Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Gdzie się podział mój test? Jaki mam wynik? Relacja z poszukiwań

. . Getty Images
Oto jak Bartek Zobek, podróżnik z Mszany Dolnej, po czteromiesięcznych wojażach w Afryce przekonał się na własnej skórze, jak Polska jest przygotowana na epidemię.

PAWEŁ WALEWSKI – Kiedy wrócił pan do Polski?
BARTEK ZOBEK: – 19 marca wylądowałem w Krakowie z Teneryfy, dokąd dotarłem z Afryki Wschodniej. Zostałem objęty kwarantanną, jak wszyscy powracający do kraju turyści. Od kilkunastu dni miałem już jednak dolegliwości ze strony przewodu pokarmowego, wcześniej gorączkę, uczucie rozbicia. Zadzwoniłem więc do całodobowej opieki lekarskiej, skąd przekierowano mnie do sanepidu w Limanowej. Po paru godzinach przyjechało pogotowie z lekarką, która po zbadaniu stwierdziła, że nie widzi powodu, by pobierać wymaz do testu w kierunku koronawirusa. Ale minęły kolejne dni i nie było poprawy, więc 25 marca ponownie skontaktowałem się z sanepidem – może mam niespecyficzne objawy i warto zrobić test na wypadek, gdybym przechodził infekcję koronawirusową?

Tak bardzo chciał pan to wiedzieć?
Jestem dociekliwy, poza tym to mogła być dla służb sanitarnych ważna informacja, jakie symptomy u powracających z zagranicy świadczą o zakażeniu, tym bardziej że przy Covid-19 mogą na początku pojawić się dolegliwości gastryczne. Kierowniczka stacji początkowo się zgodziła, ale po chwili oddzwoniono, że jednak nie mogą mi pobrać wymazu, bo według bazy danych nie wróciłem do kraju. Wyglądam przez okno – żadnych palm, sprawdzam w dokumentach – jednak mam rację! Zapytałem, czy wysłać im swój bilet lotniczy w formie potwierdzenia. Owszem, ale zero odpowiedzi. Może wpadł do spamu? Tak, znalazł się! Godzinę później otrzymałem wiadomość, że zgłoszono mnie do wymazu.

Czytaj też: Brak sprzętu, wypłat i domino zakażeń. Szpitale na skraju paraliżu

Przyjechali natychmiast?
Dopiero po dwóch dniach. 27 marca pojawiła się miła pani w operacyjnym stroju, dodatkowo ukryta za maską budowlaną.

Powiedziała, kiedy otrzyma pan wynik?
Że mogę czekać nawet sześć dni, ale znajoma lekarka doradziła, żebym dzwonił do sanepidu, bo wynik powinien być dostępy na drugi dzień. Po trzech dniach obiecali dać znać, kiedy będzie. Przy okazji dowiedziałem się, że moja kwarantanna mija 2 kwietnia i już po północy, jak sobie nastawię budzik, będę mógł wyjść z domu. Rano zadzwoniło jeszcze Wojsko Polskie w ramach kontroli, czy jestem u siebie, pomachałem im przez okno, a oni podziękowali, mówiąc, że to już ostatni raz.

Zabrzmiało jak smutne pożegnanie?
Zrobiło się sentymentalnie! 3 kwietnia mogłem już wyjść do sklepu i apteki, a także po czterech miesiącach podróżowania zobaczyć się w końcu z bliska z mamą, jednak ograniczyłem aktywność, coś mnie tknęło, że lepiej wcześniej upewnić się w sprawie wyniku testu. Minął wtedy tydzień od pobrania wymazu, ale w sanepidzie nadal nic nie wiedzieli. Na pytanie, dlaczego tego nie monitorują, kierowniczka stacji poinformowała, że w identycznej sytuacji jest kilkadziesiąt osób, więc żebym czekał spokojnie jak oni.

Czytaj też: Utrata węchu lub smaku, nowe objawy Covid-19

Klient awanturujący się nie jest miło widziany!
Byłem zaskoczony, dlaczego nie interweniują, skoro chodziło o tak wiele osób. W dodatku dowiedziałem się, że nie wiadomo, do którego laboratorium pojechały nasze próbki. Wtedy zdębiałem, bo jeśli nikt tego nie monitoruje, to od którego laboratorium domagać się potwierdzenia, że przesyłka dotarła? Nawet nie wiedzą, że mieli je dostać. Chciałem to sam sprawdzić i po godzinie otrzymałem numer do dyspozytora ruchu karetek, który stwierdził, że o niczym nie wie. Gdy ponownie próbowałem wydobyć te informacje z sanepidu, dostałem esemes z prośbą, abym nie przeszkadzał im w pracy.

Czytaj także: Obowiązkowe maseczki. Podpowiadamy, jak poprawnie je nosić

Skoro takich jak pan było wielu, to co się dziwić?
A jeśli ktoś spośród tych kilkudziesięciu osób skończył kwarantannę, a jednak jest chory? Pani mówi mi przez telefon, żebym w tej sytuacji nie wychodził z domu. To może lepiej zlecić kolejny wymaz, skoro nie da się ustalić, co stało się z tamtym? Cisza. Czyli ponownie odizolują kilkadziesiąt osób, bo nie będą ustalać, gdzie są wyniki? Ponieważ pani się rozłączyła, wysłałem esemesa z prośbą o przysłanie jednoznacznej decyzji z podstawą prawną, czy mam pozostać na wydłużonej kwarantannie. Odpowiedź otrzymałem nazajutrz, 5 kwietnia, czyli dziewięć dni od pobrania wymazu i dwa dni od odzyskania wolności po pierwszych dwóch tygodniach odosobnienia. Najpierw przyszedł esemes z nieznajomego numeru z prośbą o moje dane. Ucieszyłem się, że może będzie w końcu wynik. Ale chodziło tylko o wpisanie mnie na listę osób objętych ponowną kwarantanną.

Czytaj też: Za drzwiami laboratorium. Badanie na obecność SARS-CoV-2

Co w takim razie z tym wynikiem?
Odebrałem telefon z sanepidu z Krakowa, że kontaktował się z nimi inspektorat z Limanowej i że moja próbka jest być może w ich laboratorium.

Jak to „być może”?
No może, bo w laboratorium są wysokie procedury bezpieczeństwa, więc nikt nie wchodzi tam bez kombinezonu. Ale zostawiono laborantkom karteczkę, więc możliwe, że ktoś ją odczyta i jutro poznam wyniki. Ucieszyłem się, że dzięki takim procedurom przynajmniej nikt nie ukradnie tego mojego wymazu.

Jak pan zareagował na wydłużenie kwarantanny?
5 kwietnia w nagrodę za moją uporczywość dostaję na maila decyzję limanowskiego sanepidu, że nowa kwarantanna potrwa od 3 do 16 kwietnia. Dowiedziałem się więc... dwa dni po terminie.

Czytaj też: Rozmowy telefoniczne w autobusie. Groźne w czasie pandemii?

Jakie było uzasadnienie, że przepadł gdzieś pański wynik?
Napisano, że kwarantanna ma trwać aż do poznania wyniku, czyli nie wiadomo do kiedy, co stanowiło sprzeczność z wymienioną wcześniej datą 16 kwietnia. Jako powód przedłużenia wskazano objawy chorobowe. Nie napisano, jakie. Więc skoro były typowe, to dlaczego zwlekano z wymazem oraz nie upomniano się o dostarczenie wyniku z Krakowa? Jeśli nietypowe – co w takim razie uzasadniało dalszą kwarantannę? W dokumencie postraszono mnie, że według WHO śmiertelność na SARS-CoV-2 wynosi 3,4 proc. Z tego, co wiem, sporo autorytetów z zakresu epidemiologii skrytykowało ten zawyżony odsetek ze względu na niewłaściwą metodologię, ale być może w stacjach sanitarno-epidemiologicznych są zbyt zajęci, żeby śledzić informacje na ten temat. Moim zdaniem to WHO powinno skorzystać ze statystyk limanowskiego sanepidu, bo wtedy okazałoby się, że nie tylko ludzie nie umierają, ale nawet nie są nosicielami.

Czytaj także: Trzy przejmujące historie chorych na Covid-19

Wróćmy do pańskiego testu.
6 kwietnia nadal wyniku nie było, a gdy za którymś razem dodzwoniłem się do Krakowa, by o to zapytać, usłyszałem, że o mojej próbce też nic nie wiedzą. Widocznie metody komunikacji w postaci wymiany karteczek zawiodły. Podjąłem jednak kilkadziesiąt prób telefonicznych, by skontaktować się z kierownikiem nadzoru małopolskiego sanepidu, który odparł, że zajmie się sprawą bez zwłoki i już następnego dnia wyśle pismo do Limanowej z prośbą o wyjaśnienia. Pytam, czy jako kierownik nadzoru nie mógłby tam po prostu zadzwonić? Chwila ciszy i... tak, da się. Parę godzin później dowiedziałem się, że jutro sanepid z Limanowej odniesie się do sprawy.

I następnego dnia…?
7 kwietnia, po 13 dniach od zlecenia testu i 11 dniach od pobrania wymazu – wyników wciąż brak. Dzwonię więc po południu do kierownika nadzoru z pytaniem o efekty interwencji, ale on się zdziwił, że pytam, bo przecież znaleziono mój wynik, który jest negatywny, i sanepid z Limanowej miał mi dać znać, a nawet znieść kwarantannę.

Czytaj też: Zastrzeżenia do liczby ofiar wirusa. Skąd przekłamania?

Sukces! W tej sytuacji mógł pan legalnie wyjść wreszcie po zakupy?
Kierownik nadzoru poinformował mnie, że to na razie nieoficjalna informacja i nie mogę. Zapytałem przy okazji, co z pozostałymi 40 osobami, które czekały razem ze mną – ale dowiedziałem się, że nie jestem upoważniony, aby otrzymać odpowiedź. Dopytałem więc, czy jako dziennikarz portalu internetowego mogę otrzymać tę informację. Na co on odpowiedział, że nie jest upoważniony, żeby rozmawiać z mediami... Chwilę później zadzwoniła inspektorka z limanowskiego sanepidu, że mój wynik jest negatywny, a parę godzin później otrzymałem go na maila. Według dokumentu nazywam się Zobeł, a nie Zobek, ale PESEL się zgadza. Data pobrania wymazu – 27 marca, data przeprowadzenia badania – 7 kwietnia. Jakbym był wirusem, to wolałbym zdechnąć, niż czekać, aż mnie zbadają. Według WHO wynik testu powinien być znany do 72 godzin od chwili zlecenia.

Ma pan jakieś miłe wspomnienia z tej kwarantanny?
Choćby troskliwe telefony od wojska i policji, codziennie sprawdzających, czy jestem w domu. Musiałem machać w kierunku ich radiowozów, oddalonych o jakieś 70 metrów. Niektórzy pytali, czy czegoś nie potrzebuję, co brzmiało autentycznie i było miłe. Dyrektorka mszańskiego MOPS-u osobiście robiła mi zakupy, nawet dopytując, czy skoro chcę siemię lniane, to ma być brązowe, czy złociste. Raz tylko funkcjonariusz policji miał pretensje, dlaczego nie odbieram telefonu, przez co utrudniam mu pracę. Musiał wyjść z radiowozu i użyć dzwonka do drzwi. No cóż, zapomniałem wtedy, że moim obowiązkiem na kwarantannie jest czuwać 24 godziny przy telefonie.

Czytaj też: Covid-19 nie oszczędza już młodych. Dlaczego umierają?

Nie było panu nudno?
Nie, bo mogłem pisać reportaże z Ugandy i Rwandy na swoją stronę internetową, poprowadziłem webinarium o przygodach w Afryce, no a przede wszystkim wykonałem ponad 60 telefonów do sanepidu oraz ludzi, którzy pomagali mi ustalić wynik testu. Zastanawiam się, po ilu dniach bada się wymazy od osób, które nie chcą przeszkadzać sanepidowi w pracy. Inna sprawa, jak oni są teraz zawaleni robotą i pracują po godzinach! Całe szczęście, że polski wywiad już w styczniu ostrzegł premiera przed epidemią, dzięki czemu miesiąc później Polska była przygotowana na to wszystko. Jak to powiedział pan Morawiecki: „Chcemy być przygotowani, nawet nadmiarowo, można powiedzieć, na wypadek gdyby wirus pojawił się w Polsce i gdyby pojawił się u większej liczby osób”. Strach się bać, co by było, gdyby Polska się na tę epidemię nie przygotowała!

Czytaj także: Wirus to gra na czas. Jak zatrzymać napór chorych?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną