Wydarzenia jednej tylko minionej doby pokazują, że wojna Izraela z Hamasem zmierza w kierunku przekształcenia się w wojnę wokół Izraela – w jej najgorszej postaci: wszystkich ze wszystkimi.
Czytaj też: Hamas kontra Izrael. Obie strony zmierzają do totalnej wojny
Rozpędzająca się inwazja lądowa
Izrael w poniedziałek ponownie zaatakował z powietrza cele w Libanie, niszcząc stanowiska ogniowe Hezbollahu. Równolegle uderzył na cele wojskowe rządowych sił syryjskich na części Wzgórz Golan, wciąż pozostających pod ich kontrolą.
Amerykanie w ostatnich trzech tygodniach co kilka dni atakują obozy proirańskich milicji we wschodniej Syrii. Oficjalnie jako odpowiedź na sporadyczne ostrzały bazy amerykańskiej w Iraku, w Air Al-Asad, przez zbliżonych do Korpusu Strażników Rewolucji milicjantów. Ale także, by pokazać, że krążące wokół Izraela dwa lotniskowce – USS „Gerald Ford” i USS „Dwight Eisenhower” – patrzą na cały region i są siłą nie do pominięcia w kalkulacjach miejscowych władców i przywódców grup zbrojnych.
To na razie wciąż jeszcze incydenty. Gdyby nie były tak częste, media nie poświęciłyby im wiele uwagi, pogranicze izraelsko-libańsko-syryjskie co najmniej od 2011 r., czyli eksplozji Arabskiej Wiosny, jest areną rajdów powietrznych i ostrzałów. Jednak atak Hamasu 7 października i jego konsekwencja – oblężenie