Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nowy przekaz do Zachodu i groźba dla Polski. Putin gra na chaos w Europie

Władimir Putin w trakcie rady bezpieczeństwa Rosji Władimir Putin w trakcie rady bezpieczeństwa Rosji Alexander Kazakov / Kremlin / Forum
Stanowisko Putina ogłoszone w trakcie rosyjskiej rady bezpieczeństwa było częścią rozpoczętej akcji propagandowej. Dzień po „wykładzie” spiker Dumy Państwowej Wiaczesław Wołodin powiedział, że rząd Wołodymyra Zełenskiego prowadzi „polonizację” Ukrainy, byle tylko dłużej utrzymać się u władzy.

Posiedzenia rosyjskiej rady bezpieczeństwa pod przewodnictwem Władimira Putina mają przeważnie krótki publiczny wstęp, wygłoszony przez samego przywódcę, i znacznie dłuższą część niejawną, w czasie której trwa rozmowa z „siłowikami”, czyli szefami resortów i służb bezpieczeństwa. Putin co tydzień wygłasza więc kilka zdań i przekazuje głos – a to Nikołajowi Patruszewowi, szefowi rady, a to Aleksandrowi Bortnikowowi, szefowi FSB. Jednak posiedzenie piątkowe było inne, teatralne i zaaranżowane, w dużej mierze poświęcone Polsce i historii. To był przekaz dla Zachodu i groźba dla Polski.

Słowa bulwersujące dla Polaków

Tym razem Putin przekazał głos Siergiejowi Naryszkinowi, szefowi wywiadu zagranicznego SWR, który z dumą doniósł, że według wielu jego źródeł (!) polskie władze zrozumiały, że żadna pomoc Ukrainie już nie pomoże i że wkrótce ulegnie ona Rosji. Miałoby to skłonić polskie władze do rozważania zajęcia zachodniej częściej Ukrainy i wypełnienia postanowień polsko-litewsko-ukraińskiej inicjatywy bezpieczeństwa, czyli Trójkąta Lubelskiego.

Naryszkin paroma wypowiedziami wystawił piłkę Putinowi, który zaczął analizować historię polsko-ukraińską i dowodzić, która ziemia i miasto do kogo należało. Mała próbka: Lwów według Putina należał do Austro-Węgier, ale Rosja go w I wojnie światowej wyzwoliła, po czym utraciła po „wymuszonym nieszczęśliwą sytuacją” traktacie ryskim i ponownie wyzwoliła z rąk Polaków w 1939. W tym samym roku Polska stała się ofiarą własnej imperialnej polityki, kiedy alianci rzucili ją na pożarcie „niemieckiemu wilkowi”. Putin mówił również, jak zwykle, o zajęciu przez Polskę części Śląska Cieszyńskiego w 1938 r. i o tym, że Związek Radziecki wyzwolił ją spod niemieckiej okupacji. Ta część „wykładu” była zgodna z kremlowskimi standardami polityki historycznej.

Jednak najważniejsze i, jak się okazało, najbardziej bulwersujące dla Polaków słowa Putin wypowiedział z namysłem i malującym się na twarzy zadowoleniem: „To dzięki decyzjom Stalina Polska zyskała znaczące terytoria na zachodzie, niemieckie terytoria. (…) Ziemie zachodnie były darem Stalina dla Polski”. I dodał z satysfakcją: „Czy nasi przyjaciele w Warszawie o tym zapomnieli? Przypomnimy im”.

Po czym przeszedł do rozważań o budowaniu przez Polaków koalicji NATO, która podejmie interwencję w zachodniej Ukrainie, by dzięki temu „oderwać sobie grubszy kawałek” tego kraju. I zaatakować jeszcze część Białorusi. Pogroził następnie, że los Ukrainy jest mu obojętny i nie będzie się wtrącał, jeśli władze w Kijowie chcą oddać swój kraj Polakom. Natomiast Białoruś jest częścią związku państw i agresja na nią zostanie potraktowana jak agresja na Rosję. Według niego polskie jednostki wojskowe, gromadzone na granicy, to przygotowanie do inwazji.

Na koniec zaczął jeszcze wieszczyć, że Zachodowi Ukraińcy jako mięso armatnie już nie wystarczają, więc następnym w kolejności tanim materiałem do zużycia będą Polacy, Litwini itd. Po czym nakazał Naryszkinowi śledzić rozwój sytuacji i zakończył jawną część posiedzenia.

Polacy jako twórcy i tworzywo

Jak kto woli – w opowieści Putina Polacy raz są kołem zamachowym obecnej wojny, by w kolejnym zdaniu stać się narzędziem i zarazem ofiarą machinacji mitycznego „kolektywnego Zachodu”. Putin przedstawia Polskę zarazem jako zwierzchnika Kijowa, który rzuca przeciwko Rosji swoich niewinnych obywateli, ale również jako wykonawcę woli Amerykanów. Wypowiedzi te są spójne z tym, jak Putin widzi Polskę od rozpoczęcia wojny: albo pomija zupełnie jej znaczenie jako samodzielnego państwa, albo traktuje nas niemal jak partnera w możliwym i pożądanym przez niego rozbiorze Ukrainy. Towarzyszy temu przekonanie, że Ukraina jest państwem sztucznym pomiędzy Rosją a Polską i pokój może zapanować tylko wtedy, kiedy oba kraje się Ukrainą posilą.

Stanowisko Putina było częścią rozpoczętej akcji propagandowej. Dzień po „wykładzie” spiker Dumy Państwowej Wiaczesław Wołodin powiedział, że rząd Wołodymyra Zełenskiego prowadzi „polonizację” Ukrainy, byle tylko dłużej utrzymać się u władzy. Ta rzekoma „polonizacja” to zrównanie praw Polaków i Ukraińców, by ci pierwsi mogli wysiedlać Ukraińców z ich ziemi. Polacy chcą odzyskać Kresy pod parasolem Waszyngtonu i Brukseli, rzecz oczywista – przynajmniej dla Wołodina – zatem zależy im, by jak najwięcej Ukraińców zginęło na froncie.

Na podobnej nucie zagrał ambasador Rosji w Warszawie Siergiej Andriejew po wyjściu z polskiego MSZ, gdzie został wezwany w proteście przeciwko słowom Putina. Ten skądinąd ostrożny dyplomata unikał dotychczas nadmiarowej toksyczności w relacjach z gospodarzami. Zostawiał tę antypolską toksyczność raczej kremlowskim publicystom w rodzaju Władimira Sołowiowa, w którego programie rok temu zapewniał, że przeżywamy tylko przejściowe pogorszenie relacji z Polską. Teraz jednak wypalił, że „tzw. ziemie wschodnie Polski to są historyczne terytoria Rosji”, które po 1991 r. zostały terytoriami Ukrainy i Białorusi. A skoro Polska nie miała do nich roszczeń terytorialnych, to one się Związkowi Radzieckiemu należały. Stojąc przed budynkiem MSZ na Szucha w Warszawie, z zadowoleniem, dorównującym zadowoleniu Putina w czasie „wykładu”, dodał, że bardzo ciekawi go, dlaczego polskie władze tak się zainteresowały słowami o „darze Stalina”, czyli ziemiami odebranymi Niemcom i „podarowanymi” Polsce.

Po co Putinowi „dary Stalina”?

To oczywiście nieprawda, że polskie władze, niezależnie od ich proweniencji, mogłyby chcieć rozbioru Ukrainy dokonać. To nieprawda, że Zachód wpycha Ukrainę w wojnę przeciw Rosji. To nieprawda, że okupowane przez Rosję tereny Ukrainy są „rosyjskie”. To takie samo kłamstwo jak to, że władze Ukrainy są nielegalne albo że chcą poddać Ukrainę Polsce.

To nieprawda w końcu, że Śląsk, Pomorze i część Mazur były darem Stalina dla Polski. Były ustaloną przez aliantów amerykańskich, brytyjskich i radzieckich w Jałcie i Poczdamie w 1945 r. rekompensatą za zagarnięte przez ZSRR polskie ziemie wschodnie. Trzeba przyznać, że cała ta „transakcja” wielkich mocarstw przebiegła bez wiedzy i zgody Polaków. Polska własność ziem zachodnich została jednak uznana przez Niemcy traktatami i jest fundamentem pokoju w Unii Europejskiej, podobnie jak zakończone po wojnie spory terytorialne Francji i Niemiec.

Prawdą jest natomiast to, że wolna Ukraina, suwerenna i w pełni swoich granic, jest fundamentem polskiej polityki zagranicznej wszystkich rządów po 1991 r. i… niemal wszystkich znaczących polskich partii politycznych.

No właśnie, niemal wszystkich. Można bowiem zapytać, dlaczego Putin przeprowadził ten bałamutny wykład o historii. Nie był to wykład dla Rosjan, ale raczej dla świata zachodniego, dla Polaków i dla Ukraińców, a Putin poruszył w nim kilka strun, które mogą wydać ciche, ale interesujące dla pewnych środowisk w Ukrainie i na Zachodzie dźwięki. Również w Polsce.

Przekaz skierowany był do części Ukraińców i został zgrany z decyzją Kremla o zakończeniu „dealu zbożowego” z Ukrainą. Rosja ponownie zablokowała eksport morski zboża, ostrzeliwuje port w Odessie i grozi światu kryzysem żywieniowym. Polska i inne państwa europejskie znów mogą – powinny – stać się kanałem tranzytowym. Nasze wewnętrzne problemy z rozładowaniem magazynów po pierwszej fali ukraińskiego ziarna tym razem mogą ten tranzyt zablokować. Problem jest palący, zbliżają się żniwa polskie i ukraińskie. Premier Ukrainy Denys Szmyhal dzień przed spektaklem Putina napisał, że blokowanie przez Polskę eksportu ukraińskiego zboża jest ruchem populistycznym i… „nieprzyjaznym”. Wezwał Unię do interwencji.

Putin trafił więc w punkt ze swoją podstępną tezą, że Polacy wykorzystują Ukraińców. Obiektywne trudności z reeksportem, ukraińskie żądania, groźba kryzysu i nieudolność polskich władz w załatwieniu problemu współgrają z jego słowami.

Interesujące jest jednak najbardziej to, że Putin i Andriejew taką wagę przywiązali do odebrania Śląska i Pomorza Niemcom. Ambasador rosyjski, nawet niepytany, sam podkreślił wyjątkowe zainteresowanie i oburzenie polskich władz słowami Putina o „darze Stalina”. Idzie tu zapewne o przypomnienie części niemieckiej opinii publicznej, zwłaszcza z dawnego NRD, że istnieją z Polską jakieś historyczne zaszłości terytorialne. A Amerykanom i reszcie NATO należy przypominać, że Polska jest awanturnicza, agresywna, rusofobiczna i wciąga Zachód w wojnę z Rosją.

Kiedy Putin mówi o „misji NATO w Ukrainie”, nie sposób nie przypomnieć bowiem pomysłu „misji pokojowej i humanitarnej, (…) być może NATO”, jaką Jarosław Kaczyński rzucił w kwietniu 2022 r. w Kijowie. Na szczęście wtedy i NATO, i Ukraina ten niewłaściwy pomysł zignorowały. Słowa Putina jednak tamten polski ambaras przypominają.

Granie na chaos w Polsce

Przede wszystkim słowa Putina i zorganizowana akcja Kremla są próbą mieszania w Polsce przed wyborami parlamentarnymi. Jej elementem już stało się rozmieszczenie wagnerowców na Białorusi i polskie reakcje na to – tyleż atrakcyjne medialnie, co niepewne faktycznie. Swoją obecnością (wciąż nie znamy jej rozmiaru) w pobliżu granicy najemnicy mają podtrzymywać polski spór o jej bezpieczeństwo. Białoruska telewizja pokazuje, jak pojedynczy wagnerowcy szkolą żołnierzy niedaleko granicy, ale nie wiadomo wciąż, jaką siłę ostatecznie będą stanowić. Jeśli takie „fakty” będą się powtarzać, skłonią Polaków do reakcji. Rząd już ogłosił wysłanie na granice dodatkowych żołnierzy i policjantów, napięcie będzie więc rosło. Aż do wprowadzenia środków tak w tej chwili niewyobrażalnych jak stan wyjątkowy. Może zostać wprowadzony nawet w jednym czy dwóch województwach w przypadku powtarzających się prowokacji, np. ostrzałów przez granicę, wtargnięć najemników i innych aktów terroryzmu.

Samo rozważanie stanu wyjątkowego, blokującego przeprowadzenie wyborów, powiększy polityczną niepewność, jaka czeka Polskę jesienią. Można przy tym założyć, że Kremlowi wcale nie chodzi o wygraną rządu czy opozycji, obie siły są przecież równie antyrosyjskie. Chodziłoby tu raczej o wzmocnienie w polskim życiu politycznym „partii chaosu”, która w specyficznych okolicznościach grałaby rolę języczka u wagi, czyli dawała władzę.

Opowieści Putina z piątkowej rady bezpieczeństwa mogą szczególnie mocno trafić do tej części skrajnej (naprawdę skrajnej!) polskiej prawicy i lewicy zarazem, które stoją na stanowiskach pacyfistycznych, antyamerykańskich, antyeuropejskich i antynatowskich. Pojedynczy przedstawiciele obu stronnictw fałszywie dowodzą, że zaprzestanie wspierania wojskowego Ukrainy doprowadzi do pokoju i zakończenia zabijania cywilów. „To nie nasza wojna” czy „Stop ukrainizacji Polski” odzwierciedlają przekaz Kremla. Można tu wymienić choćby środowiska skupione wokół dr. Leszka Sykulskiego, bliskiego Konfederacji szefa Polskiego Ruchu Antywojennego. Ale również prof. Marii Szyszkowskiej, dawnej senatorki SLD, od której lewica zdecydowanie się obecnie odcina. Szyszkowska na szczęście ambicji politycznych chyba już nie ma, Sykulski jednak uważany jest za współpracownika Grzegorza Brauna i podobnie jak jego patron nie kryje swoich antyukraińskich, ubranych w płaszczyk pacyfizmu poglądów. Mówi niemal to samo co Putin, kiedy ostrzega, że Polacy mogliby zostać wysłani do walki na Ukrainę, i przed „amerykanizacją Europy”. Zresztą w tych uwagach nie jest odosobniony – tezy o potrzebie zaangażowania w Ukrainie żołnierzy z NATO, w tym z USA i Polski, głosili już rozmaici internetowi guru od tzw. geopolityki. Sykulski ostrzega, „geopolitycy” zachęcają. To dwie strony jednego medalu chaosu i pomieszania informacyjnego, straszącego wejściem NATO w wojnę z Rosją.

Ta niewielka grupka, radykalna i głośna, nawet jeśli nie znajdzie się na listach wyborczych, może wpływać na polską politykę. Owacje, jakie Grzegorz Braun zebrał na konwencji wyborczej Konfederacji, kiedy mówił o „ukrainizacji Polski i banderyzacji polskiej racji stanu”, wskazują, że to środowisko jest czułym kamertonem przekazu z Kremla, nawet jeśli inni liderzy partii reagowali milczeniem. Myśl, że Konfederacja może wkrótce decydować o powstaniu rządu, jeśli wyniki głównych sił politycznych nie będą dostatecznie przekonujące, wywołuje na Kremlu uśmiech politowania. Pomieszanie i chaos to jego ulubiona metoda.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Gra w Zielony Ład. W tym gorącym sporze najbardziej szkodzi tępa propaganda

To dziś najważniejszy i najbardziej emocjonalny unijny spór, w którym argumenty rzeczowe mieszają się z dezinformacją i tępą propagandą.

Edwin Bendyk
07.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną