Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Trudeau najpewniej znów będzie premierem, ale bez samodzielnej większości

Justin Trudeau z żoną Sophie podczas wieczoru wyborczego Justin Trudeau z żoną Sophie podczas wieczoru wyborczego Forum
Ubiegający się o drugą kadencję premier Kanady prawdopodobnie zachowa posadę, choć jego Partia Liberalna zmniejszyła stan posiadania. Wstępne wyniki pokazują, że do sformowania rządu potrzebny jej będzie sojusz z lewicą.

Liczenie głosów po wczorajszych wyborach federalnych trwa. Exit poll wskazuje na nieznaczne zwycięstwo rządzącej Liberalnej Partii Kanady. Według projekcji stacji CBC ugrupowanie premiera Justina Trudeau poparło 33,5 proc. osób, co przełoży się na 141 z 338 mandatów. To zbyt mało, żeby rządzić samodzielnie, zabraknie 25 parlamentarzystów. Jednocześnie jest to wynik zdecydowanie słabszy niż cztery lata temu, kiedy prowadzeni przez wschodzącą gwiazdę krajowego i, jak się okazało, światowego liberalizmu zgarnęli aż 184 mandaty, dzięki czemu mogli błyskawicznie sformować większościowy rząd, nie oglądając się na pozostałe partie.

Kanada po wyborach – możliwe scenariusze

Dystans znacznie skrócili konserwatyści – wstępne wyniki dają im 33 proc. i 116 mandatów. Prócz nich do parlamentu wejdą najpewniej socjaldemokraci z Nowej Partii Demokratycznej (14,5 proc. w exit poll, 21 mandatów), postulujący niepodległość Quebecu centrolewicowy Bloc Québécois (32 mandaty przy zaledwie 8,5 proc. poparcia w skali kraju, w dużej mierze dzięki proporcjonalności ordynacji wyborczej) oraz Zieloni, którzy dzięki 6,9 proc. głosów zdobędą najprawdopodobniej trzy mandaty.

Matematyka pokazuje, że do stworzenia rządu liberałom potrzebne będzie poparcie lewicy. W koalicję wejdzie zapewne Nowa Partia Demokratyczna, ale i ten alians sam w sobie nie zapewni większości. Do pełnej stabilności potrzebne będą głosy separatystów z Bloc Québécois, którzy wczoraj osiągnęli historyczny sukces, zdobywając ponad trzy razy więcej miejsc w Izbie Gmin niż w poprzednich wyborach (10 w 2015 r.).

W tej chwili możliwe są dwa scenariusze: mniejszościowy rząd liberałów, szukający ponad 50 proc. głosów przed każdym głosowaniem, albo trójpartyjna, nieco chwiejna koalicja z lewicą na szczeblu parlamentarnym. W kierunku tej drugiej opcji nawigować zdają się właśnie separatyści. Komentując sukces późno w nocy czasu kanadyjskiego, lider Bloc Québécois Yves-Francois Blanchet powiedział, że jego ugrupowanie „nie chce uczestniczyć w tworzeniu rządu i nie jest zainteresowane podziałem stanowisk na szczeblu federalnym”, ale będzie „wspierać wszystkie inicjatywy, które mogą poprawić życie mieszkańców tej prowincji”.

Kampania nadszarpnęła wizerunek Trudeau

Dużo ważniejsze będzie ustalenie warunków współpracy z Nową Partią Demokratyczną. Mimo straty prawie połowy kontrolowanych miejsc (44 w minionej kadencji, prawdopodobnie 21 po wczorajszym głosowaniu) socjaldemokraci wciąż uważają tegoroczne wybory za udane. Ich lider, syn imigrantów z Indii Jagmeet Singh, na wieczorze wyborczym stwierdził, że zwycięzcą nie może ogłosić się tak naprawdę żadna partia, bo wygrało je społeczeństwo. Taki rozkład mandatów świadczy jego zdaniem o coraz większym zróżnicowaniu oraz fakcie, że swoją reprezentację wreszcie mają wszystkie mniejszości, w tym LGBT+, imigranci i przedstawiciele tzw. Pierwszych Narodów, czyli rdzennej ludności.

Poniedziałkowy wynik pokazuje też, że Trudeau, przez ostatnie lata kreowany wręcz na ikonę politycznej popkultury i nadzieję na odzyskanie przez liberalną demokrację światowego przywództwa, nie jest impregnowany na błędy na krajowym podwórku. Jeszcze kilka miesięcy temu sondaże dawały jego partii pewną wygraną i ponad połowę miejsc w Izbie Gmin. Jednak tegoroczna kampania, zgodnie obwołana mianem najbardziej nieczystej i kontrowersyjnej we współczesnej historii Kanady, mocno nadszarpnęła jego wizerunek.

Trudeau stracił na finiszu, gdy magazyn „Time” opublikował zdjęcie z prywatnej imprezy sprzed lat, na którym premier, przebrany w kostium nawiązujący do bajki o Aladynie, miał pomalowaną na ciemnobrązowo twarz i dłonie. Opinia publiczna w całej Ameryce Północnej zinterpretowała o w kontekście tzw. blackface, czyli jednego z najtrwalszych przejawów kulturowego rasizmu w historii kontynentu. Oskarżany o hipokryzję i białą supremację Trudeau wykonał uderzenie wyprzedzające, przepraszając za zdjęcie chwilę po jego publikacji i przyznając się do istnienia jeszcze jednej fotografii utrzymanej w tym tonie. Miał pecha, bo skandal wybuchł w momencie, gdy ruszał w kampanijny objazd po kraju.

Czytaj także: Blackface. Ile w tym zabawy, ile rasizmu

Liderzy partii wbijają sobie szpilki

Nie pomogły też inne skandale, zwłaszcza związane z osobistym zaangażowaniem w śledztwo korupcyjne przeciwko budowlanemu gigantowi SNC-Lavalin. Prowadząca sprawę prokurator Jody Wilson-Raybould twierdzi, że Trudeau chciał ręcznie sterować śledztwem, nakazując jej rezygnację z postawienia zarzutów kierownictwu firmy. Sam premier tłumaczył się później, że rozmowami z prokuraturą chciał zapobiec masowym zwolnieniom w przedsiębiorstwie, bo SNC-Lavalin nie mógłby już stawać do rządowych przetargów i musiałby zredukować personel. Do wywierania nacisków nigdy się nie przyznał.

Wpadki Trudeau były motywem przewodnim kampanii jego największego przeciwnika, lidera Partii Konserwatywnej Andrew Scheera. I może właśnie to spowodowało, że konserwatystom na finiszu nie udało się prześcignąć liberałów. Kanadyjscy komentatorzy oceniają, że wyborców nie do końca przekonywała platforma zbudowana niemal w całości na krytyce Trudeau i powielaniu oskarżeń pod jego adresem, bez proponowania własnych, konstruktywnych rozwiązań.

Nastrój wbijania sobie szpilek przez dwóch liderów przeniósł się zresztą z kampanii na noc wyborczą. Kiedy Scheer zaczynał przemówienie, gratulując zespołowi i wyborcom, Trudeau nagle wyszedł na scenę w swoim sztabie, ogłaszając zwycięstwo. Z tego powodu niemal wszyscy nadawcy przerwali relację z kwatery głównej konserwatystów i przenieśli się do partii rządzącej, przez co uwaga Kanadyjczyków znowu skupiła się na Trudeau.

Co ciekawe, Scheer nie uznał jeszcze swojej porażki. Gościom w sztabie powiedział, że jego partia jest teraz „rządem w poczekalni”. Wciąż jest szansa, że sumarycznie na konserwatystów zagłosowało więcej osób, choć w okręgach z mniejszą liczbą mandatów. Trudeau z kolei już ogłosił, że będzie rządził „dla wszystkich Kanadyjczyków przez kolejną kadencję”. Gratulować zwycięstwa zaczęli mu też inni przywódcy, w tym Donald Trump na Twitterze. I choć w ciągu najbliższych godzin liczby mogą się jeszcze zmienić, przed Trudeau ciężkie dni budowania parlamentarnej i rządowej większości. Dni, które jeszcze niedawno miał zapewne nadzieję spędzać zupełnie inaczej.

Czytaj także: Reżyser Spike Lee o rasizmie w USA

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną