W sobotę rano drony i – prawdopodobnie – pociski samosterujące poważnie uszkodziły instalacje do przerobu ropy Abqaiq na wschodzie Arabii Saudyjskiej oraz znajdujące się 190 km dalej pole naftowe Khurais. Do ataku przyznali się szyiccy rebelianci z ruchu Huti w Jemenie, ale USA winą obarczyły Iran. Ten natychmiast zaprzeczył, nazywając oskarżenia „największym oszustwem”.
Ceny w górę, paniki nie było
Abqaiq to największa na świecie instalacja do przerobu surowej ropy – w ciągu dnia przerabia 7 mln baryłek. Reakcję rynków nietrudno było przewidzieć. W poniedziałek na otwarciu notowań cena baryłki ropy Brent podskoczyła z 60 do 72 dol., czyli o 20 proc., i był to największy jej skok od blisko 30 lat, czyli od inwazji Iraku na Kuwejt w 1990 r. Nerwowość inwestorów się zmniejszyła, a ceny po południu ustabilizowały się na poziomie 69 dol. We wtorek rano Brent kupowano jeszcze o dolara taniej.
Czytaj także: Większość ropy jest wydobywana kosztem praw człowieka
Do pełnej paniki nie doszło, bo inwestorzy zdają sobie sprawę, że ropy na rynku nie zabraknie. Przynajmniej na razie. Według JP Morgan ograniczenie dziennego wydobycia o 5 mln baryłek musiałoby trwać co najmniej przez pięć miesięcy, aby poziom podaży ropy na rynku wrócił do średniej z ostatnich 40 lat. Co więcej, Saudowie mogą szybko uruchomić swoje strategiczne rezerwy zmagazynowane w Holandii, Japonii oraz Egipcie. Rezerwowe moce wydobywcze mogą też zwolnić Kuwejt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Irak, Angola oraz Rosja. USA i Chiny mają własne rezerwy strategiczne.
Kiedy podwyżki paliwa na naszych stacjach
Paniki nie było, ale dalsze zachowanie cen będzie zależne od terminu ponownego uruchomienia Abqaiq i sytuacji geopolitycznej w Zatoce Perskiej. Pożar rafinerii obnażył nieoczekiwaną słabość Saudów, którzy nie byli w stanie ochronić najbardziej newralgicznej części swojej infrastruktury krytycznej. Rodzi to ryzyko kolejnych tego rodzaju incydentów. Groźba amerykańskiej interwencji i wojny z Iranem mogłaby natomiast zupełnie sparaliżować eksport arabskiej ropy. To ryzyko inwestorzy będą musieli uwzględnić w cenie ropy. Jeśli do tego dojdzie, ceny mogą przekroczyć 100 dol. za baryłkę.
Bez względu na dalszy przebieg kryzysu polski rynek z dużym prawdopodobieństwem czeka wzrost cen paliw i to tuż przed wyborami. Może się to okazać sporym problemem dla PiS. Jeśli koszt baryłki utrzyma się na obecnym poziomie (67–68 dol.), najpóźniej z początkiem października podwyżki odczujemy na wszystkich stacjach benzynowych. Według wyliczeń głównego ekonomisty Polityki Insight Adama Czerniaka benzyna Pb95 podrożeje wówczas do ok. 5,15 zł z obecnych 4,99 zł średnio za litr. W pesymistycznym scenariuszu, w którym ceny ropy osiągną np. 75 dol. za baryłkę, w tygodniu przedwyborczym cena benzyny może wynieść nawet 5,50 zł za litr. Możliwe, że w takiej sytuacji rząd skłoni państwowe koncerny – Orlen i Lotos – do opóźnienia podwyżek, by te nie wpłynęły niekorzystnie na wyborczy wynik PiS.