Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Czy wenezuelskie wojsko przejdzie na stronę opozycji?

Nicolas Maduro w czasie ćwiczeń wojskowych w Turiamo Nicolas Maduro w czasie ćwiczeń wojskowych w Turiamo Forum
Rząd Nicolasa Maduro traci jeden z gwarantów utrzymania się przy władzy. Bez poparcia armii szybki upadek reżimu wydaje się nieunikniony.

W ubiegły weekend ulice Caracas i innych największych miast Wenezueli znów wypełniły wielotysięczne demonstracje antyrządowe.

Największa z nich, zorganizowana w stolicy kraju i mająca przerodzić się w manifestację poparcia dla samozwańczego tymczasowego prezydenta Juana Guaidó, zgromadziła w swoim punkcie kulminacyjnym ponad ćwierć miliona osób. Jednak to nie kolejny akt obywatelskiego sprzeciwu może okazać się decydujący w procesie odsunięcia Nicolasa Maduro od władzy.

Fala antyrządowych demonstracji

Wszystko wskazuje bowiem na to, że od reżimu ostatecznie dystansują się wenezuelskie siły zbrojne. Do tej pory dowódcy wojsk lądowych i lotnictwa jednoznacznie deklarowali bezwarunkowe poparcie dla reżimu Maduro, a urzędujący minister obrony Vladimir Padrino López zapowiedział dwa tygodnie temu, że opozycyjni liderzy są jedynie „uzurpatorami”, których próby przejęcia władzy zostaną przez armię natychmiast storpedowane. W ramach demonstracji siły nakazał też aresztowanie 27 członków Gwardii Narodowej, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo swoim przełożonym i otwarcie poparli Juana Guaidó. Represje wobec krytyków władzy w siłach zbrojnych miały przybrać na sile w kolejnych dniach, ale wstrzymała je fala antyrządowych demonstracji.

Czytaj także: Wenezuela na granicy dwuwładzy

Przez kolejne dni armia milczała, czekając na rozwój sytuacji. W miarę rozwoju kryzysu politycznego i przedłużania się dwuwładzy obserwatorzy czekali na decyzję wojskowych co do dalszych kroków sił zbrojnych. Brane pod uwagę były tak naprawdę tylko dwa scenariusze: bunt wobec Maduro i całkowite przejście na stronę opozycji lub przewrót wewnętrzny polegający na usunięciu coraz mniej popularnego prezydenta i zastąpieniu go kimś ze środka struktur reżimowych.

Całkowite stłumienie protestów siłą szybko stało się niemożliwe. Na ulicach pojawiło się zbyt wielu ludzi, obywatelski sprzeciw osiągnął za dużą skalę, w dodatku pierwszy raz od lat zdecydowane stanowisko w kwestii Wenezueli zajęła niemal cała społeczność międzynarodowa. Po wydarzeniach z ostatniego weekendu wydaje się, że górę wziął pierwszy scenariusz. W mediach społecznościowych krążyć zaczęło nagranie, na którym generał lotnictwa Francisco Esteban Yánez Rodríguez wypowiada posłuszeństwo socjalistycznemu reżimowi, nazywa Maduro dyktatorem i oddaje się do dyspozycji rządu Juana Guaidó. Mówi też, że ponad 90 proc. członków sił zbrojnych popiera opozycję, a otwarte wypowiedzenie posłuszeństwa Nicolasowi Maduro jest tylko kwestią czasu.

Sojuszników Maduro jest coraz mniej

Choć oczywiście liczby podane przez generała trudno zweryfikować, kolejne doniesienia płynące z Wenezueli zdają się potwierdzać hipotezę o rozłamie między Maduro a armią. Opozycyjni aktywiści masowo udostępniają w internecie nagrania, na których oficerowie policji i członkowie Gwardii Narodowej przestają powstrzymywać protestujących przed zbliżaniem się do budynków rządowych. Do protestów dołączyło się też już kilkunastu szeregowych policjantów i gwardzistów. Choć niektórzy wysocy rangą oficerowie, zwłaszcza ci z rządowymi posadami i blisko związani (również finansowo) z administracją Maduro i państwowym gigantem naftowym PDVSA, wciąż stoją po stronie prezydenta, a generała Yaneza nazywają zdrajcą, to jednak grupa ta zdaje się maleć z każdym dniem.

Erozja poparcia dla reżimu w szeregach armii może okazać się kluczowym momentem w wenezuelskim kryzysie. Do tej pory bowiem sojusz z siłami zbrojnymi był głównym – w ostatnich dniach nawet jedynym – gwarantem utrzymania się Nicolasa Maduro na stanowisku. Wojskowi popierali zapoczątkowaną jeszcze przez Hugo Cháveza ponad 20 lat temu rewolucję boliwariańską, bo gwarantowała im bardzo szerokie wpływy i przywileje. Z czasem, gdy socjalistyczna utopia przerodziła się w kompletnie niewydolną gospodarkę, symbioza z władzą stała się jeszcze silniejsza. Wysocy rangą oficerowie weszli do cywilnego rządu, zaczęli zarządzać państwowymi spółkami, dostali własne sklepy i dostęp do produktów luksusowych, często przemycanych nielegalnie z sąsiedniej Kolumbii. Z kolei z punktu widzenia organizacji międzynarodowych i niechętnych Maduro zachodnich mocarstw ten związek był o tyle niebezpieczny, że w przypadku próby zmiany reżimu mógł szybko wywołać wojnę domową. Rozbicie mariażu administracji z armią było więc kluczowym warunkiem dla powodzenia wenezuelskiej transformacji. Najnowsze informacje płynące z Caracas sugerują, że warunek ten właśnie się spełnia.

Zagranica też odpuszcza

Nicolas Maduro ma coraz mniejsze szanse na utrzymanie władzy również dlatego, że z chęci pomagania mu wycofują się jego zagraniczni mocodawcy. Prezydent Turcji Recep Erdoğan swoje poparcie ograniczył do jednej rozmowy telefonicznej, a lokalni partnerzy – Kuba i Boliwia – nie mają wenezuelskiemu reżimowi praktycznie nic do zaoferowania.

Dużo mniej skora do angażowania się w tamtejszy kryzys jest też Rosja. Po początkowych deklaracjach poparcia i ofertach mediacji między opozycją a reżimem Władimir Putin nie chce już bronić bastionu, który upada na jego oczach. Najpierw zaprzeczył, jakoby do Wenezueli wysłał oddział najemników mających chronić Maduro i jego przybocznych. W kolejnych dniach Reuters informował z kolei o przybyciu na stołeczne lotnisko samolotu z Moskwy mogącego wziąć na pokład jednocześnie 500 osób. Kreml oczywiście te doniesienia też zdementował, jednak informację o locie potwierdziły później również źródła rosyjskie. Wygląda zatem na to, że Putin za Maduro umierać nie zamierza i spisał go już na straty. Zabrał już też, co (i kto) dla niego cenne – warto bowiem pamiętać, że w Wenezueli mieszkało kilkudziesięciu rosyjskich inżynierów i instruktorów wojskowych. Ich bezpieczeństwo było dla Kremla dużo ważniejsze niż ocalenie reżimu przed obaleniem.

Niemcy, Francja i Wielka Brytania: prawowitym prezydentem Guaidó

W tej chwili sam Nicolas Maduro nie ma w swojej talii praktycznie żadnych mocnych kart. Stopniowo odchodzą od niego lojaliści w służbach mundurowych, bezpośredniego wsparcia udzielić nie chce Władimir Putin. Nawet ostrożne dotychczas w swoich reakcjach kraje europejskie – Niemcy, Francja, Wielka Brytania, a dziś także Polska – oficjalnie uznały dziś rano Juana Guaidó za prawowitego prezydenta Wenezueli.

Skończyło się bowiem ośmiodniowe ultimatum, jakie Europa dała Nicolasowi Maduro na przeprowadzenie nowych, już w pełni demokratycznych wyborów. Wygląda więc na to, że wenezuelska dyktatura wydaje ostatnie tchnienie, a przejęcie władzy przez opozycję może obyć się bez rozlewu krwi. Wprawdzie w ostatniej chwili zamęt zasiał Donald Trump, mówiąc w weekendowym wywiadzie dla telewizji CBS, że amerykańska interwencja militarna w Wenezueli „jest jedną z opcji” rozważanych przez Biały Dom, ale naprawdę ciężko wyobrazić sobie teraz scenariusz, w którym mogłoby do tego dojść.

Presja międzynarodowa i rozłam w siłach zbrojnych mogą wystarczyć, by już w najbliższych dniach lub tygodniach Maduro stracił władzę definitywnie.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama