Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Nowa wojna na Bliskim Wschodzie? Na Huti w Jemenie spadły bomby. To nie musi być koniec

USA i Wielka Brytania przeprowadziły atak na cele Huti w Jemenie. 12 stycznia 2024 r. USA i Wielka Brytania przeprowadziły atak na cele Huti w Jemenie. 12 stycznia 2024 r. Forum
Zachodnio-arabska koalicja chętnych spełniła swoje groźby wobec eskalacji zagrożenia. Trudno jednak ocenić, czy spełniła swoje cele. Zwiększenia aktywności zbrojnej w rejonie Morza Czerwonego i tak należy oczekiwać.

To było uderzenie, jakich wiele już widzieliśmy. Nocne starty samolotów wielozadaniowych i odpalenia pocisków manewrujących, czarno-białe niewyraźne zdjęcia pokazujące wybuchy po zrzucie uzbrojenia. Jak zwykle wszystko dzieje się pod osłoną nocy, a poprzedzający ją wieczór upływa na oczekiwaniu w napięciu, czy polityczno-dyplomatyczne sygnały o nadchodzącej akcji zbrojnej spełnią się już, czy jeszcze nie teraz. Znakiem, że użycie siły jest kwestią godzin, było zwołanie przez brytyjskiego premiera wojennej narady z udziałem lidera opozycji, która w myśl konstytucyjnych procedur musi być powiadomiona o zaangażowaniu Zjednoczonego Królestwa w nową operację wojskową.

O tym, że ona nadchodzi, przesądziła jednak ostatnia eskalacja ataków z Jemenu na statki i okręty wojenne na Morzu Czerwonym w cieśninie Bab-al-Mandab i Zatoce Adeńskiej. Szczególnie duży był 26. z rzędu atak, w czasie którego zestrzelonych zostało ponad 20 dronów, rakiet i pocisków manewrujących. Prawdopodobnie wtedy zapadła decyzja o odwecie. Sekretarz obrony USA ze szpitalnego łóżka wykonywał kluczowe telefony, w tym rozmowę z dowódcą CENTCOM, amerykańskiego dowództwa odpowiedzialnego za Bliski Wschód. 27. atak Huti przesądził sprawę, odwet musiał nastąpić.

Czytaj też: Niespokojne Morze Czerwone. Jeśli Wrota Łez się zamkną, konsekwencje dla Zachodu będą dramatyczne

Zanim nadleciały samoloty

Jak wynika ze wstępnych danych udostępnionych przez siły Stanów Zjednoczonych i brytyjskie, w nocnych bombardowaniach brało udział nie mniej niż 15 amerykańskich wielozadaniowych samolotów pokładowych F/A-18 Super Hornet, startujących z lotniskowca USS „Dwight Eisenhower” oraz przynajmniej cztery brytyjskie samoloty Eurofighter Typhoon FGR4 startujące z bazy RAF Akrotiri na Cyprze. Ugrupowaniu uderzeniowemu towarzyszyły samoloty rozpoznawcze, dozoru przestrzeni powietrznej i dowodzenia: RC-135 Rivet Joint i E-2C Hawkey z charakterystyczną talerzową anteną nad kadłubem, a także powietrzne tankowce. W misji wzięły udział wyspecjalizowane maszyny walki radioelektronicznej EA-18G Growler, podobne do super hornetów, ale pełniące inną rolę – zagłuszania, mylenia i oślepiania środków radiolokacyjnych przeciwnika. Oficjalnie nie podano, czy w misji brały udział bezzałogowce, należy jednak zakładać, że aparaty typu MQ-9 Reaper były użyte do monitoringu sytuacji i oceny skutków nalotu.

Zanim jednak nad cele nadleciały samoloty, by zrzucić laserowo naprowadzane bomby, na wyselekcjonowane obiekty spadły pociski manewrujące Tomahawk, wystrzelone z amerykańskich niszczycieli i okrętu podwodnego. Zgodnie z komunikatem CENTCOM zaatakowanych miało być 60 celów w 16 lokalizacjach, przy użyciu „ponad 100” precyzyjnych środków bojowych. Analiza zdjęć pokazanych przez siły zbrojne koalicji skłania do wniosku, że główną bronią ofensywną po stronie brytyjskiej były bomby lotnicze Paveway IV, korygowane za pomocą GPS, nawigacji inercyjnej lub wiązki laserowej. Amerykanie nie podali szczegółów na temat wykorzystanego uzbrojenia, ale zapewne były to również precyzyjne bomby korzystające z pomocy GPS lub laserowego podświetlania celu.

Pentagon określił listę celów ogólnie, wskazując na centra dowodzenia i kierowania, wyrzutnie pocisków, magazyny amunicji, stanowiska obrony powietrznej i stacje radiolokacyjne. Zestaw ten jest więc typowy dla każdej operacji powietrznej. Brytyjczycy wskazali swoje cele bardziej szczegółowo – baza w Bani w północno-zachodnim Jemenie, skąd miały startować bezzałogowce Huti, i lotnisko w Abbs, położone również w tej części kraju. Doniesienia jemeńskich i irańskich mediów (Huti korzystają z politycznego i zbrojnego wsparcia Teheranu) mówią o eksplozjach w stolicy kraju Saanie i w portach nad Morzem Czerwonym. Rzecznicy Huti podają, że odnotowali 72 uderzenia, w których zginąć miało pięciu bojowników. Pentagon zastrzega, że wszystkie cele miały charakter militarny.

.Lech Mazurczyk/Polityka.

Czytaj także: Iran, Liban, Morze Czerwone: konflikt na Bliskim Wschodzie eskaluje. Niepokój w USA i Brukseli

Huti mogli się spodziewać odwetu

Nie ma na razie dostępnych publicznie danych o skuteczności bombardowań – zapewne trwa analiza zdjęć z rozpoznania lotniczego i satelitarnego. Huti mogli się spodziewać odwetu po rekordowej eskalacji własnych ataków w ostatnich dniach i zapewne dołożyli starań, by najcenniejsze zasoby ukryć, zakamuflować, przemieścić – a na widok wystawić atrapy czy wojskowy złom, którego w Jemenie nie brakuje. W sytuacji krótkiej misji w nocy sprzęt muzealny jest trudny do odróżnienia od nowoczesnego i groźnego. Niewykluczone więc, że pierwsza fala nalotów nie była ostatnią. Liczba „ponad 100” zrzuconych bomb i pocisków może wydawać się duża, ale rozpatrywana w kontekście geograficznym wcale nie daje dużej intensywności odwetu. Przy tym średnio statystycznie dwie bomby na cel nie gwarantują też jego zniszczenia, bo nigdy nie jest tak, że całe zaplanowane do użycia uzbrojenie trafia. Jeśli cele wybierane były wyłącznie na podstawie rozpoznania lotniczego i kosmicznego, bez udziału operujących w Jemenie wojsk specjalnych, ryzyko pustych trafień jest większe. Tak więc pierwszy koalicyjny nalot na Huti w obecnej odsłonie tej kampanii należy traktować jako wstęp do dłuższej operacji. Prezydent Joe Biden w wydanym w nocy oświadczeniu zastrzegł, że nie zawaha się wydać kolejnych rozkazów użycia siły dla ochrony życia ludzi i swobody przepływu towarów.

Z wojskowego punktu widzenia jednorazowy nalot zwykle nie daje szans na eliminację wszystkich celów czy spełnienie strategicznych założeń operacji. Zresztą nie są one zbyt jasne poza hasłem przywrócenia bezpieczeństwa kluczowego szlaku handlowego. Czy chodzi o pozbawienie Huti zdolności do atakowania statków i okrętów? Czy zamiarem jest zniszczenie ich arsenału? Czy może otwiera się nowy rozdział walki o „zmianę reżimu” w Jemenie i odsunięcie Huti od panowania nad niemal połową kraju?

Na te pytania nie ma wyraźnej odpowiedzi, ale historia jemeńskiego konfliktu, zaangażowania weń Zachodu i to, co wiemy o podejściu samego Joe Bidena, może sugerować, że cele obecnej operacji będą ograniczone. Biden ma na horyzoncie wybory prezydenckie i w obliczu krytyki ze strony republikanów nie będzie chciał angażować Ameryki w kolejną dłuższą wojnę. Na koncie ma też – jako uczestnik administracji Baracka Obamy – nieudaną interwencję w jemeńskiej wojnie domowej, która mogła przyczynić się do wzrostu siły Huti i pogorszyła sytuację cywilnych mieszkańców kraju. Przez ostatnie lata Stany Zjednoczone włożyły wiele wysiłku, by pod auspicjami ONZ i z udziałem bliskowschodnich partnerów wynegocjować zawieszenie broni i uruchomić tam międzynarodową pomoc humanitarną. To, że włączenie się Huti do wojny Izraela z Hamasem w praktyce pogrzebało ten rozejm, jest oczywistością, którą trudno jednak przyznać na politycznym poziomie. Potencjał zbrojny rebeliantów też okazał się nieprzyjemnym zaskoczeniem. Jest niewiarygodne, że plemienno-polityczne ugrupowanie kryjące się na pustyniach jednego z najbardziej upadłych państw świata było w stanie zagrozić bezpieczeństwu ekonomicznemu Zachodu, zmuszając setki statków do powrotu na szlak Magellana – po tym jak nad Morzem Czerwonym zaczęły latać pociski, a frachtowce były przejmowane w akcjach godnych najlepszych komandosów świata.

Czytaj też: Ziemie nieobiecane. Dlaczego Ameryka tak bezgranicznie kocha Izrael

Czy Unia Europejska wejdzie do gry?

Sytuacja ta wymaga opanowania na większą skalę niż jednorazowy nalot. Kolejne bombardowania mogą więc nastąpić wkrótce, ale więcej też pojawi się w regionie zachodnich okrętów, które będą mieć zadanie przywrócenia drożności sueskiego szlaku handlowego. Już wiadomo, że do amerykańskiej – a w praktyce kowalencyjnej – operacji „Strażnik dobrobytu” przyłączą się kolejne europejskie kraje dysponujące odpowiednimi zdolnościami morskimi. A nie ma ich tak wiele – poza Brytyjczykami stosunkowo liczne marynarki wojenne, z niszczycielami i fregatami obrony powietrznej, posiadają jeszcze Włochy, Hiszpania, Francja i Niemcy (w Berlinie oczywiście rozgorzała debata, czy i jakie okręty są zdolne do misji). Nie wszyscy w Europie są zadowoleni z perspektywy oddawania okrętów pod amerykańskie dowództwo, dlatego na poziomie Komisji Europejskiej trwa analiza własnej operacji morskiej. Wstępne założenia mówią o wysłaniu na Morze Czerwone i sąsiednie akweny przynajmniej trzech fregat lub niszczycieli wraz z zapleczem i wsparciem rozpoznawczym, logistycznym, cyberobrony i walki informacyjnej. Ponieważ załogi i okręty z trudem znoszą misje dłuższe niż 4–6 miesięcy, europejski schemat zakłada wykorzystanie sześciu do dziewięciu okrętów przez rok, plus lotnictwo, bezzałogowce, logistycy w portach. Szykuje się całkiem spora operacja, która obciąży zasoby wojskowe i budżety europejskich państw NATO. Byłaby to przy tym misja o wiele bardziej ryzykowna i wymagająca niż prowadzone przez Unię działania antypirackie pod kryptonimem „Atalanta”. Zwalczanie zagrożeń z powietrza wymaga specyficznego uzbrojenia i sensorów, bezużyteczne są tu karabiny maszynowe strzelające do pirackich łódek i pontonów. A strzelanie do tanich bezzałogowców pociskami przechwytującymi wartymi miliony euro graniczy z marnowaniem zasobów, które mogą okazać się potrzebne w „prawdziwej” wojnie.

Również skutki ewentualnego błędu, co zawsze trzeba brać pod uwagę, mogą być dramatyczne. Trafienie okrętu przez dron czy pocisk Huti może go nie zatopić, ale wywoła co najmniej pożar, uszkodzenia i grozi ofiarami. Koszty działania zespołu fregat i niszczycieli są przy tym ogromne, a okrętów takich wcale nie ma w NATO wiele. Uznawana za morską potęgę Wielka Brytania zmaga się, by utrzymać w linii 11 jednostek, a z powodu braku ludzi zapowiedziała wycofanie w najbliższym czasie dwóch! Dlatego ofensywna strategia eliminacji zagrożenia Huti na lądzie może być bardziej skuteczna i ostatecznie mniej kosztowna niż długotrwałe utrzymywanie postawy defensywnej. Wymaga jednak zdecydowania politycznego i dłuższej akcji zbrojnej, ale również izolacji i prewencji, by bojownicy nie odbudowali później groźnego potencjału.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną