Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Eksplozja w Bejrucie. Tej tragedii można było zapobiec

Wybuch w okolicy bejruckiego portu miał siłę trzęsienia ziemi o magnitudzie 3,3. Wybuch w okolicy bejruckiego portu miał siłę trzęsienia ziemi o magnitudzie 3,3. Mohamed Azakir / Reuters / Forum
W Libanie trwa szukanie winnych potężnego wybuchu w okolicy bejruckiego portu. Ale czy naprawdę zostaną ukarani ci, których należałoby pociągnąć do odpowiedzialności?

Bejrut, wtorek, okolice godz. 18. Mieszkańcy najpierw usłyszeli huk jak przy odpalaniu fajerwerków, a później przyszła ogromna fala uderzeniowa. W magazynie, gdzie przechowywano skonfiskowaną przed laty piekielnie wybuchową saletrę amonową, przeprowadzano naprawy, by uniemożliwić ich kradzież. Trzeba było użyć spawarki. Skutki można sobie wyobrazić: iskry ze spawania w połączeniu z prawie 3 tys. ton silnie wybuchowych materiałów doprowadziły do potężnej eksplozji, która zmiotła port i uszkodziła budynki w promieniu 10 km. Wybuch odczuli nawet mieszkańcy Cypru oddalonego o ponad 200 km. Zdaniem ekspertów można to porównać z trzęsieniem ziemi o magnitudzie 3,3.

Ogrom zniszczeń po wybuchu w Bejrucie

Na nagraniach widać, jak wielka chmura dymu, wywołana najpewniej pożarem, zamienia się w kopułę zakrywającą szczelnie miejsce wybuchu. Potem biała chmura znów wzbija się w powietrze. Pył i nie wiadomo, co jeszcze, utrzymywał się przez wiele godzin. Domy w centrum Bejrutu dosłownie zatrzęsły się w posadach. Z okien wypadały szyby, zawaliły się dachy, balkony, punktowo wybuchały pożary. Części uszkodzonych budynków spadały na ludzi. Rany ponieśli żołnierze na okręcie sił ONZ w porcie, są ranni w niemieckiej ambasadzie, nie żyje lider jednej z libańskich partii. Jeszcze wieczorem na ulicach leżeli zakrwawieni ludzie i ci, do których pomoc nie przyszła na czas. Na ratunek rzucono wszystkie siły, w tym wojsko i śmigłowce. Dziesięciu strażaków zaginęło w akcji. Karetki nie nadążały z przyjmowaniem zgłoszeń, a szpitale z opatrywaniem ran.

Libański Czerwony Krzyż alarmował: „Dostajemy tysiące zgłoszeń. Prosimy dzwonić tylko w krytycznych i ciężkich przypadkach, żebyśmy mogli pomóc tym, którzy pierwsi tego potrzebują”. Potem wyszedł komunikat o brakującej krwi, centra pobrań uruchomiono w całym kraju. W środku nocy Libański Czerwony Krzyż informował, że nie jest w stanie dotrzeć do wszystkich. „Nasze zespoły uruchomiły stacje triażu, gdzie udzielana jest pierwsza pomoc” – napisał na Facebooku, podając dwa adresy w centrum miasta. „Rozmieściliśmy wiele tymczasowych schronów. Jesteśmy gotowi przyjąć tysiąc rodzin co 72 godziny. Zapewniamy jedzenie i środki higieniczne” – to już komunikat ze środowego poranka. Libański Czerwony Krzyż mówi o setce zabitych i 4 tys. rannych, liczby te mogą wzrosnąć, bo trwa akcja ratunkowa. Kostnice nie są w stanie już przyjmować ciał. Do samego Libańskiego Czerwonego Krzyża nie sposób się od rana dodzwonić.

Liban, kraj upadający

Trwa szukanie rannych, a miasto przypomina plan filmu katastroficznego. Zniszczone budynki, samochody tarasujące dojazdy, hałdy gruzu, walające się dokumenty z uszkodzonych biur. Burmistrz Bejrutu Marwan Abboud poinformował, że uszkodzone są budynki w więcej niż połowie miasta, bez dachu nad głową jest ok. 300 tys. osób.

Ale straty są poważniejsze: brak portu oznacza, że chwilowo nie ma głównej drogi dostaw jedzenia i leków z zagranicy. Krajowa produkcja jest w stanie pokryć tylko ok. 20 proc. zapotrzebowania, resztę się sprowadza. Bejrucki port był miejscem odbioru tych towarów. Co więcej, poważnych szkód doznały elewatory, w których przechowuje się 85 proc. libańskiego zboża. Część jest skażona, nie wiadomo, jak duża.

Miastu i całemu krajowi może po prostu zagrozić głód. Świat już rzucił się na pomoc, polski rząd w pierwszej kolejności wyśle środki medyczne, w gotowości do wyjazdu są ratownicy z Państwowej Straży Pożarnej. Francja wysłała dwa samoloty z pomocą i ekspertami. Wsparcia duchowego udzielił rannym papież, który wezwał wiernych do modlitwy.

Ale Liban najbardziej dziś potrzebuje konkretnej pomocy – w zwalczeniu kryzysu po wybuchu, ale i tego, który trawi go od lat, wpędzając gospodarkę na skraj zapaści. W 2019 r. rząd chciał nałożyć podatek na popularne komunikatory internetowe. Pod naciskiem się z tego wycofał, ale nastrojów nie udało się już uspokoić. Liban jest państwem upadającym. Rząd nie umie zaspokoić podstawowych potrzeb, takich jak prąd, woda, wywóz śmieci. Nawet w dniu wybuchu na ulice wyszła demonstracja domagająca się ukrócenia przerw w dostępie prądu. Libańczycy mają dość korupcji i 40-proc. bezrobocia. Za dolara na czarnym rynku trzeba płacić już 6 tys. funtów (Liban od lat utrzymuje kurs na poziomie 1507 funtów). Już jesienią zaczęło go w bankach brakować.

PKB spada, po obniżce ratingów przez międzynarodowe organizacje pozostało powiększanie deficytu i przejadanie rezerw. A dolarów Liban potrzebuje na gwałt: kraj jest uzależniony od importu, a bez waluty, której nie można pozyskiwać z oficjalnego źródła, importerzy nie sprowadzą niczego. Na tym podglebiu zakwitł czarny rynek. A wysokie ceny dolara podbiły ceny jedzenia. Ludzie dosłownie domagają się chleba. Po katastrofie w porcie staje się to jeszcze dobitniejsze.

Dla młodych Libańczyków to, co się stało ostatniej doby, jest szokujące. Starsi pamiętają koszmar wojny domowej 1975–90, wojnę z Izraelem, zamachy bombowe (w jednym zginął zresztą premier). Sam Bejrut był świadkiem i zamachów, i rzezi w palestyńskich obozach w Sabrze i Szatili. Mieszkańcy przyznają, że nie pamiętają, by w tak krótkim czasie, w jednej chwili, wielki kawał miasta obrócił się w kurz i pył.

Kto jest winien tragedii w Bejrucie

Libański rząd jest w niezwykle trudnym położeniu. To on w oczach ludzi odpowiada za niedostatki, a teraz jeszcze to. Jesienne protesty zmiotły rząd Saada Haririego, wynosząc do władzy Hassana Diaba. Przekonywał on, że stworzy gabinet technokratów i wyciągnie kraj z kryzysu. Nie wyszło. Rząd nie był w stanie spłacić eurobligacji, a pomoc międzynarodowa stanęła pod znakiem zapytania, bo władze nie zaprezentowały tego, czego od dawna domagają się Bank Światowy i bogaci sponsorzy: solidnego planu reform, większej przejrzystości, wyplenienia korupcji.

Na początku marca 2020 r. premier ogłosił, że nie jest w stanie uchronić obywateli. Liban przestał spłacać jakiekolwiek zobowiązania. Z powodu pandemii zamknięto szkoły i biznesy, wiele z nich padło. To tylko pogłębiło frustrację i gniew – ludzie napadali na banki, bankomaty, ścierają się z policją. Są u kresu sił. Bez pomocy z zewnątrz kraj praktycznie nie ma szans się podnieść. Potrzeba więcej niż doraźnej dostawy leków czy żywności.

Ale dziś Libańczycy żyją katastrofą. Diab ogłosił środę dniem żałoby narodowej, przyrzekł też, że kierownictwo składów odpowie za skrajną nieodpowiedzialność, jaką się wykazało, przechowując ogromne ilości saletry bez właściwego zabezpieczenia. Pytań jest jednak więcej: jak to w ogóle możliwe, że magazyn znajdował się w tym miejscu? Dlaczego nikt tego nie skontrolował? Czy odpowiedzialność powinien ponieść tylko szef składu? Przecież to nie było parę kilogramów materiałów wybuchowych, tylko kilka tysięcy ton! Wydaje się, że tej tragedii dało się zapobiec.

Dalej niż port w Bejrucie

Wiadomo, że substancja jak ta z magazynu może służyć do konstruowania bomb (właśnie ją chciał wykorzystać Brunon Kwiecień, planując zamach na Sejm RP). Nie jest jasne, do czego miała służyć ta składowana w porcie. W Libanie jest wiele sił, które mogły być nią zainteresowane. Sprawę należałoby wyjaśnić do spodu, a istnieje poważna obawa, że zostanie zamieciona pod dywan.

Wbrew temu, co mówi prezydent USA Donald Trump, w Bejrucie nie doszło do „poważnego ataku”. Do czegoś poważnego jednak doszło i być może powinni się tym zająć międzynarodowi eksperci. Śledztwo powinno sięgać dalej niż przystań w Bejrucie. Jeśli dało się przechowywać 3 tys. ton saletry w porcie, to co jeszcze może zalegać w niezabezpieczonych magazynach?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną