38 179 800 – tylu mieszkańców liczy Polska według ubiegłorocznego spisu powszechnego. A dokładniej liczyła 31 marca 2021 r. To spadek o 332 tys. w porównaniu z 2011 r., czyli poprzednim spisem. Prezes GUS twierdzi, że mogliśmy spodziewać się nawet gorszych wyników. Jednak w rzeczywistości te dane, chociaż świeże, już są mocno nieaktualne.
Co piąty Polak ma ponad 60 lat
Wynik podany przez GUS uwzględnia bowiem skutki drugiej i tylko częściowo trzeciej fali pandemii, a w ogóle nie bierze pod uwagę fali czwartej, czyli jesienno-zimowej. Z danych bieżących wiemy, że w ubiegłym roku zmarło aż 520 tys. mieszkańców, czyli o 40 tys. więcej niż w i tak złym 2020 r. oraz ponad 100 tys. więcej niż w latach przedpandemicznych. Przy równocześnie niewielkiej liczbie rodzących się dzieci oznacza to dalsze przyspieszenie wyludniania się Polski.
Spadek liczby ludności idzie oczywiście w parze ze starzeniem się społeczeństwa. Co piąty mieszkaniec Polski ma już ponad 60 lat. Dla rynku pracy bardzo niepokojący jest spadek liczby osób w tzw. wieku produkcyjnym (od 18 do 60 lat w przypadku kobiet i 65 w przypadku mężczyzn) – ich udział w ludności Polski zmalał przez dziesięć lat z ponad 64 do zaledwie 60 proc. Te tendencje nie przeszkadzają rządzącym politykom w przekonywaniu, jak świetną decyzją było obniżenie wieku emerytalnego.
Czytaj też: Łapówka za dzieci. Chybione recepty PiS na demografię
Dużo mikrych mieszkań
Czy są zatem jakieś dobre wiadomości w pierwszych wynikach spisu powszechnego? GUS potwierdza to, co widzimy w całym kraju – boom budowlany przekłada się na konkretne liczby. W ciągu dziesięciu lat liczba mieszkań (pod tym pojęciem kryją się zarówno lokale w blokach, jak i domy jednorodzinne) wzrosła aż o ponad 12 proc. do poziomu 15,2 mln. Liczba budynków zwiększyła się o 800 tys. do 6,8 mln (plus o ponad 13 proc.). To na pewno dobre wyniki, bo skoro równocześnie spadła liczba ludności, każdy z nas ma, przynajmniej statystycznie, więcej metrów kwadratowych do dyspozycji. W rzeczywistości nie każdy odczuł poprawę sytuacji mieszkaniowej. Zwłaszcza że eksplozja cen nieruchomości skutkuje powstawaniem, szczególnie w dużych miastach, licznych niewielkich lokali, zwanych dla niepoznaki mikroapartamentami.
Koniunktura budowlana na pewno będzie wykorzystywana przez rząd, który chciałby przypisać sobie jakieś zasługi, skoro na froncie demograficznym jest tak fatalnie. Zupełnie niesłusznie, bo tak duży przyrost liczby domów i mieszkań zawdzięczamy prawie wyłącznie dwóm rodzajom inwestorów – deweloperom stawiającym bloki, zwłaszcza w metropoliach, oraz inwestorom indywidualnym, czyli mówiąc prościej, zwykłym Polakom budującym domy dla swoich rodzin. Rola państwa w tym procesie jest praktycznie zerowa, bo program „Mieszkanie Plus” zakończył się klęską, a samorządom brakuje pieniędzy, by zwiększyć skalę budownictwa komunalnego.
Wyludnienie i wyznanie. Co powie GUS?
GUS obiecuje, że systematycznie będzie publikował kolejne dane ze spisu powszechnego. Czekamy na nie niecierpliwie, zwłaszcza na te dotyczące tempa wyludniania się Polski w zależności od obszaru (szczególnie średnie miasta tracą mieszkańców dramatycznie szybko) czy religijności Polaków, na którą z pewnością wpływają ostre spory światopoglądowe z tematem aborcji na czele. Nasz kraj się zmienia i chociaż spis powszechny nie jest w stanie w pełni uchwycić tego procesu, to i tak najlepsze źródło danych, jakie mamy o Polsce i jej mieszkańcach.
Czytaj też: Czy Polaków jest za mało?