Bejrut, wtorek, okolice godz. 18. Mieszkańcy najpierw usłyszeli huk jak przy odpalaniu fajerwerków, a później przyszła ogromna fala uderzeniowa. W magazynie, gdzie przechowywano skonfiskowaną przed laty piekielnie wybuchową saletrę amonową, przeprowadzano naprawy, by uniemożliwić ich kradzież. Trzeba było użyć spawarki. Skutki można sobie wyobrazić: iskry ze spawania w połączeniu z prawie 3 tys. ton silnie wybuchowych materiałów doprowadziły do potężnej eksplozji, która zmiotła port i uszkodziła budynki w promieniu 10 km. Wybuch odczuli nawet mieszkańcy Cypru oddalonego o ponad 200 km. Zdaniem ekspertów można to porównać z trzęsieniem ziemi o magnitudzie 3,3.
Ogrom zniszczeń po wybuchu w Bejrucie
Na nagraniach widać, jak wielka chmura dymu, wywołana najpewniej pożarem, zamienia się w kopułę zakrywającą szczelnie miejsce wybuchu. Potem biała chmura znów wzbija się w powietrze. Pył i nie wiadomo, co jeszcze, utrzymywał się przez wiele godzin. Domy w centrum Bejrutu dosłownie zatrzęsły się w posadach. Z okien wypadały szyby, zawaliły się dachy, balkony, punktowo wybuchały pożary. Części uszkodzonych budynków spadały na ludzi. Rany ponieśli żołnierze na okręcie sił ONZ w porcie, są ranni w niemieckiej ambasadzie, nie żyje lider jednej z libańskich partii. Jeszcze wieczorem na ulicach leżeli zakrwawieni ludzie i ci, do których pomoc nie przyszła na czas. Na ratunek rzucono wszystkie siły, w tym wojsko i śmigłowce. Dziesięciu strażaków zaginęło w akcji. Karetki nie nadążały z przyjmowaniem zgłoszeń, a szpitale z opatrywaniem ran.
Libański Czerwony Krzyż alarmował: „Dostajemy tysiące zgłoszeń. Prosimy dzwonić tylko w krytycznych i ciężkich przypadkach, żebyśmy mogli pomóc tym, którzy pierwsi tego potrzebują”.