Najpierw naraziliśmy się Izraelowi i Ameryce, uchwalając niemądrą ustawę o IPN, zgodnie z którą Polska karałaby wszystkich „pomawiających” polski naród. Kiedy obrazili się już nasi sojusznicy, a temat nie schodził miesiącami z zagranicznych mediów, Polska wycofała się z części zapisów. Tę bitwę dyplomatycznie przegraliśmy. Polska została ośmieszona i upokorzona, bezwzględnie domagając się honorowania swojej „polityki godności” – wbrew faktom i zdrowemu rozsądkowi.
Awantura w cieniu wyborów
Kiedy wydawało się, że powoli zabliźniają się nasze nadwerężone stosunki, politycy znowu nie wytrzymali. Benjaminowi Netanjahu wyrwało się, że „Polacy kolaborowali z nazistami i nikt za te słowa nie został nigdy pozwany”. Premier i jego otoczenie dość szybko się chyba zorientowali, że słowa te mogą podpalić lont pod wzajemnymi relacjami. Dlatego od razu poszło dementi ze strony ambasady izraelskiej w Warszawie, a potem z kancelarii Netanjahu.
Izrael próbował zdusić sprawę w zarodku, ale wszystko wskazuje na to, że polska strona chciała konflikt jednak podsycić. Najpierw prezydent Andrzej Duda ogłosił, że Izrael w tej sytuacji nie jest najlepszym miejscem dla szczytu wyszehradzkiego, jest zatem skłonny udostępnić swoją rezydencję w Wiśle. Izraelska opozycja też nabrała wiatru w żagle – Jair Lapid, który ma wielki apetyt na stanowisko premiera, stwierdził, że to Polska powinna przepraszać, a nie odwrotnie.
W tym momencie coś, co mogło rozejść się po kościach, stało się elementem kampanii wyborczej i w Izraelu, i u nas. Premier Mateusz Morawiecki odwołał swój wyjazd na szczyt, miał go zastąpić minister Jacek Czaputowicz. I też moglibyśmy na tym poprzestać, gdyby nie Jerozolima. To, że Netanjahu czekają wybory już 8 kwietnia i wcale nie jest powiedziane, że utrzyma fotel premiera, to jedno. To, że my szykujemy się do eurowyborów, a potem do jesiennej bitwy o parlament – to drugie. I w Polsce, i w Izraelu toczy się de facto kampania wyborcza, obie przebiegają w trudnych warunkach. Polski rząd co chwila jest osłabiany kolejnymi ciosami: a to afera KNF, a to rozdęte pensje w NBP, a to taśmy Kaczyńskiego. Netanjahu też nie ma spokoju – waży się, czy zostanie formalnie oskarżony w kilku sprawach korupcyjnych, a i wyrastają mu konkurenci, depczący mu w sondażach po piętach.
Daniel Passent: Premier odwołał swój wyjazd ze względu na wybory?
Znowu o złych Polakach
Każde słowo ma znaczenie, bo każde słowo może być wykorzystane przez przeciwnika i słono kosztować. W ten sposób traktować należy również wypowiedź po. szefa izraelskiej dyplomacji Israela Katza, który, prawdopodobnie odpowiadając wewnętrznej opozycji, zacytował byłego premiera Icchaka Szamira: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”. W Warszawie to wystarczyło. Na szczyt nie jedzie nawet Czaputowicz. Grzegorz Schetyna też zareagował nerwowo (i w rytmie kampanii, rzecz jasna), uznając słowa Katza za „rasistowskie i antypolskie”, a w związku z tym domagamy się przeprosin i od Netanjahu, i od Katza. Awantura na całego. Sprawę już dostrzeżono za granicą, piszą o tym najważniejsze media na świecie.
Czy naprawdę po raz kolejny chcemy czytać te wszystkie artykuły o tym, jak to Polacy w czasie wojny również prześladowali Żydów? Są na to rozliczne dowody historyczne i na pewno znów zostaną przytoczone, bo znów zdarzył się pretekst.
Dla polityków to też ważna lekcja. Jeśli chcemy być traktowani serio, to nie możemy w kółko rozprawiać o Polakach-Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Ważne, żebyśmy zmierzyli się z własną historią. W końcu na poważnie.
Prof. Jan Grabowski: Co historycy wiedzą o Zagładzie w Polsce