Burze powstają, gdy wilgotne powietrze ogrzewa się i unosi do góry. W miarę unoszenia się powietrze się schładza, a para wodna skrapla, krople z kolei zamarzają, co obserwujemy w postaci majestatycznych burzowych chmur. Najczęściej dzieje się tak, gdy nadciąga front chłodny: na ciepłe powietrze zaczyna nasuwać się chłodniejsze. Chłodne i cięższe wypiera ciepłe i wilgotne do góry.
Tak przebiegają burze związane z frontami atmosferycznymi. Dość charakterystyczne jest dla nich to, że burze układają się wtedy w linie. Wędrują też dość szybko – w kilka godzin potrafią przejść z zachodniej Polski do centrum, po kolejnych kilku być już za wschodnimi granicami. To duże uproszczenie, bo nie zawsze linia frontu biegnie idealnie z północy na południe i nie wszystkie burze związane są z frontami. Jednak takie występują w Polsce najczęściej.
Czytaj także: Pogoda przyspiesza. Dlaczego grożą nam coraz częstsze nawałnice i powodzie
Stoją i leją
Tym razem jest inaczej. Przez Polskę burze przetaczają się już kolejny dzień. I nie wędrują wcale szybko. Niektóre stoją wręcz w miejscu, powodując kilkugodzinne ulewy i lokalne podtopienia. Nie są to bowiem burze związane z szybko przesuwającym się frontem chłodnym. Tym razem po przejściu burzy temperatura nie spada o 10 st. C lub więcej. Nie wkracza bowiem front chłodny, nie następuje wymiana powietrza, następnego dnia jest tak samo ciepło.
Co więc burze wywołuje? Tym razem jest to zbieżność kierunku wiatru. W olbrzymim uproszczeniu powietrze wędruje od wyżu do niżu (ze względu na obrót Ziemi nie dzieje się to po linii prostej).