Mark Zuckerberg nie miał ostatnio zbyt wielu sukcesów – jego wielka wizja Metaversu skończyła się na razie na zmianie nazwy korporacji z Facebooka na Meta (i sprzedaży kolejnych wersji niszowego produktu, jakim są gogle VR); to już nie te czasy, kiedy ten Behemot sieci społecznościowych pożerał konkurencję, żeby wcielać jej produkty jako element swojego imperium – nadeszła era TikToka.
Pojawiła się natomiast nisza, którą postanowił sprytnie wykorzystać – po przejęciu przez Elona Muska Twittera (i jego zamordowaniu, teraz serwis nazywa się X) dla ludzi szukających alternatyw postanowił zbudować podobny serwis. Uniknął przy tym problemów konkurencji, skorzystał bowiem z bazy użytkowników Instagrama. Kto miał tam konto, z miejsca mógł zalogować się do nowego serwisu. Dzięki temu nie przypominał pustyni. Tyle że uruchomiony w lipcu 2023 r. Threads (czyli „wątki”) nie trafił do Polski z powodu zastrzeżeń Unii Europejskiej.
Na Fredzie, na wątku
Pierwsze dni Wątków, zwanych też (na podobieństwo fonetycznego żargonu z forów obrazkowych) „Fredami”, były dziwne. Nowi użytkownicy byli dość oszołomieni, z kilku powodów. Instagram to medium oparte na obrazach, gdzie tekst odgrywa drugorzędną rolę. Widać było, że osoby przyzwyczajone do okraszania „złotymi myślami” fotek nie do końca radzą sobie w serwisie, którego podstawową funkcją jest dialog oparty na słowie pisanym. Opadły maski blichtru, wychynął spod nich banał i pustka.
Sprawy nie ułatwiał chaotyczny algorytm. Współczesne media społecznościowe działają dwutorowo – jedne treści dostajemy z własnego wyboru, od osób lub organizacji, które obserwujemy, inne przygotowuje dla nas algorytm. Jedne działają doskonale, przykrawając treści wprost pod zainteresowania odbiorcy (to było głównym źródłem sukcesu TikToka), lub koszmarnie – pod rządami Muska X (d. Twitter) zmienił się w rurociąg dostarczający użytkownikom najczystsze faszystowskie g..., nawet jeśli o to nigdy nie prosili. Na tym tle algorytm Threads okazał się zwyczajnie chaotyczny – ze względu na swoją formę nie może dostroić się do potrzeb użytkownika tak szybko jak bombardujący setkami filmów na godzinę TikTok, stało się więc to, o czym marzą wszyscy zatrwożeni zamykaniem rodaków w „bańkach” – internetowe mury runęły.
Kto spędził ostatnie kilka lat, budując sobie wygodną i bezpieczną sieciową przestrzeń, musiał poczuć się jak przeniesiony do 2010 r., gdy media społecznościowe dopiero się rozpędzały i opierały się głównie na interakcjach między często obcymi osobami. Powrócili ludzie, o których nie słyszało się od lat, jak niegdysiejszy cesarz blogerów Kominek (znany dziś jako Jason Hunt). Przez krótką chwilę można było się poczuć jak w czasach pierwszego internetu (opisałem je w książce „Wszyscy jesteśmy cyborgami”) – tyle że bez okularów nostalgii, w stanie czystym. Co z tego wyszło? Ta utopia rozdyskutowanych rodaków, dzięki której znikną „plemiona” i „podziały”, to po prostu koszmar. Okazuje się, że są powody, dla których ludzie ze sobą nie rozmawiają – i są to bardzo dobre powody.
Czytaj też: Co robić, żeby nasze dziecko nie żyło na TikToku
Spis dram
Ton życiu na Threads nadawać zaczęli influencerzy, którzy szukali nowej publiczności i pomysłów na szybki wzrost. Nic tak nie napędza ludzi jak emocje, więc z miejsca pojawiły się różne trolle (użytkownicy lubujący się w prowokowaniu dyskusji) i bombardowanie opiniami – najlepiej z oznaczeniem „niepopularna opinia” („Niepopularna opinia – myjecie rano zęby bo ja tak”).
Czym żyje polski Threads? Zjawiła się cała masa handlarzy podejrzanym towarem, oferująca zyski z kryptowalut. Osiłki z siłowni wrzucały swoje zdjęcia, jednocześnie wyrzekając na współczesne dziewczyny pokazujące swoje wdzięki w płatnych serwisach, takich jak Only Fans, a biurowa klasa średnia trenowała swoje poczucie humoru godne kabaretu z Polsatu.
Swoje dramy, czyli długie emocjonalne dysputy, przeżywało środowisko „booktokerek”, czyli fanek czytania, najlepiej w ilościach hurtowych (przykładowy temat: czy nastolatki powinny czytać książki z wątkami erotycznymi). Na całość wpływ miał też ten dziwny okres międzyświąteczny i noworoczne podsumowania; wybuchła więc awantura o to, ile książek kto przeczytał (i czy liczą się do nich audiobooki). W dodatku o ile na TikToku owe dramy trafiałyby tylko do zainteresowanych, o tyle przez algorytm chaosu dowiadywali się o nich inni ludzie, zmuszeni nagle posiadać opinię na temat: „czy trzysta książek rocznie to dużo czy mało”.
Migranci Muska
Do boju ruszyła też armia trollbotów, która z takim powodzeniem spustoszyła wcześniej Twittera – nie trzeba było długo czekać na treści rasistowskie czy transfobiczne, ale w przeciwieństwie do platformy Muska moderatorzy opłacani przez Zuckerberga zdają się reagować dużo lepiej. Na Threads z automatu przeniosły się purytańskie zasady panujące (przynajmniej w teorii) na Instagramie, przez co wielu migrantów z X zwyczajnie musiało nauczyć się nowych zasad.
Co będzie dalej, zobaczymy. Sam serwis jest dość nieintuicyjny (trudno połapać się w tytułowej funkcji, czyli wątkach dyskusji), brakuje mu paru ważnych funkcji znanych z Twittera (jak tłumaczenie postów z innych języków), posty podpisane są loginami, a nie nazwami użytkowników, przez co czasem nie wiadomo, z kim się właściwie rozmawia. Wygląda natomiast na to, że po pierwszych tygodniach algorytm się już dość nastroił i ten karnawał oglądania ludzi, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia (niczym w powiedzeniu przypisywanym fałszywie Stanisławowi Lemowi), zaraz się skończy. Otrzymaliśmy za to doskonały argument w dyskusji o tym, „czy warto rozmawiać” – odpowiedź na pytanie: „ale z kim i o czym?”.