Dopiero gdy spotkał hiszpańską gwiazdę Karlę Sofię Gascon, aktorkę transpłciową, jej energia, ciepło, emanująca z niej radość przekonały go do wyboru ścieżki filmowej. Kreacja Gascon jest niewątpliwie jednym z mocniejszych punktów tego wystylizowanego widowiska rzucającego światło na uporczywą walkę o bycie tym, kim się naprawdę jest, niezależnie od tego, jak się jest postrzeganym przez otoczenie. Gdyby jury właśnie jej zdecydowało się wręczyć nagrodę za najlepszą rolę, byłby to werdykt przełomowy, po raz pierwszy w historii festiwalu honorujący osobę transpłciową.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną