Obecny belgijski premier, który 1 grudnia zastąpi Donalda Tuska jako przewodniczący Rady Europejskiej, będzie już drugim Belgiem, choć zarazem dopiero trzecim politykiem na tym – istniejącym w UE od zaledwie 2009 r. – stanowisku.
Po Tusku powrót do „metody belgijskiej”
Przez pierwsze pięć lat tę funkcję pełnił flamandzki chadek Herman Van Rompuy, także zaimportowany przez Unię wprost z fotela premiera. Van Rompuy, autor haiku pisanych i publikowanych w kilku językach (od niderlandzkiego po łacinę), był ceniony za wyćwiczoną w belgijskim systemie partyjnym umiejętność skutecznego, lecz zarazem cichego i żmudnego wykuwania kompromisów. Tusk bywał przez jednych chwalony, przez innych krytykowany za promowanie własnych pomysłów, a zatem za wychodzenie poza rolę. Michel to powrót do „metody belgijskiej”.
Ojciec obecnego premiera Belgii Louis Michel (bardzo do niego podobny) był liberalnym szefem belgijskiej dyplomacji, a potem również członkiem Komisji Europejskiej (2004–09). Politykiem tej samej frankofońskiej partii liberalnej Ruch Reformatorski (MR) jest także brat premiera.
Charles Michel, urodzony w 1975 r. w Namur (stolicy Walonii, czyli frankofońskiej części Belgii), został w 1998 r. wciągnięty na listę brukselskich adwokatów po studiach prawniczych we frankofońskim Wolnym Uniwersytecie Brukselskim oraz na Uniwersytecie Amsterdamskim. Ale znacznie wcześniej wszedł w politykę. Już jako 16-latek wstąpił do młodzieżówki MR, w wieku 18 lat został wybrany na radnego sejmiku prowincji Brabancja Walońska, a jako 24-latek dostał się do parlamentu krajowego. W wieku 32 lat został ministrem do spraw rozwoju, a od 2006 do 2018 r. pozostawał – przynajmniej tytularnie – burmistrzem walońskiego miasta Wavre.
Czytaj też: Były dziennikarz nowym przewodniczącym Parlamentu Europejskiego
Belgijska „koalicja kamikadze”
Po wygraniu rywalizacji o przywództwo Ruchu Reformatorskiego odszedł z rządu w 2011 r., by po trzech latach wrócić doń jako 39-letni, czyli najmłodszy od polowy XIX w., premier Belgii. Stanął na czele gabinetu opartego na bezprecedensowej koalicji rządowej, która po raz pierwszy obejmowała izolowaną, największą flamandzką partię Nowy Sojusz Flamandzki (N-VA) – teoretycznie dążącą do rozpadu Belgii na frankofońskie Południe i flamandzką Północ.
Ponadto czteropartyjna koalicja rządowa Michela, która zgodnie z konstytucją powinna mieć ministrów zarówno z frankofońskiej, jak i z niderlandzkojęzycznej części Belgii, spełniła ten wymóg w wariancie absolutnego minimum. Jedynym frankofońskim ugrupowaniem w niej jest właśnie partia premiera (Ruch Reformatorski), choć dostała tylko 25 proc. głosów frankofońskich. Do rządu po raz pierwszy od ćwierć wieku nie weszła Partia Socjalistyczna, największe francuskojęzyczne ugrupowanie w Belgii.
Niebywały skład rządu Charlesa Michela sprawił, że ochrzczono go „koalicją kamikadze”, co – także za sprawą wysiłków rządowych ekspertów od PR – udało się na stałe przerobić na „koalicję szwedzką”. Nazwa pochodzi od szwedzkiej flagi – żółtego krzyża na niebieskim tle. Niebieski to kolor belgijskich liberałów, żółty to N-VA, zaś krzyż ma symbolizować niderlandzkojęzycznych chadeków z CD&V. Pomimo czarnych proroctw koalicja rozpadła się dopiero na kilka miesięcy przed planowymi wyborami parlamentarnymi z maja tego roku, gdy N-VA (kierowana przez burmistrza Antwerpii Barta De Wevera) opuściła rząd w proteście przeciw podpisaniu ONZ-owskiego Globalnego Porozumienia o Migracji. Ale ta partia w głosowaniach wciąż wspiera rząd Michela, który od grudnia jest formalnie pełniącym obowiązki premiera. I niewykluczone, że w tej roli aż do jesieni będzie pomagał w klejeniu nowej koalicji powyborczej w Belgii.
Czytaj też: Ursula von der Leyen – kandydatka na szefową KE z przypadku
„Koalicja szwedzka” to rząd mierzący się z największą liczbą strajków od 30 lat – po części to sprawa rozwścieczonej zepchnięciem do opozycji Partii Socjalistycznej, ale głównie reform prowadzących do stopniowego podniesienia wieku emerytalnego z 65 do 67 lat, utrudnień w sięganiu po zasiłki dla bezrobotnych, odciążenia podatkowego małych przedsiębiorców, co zostało zrekompensowane podwyżkami podatków od niektórych towarów konsumpcyjnych. Rząd Belgii musiał przy tym układać sobie stosunki z regionalnymi parlamentami i rządami Walonii, Flandrii oraz dwujęzycznej Brukseli.
Piwo z Macronem na brukselskim Grand Place
Przetrwanie kilku lat w językowo-politycznej mozaice parlamentarnej w federalnej Belgii, na co są skazani jej premierzy, uchodzi za gwarancję świetnych zdolności negocjacyjnych potrzebnych w UE. Jednak Michel nie poprzestał na takim świadectwie kompetencji, lecz co najmniej od kilku miesięcy wyraźnie zabiegał, by traktować go jako kandydata do którejś z głównych unijnych europosad (był gotów także do kierowania Komisją Europejską).
Jako Belg z partii głównego nurtu jest niemal automatycznie zwolennikiem zacieśniania integracji. W Radzie Europejskiej budował dobre stosunki m.in. z kanclerz Angelą Merkel, jednak przede wszystkim windowały go świetne relacje (i polityczny sojusz) z Emmanuelem Macronem, z którym nieraz po szczytach UE bywał widywany – czasem w towarzystwie premiera Luksemburga i niemieckiej kanclerz – na piwie na brukselskim Grand Place.