Recenzja spektaklu: „Szeherezada/Medea”, chor. Robert Bondara
Doskonała muzyka Samuela Barbera została skomponowana dla Marthy Graham w 1946 r. A temat dla baletu odkrył w 1763 r. Jean-Georges Noverre. I nadal jest wyzwaniem.
Doskonała muzyka Samuela Barbera została skomponowana dla Marthy Graham w 1946 r. A temat dla baletu odkrył w 1763 r. Jean-Georges Noverre. I nadal jest wyzwaniem.
Pierwszy z prawdziwego zdarzenia musical twórców Pożaru w Burdelu, zrealizowany w ramach cyklu „Sto wskrzeszeń na 100-lecie Polski”, poprzez postać generała Józefa Bema pyta o polskich bohaterów, polską przeszłość, teraźniejszość, a nawet przyszłość (w finałowej scenie – zabawnej, zaskakującej i przekłuwającej narodowy balon).
Dużo tu dydaktyki, łagodzonej przez poczucie humoru Wyrypajewa, i tyle samo celnych uwag o naszej zachodniej, liberalnej cywilizacji ludzi niezależnych, samotnych i dryfujących w nieznane.
To prawdziwe odkrycie. Nie znaliśmy dotąd (z wyjątkiem jednego wystawienia w Poznaniu w latach 80.) tej mrocznej twarzy Prokofiewa.
Punktem wyjścia nowego spektaklu Borczucha i Śpiewaka były „Żaby”, „Ptaki” i „Chmury” Arystofanesa, komediopisarza tworzącego na przełomie V i IV w. p.n.e., w okresie schyłku demokracji ateńskiej, burzliwych czasach przemian.
Aktorstwo jest mocną stroną tego przedstawienia.
Teoretycznie to przedsięwzięcie skazane na sukces. Z dużą porcją muzyki zespołu Bee Gees dla miłośników lżejszej rozrywki i z opowieścią o społecznych barierach oraz dysfunkcyjnej rodzinie dla tych, którzy wolą coś poważniejszego.
Prawicowy populizm i ruchy tożsamościowe jako reakcja na korupcję i kryzys globalnego kapitalizmu.
Spektakl doprawiony jest absurdalnym poczuciem humoru i cyrkową estetyką.
Pomysł kuratora Tomasza Platy, żeby w roku czczenia 100-lecia niepodległości zrobić cykl minispektakli nie o przeszłości, tylko o przyszłości, jest i przewrotny, i świeży, i dowcipny.
Lubelskie przedstawienie historii trzech wykształconych sióstr z rosyjskiej prowincji, które marzyły o przeprowadzce do Moskwy i prawdziwym życiu, ma narratorkę.
Cieplak przypomina późnemu Rymkiewiczowi i jego wyznawcom twórczość wczesnego Rymkiewicza, w której kpił z polskiego mesjanizmu, romantyzmu, kultu dworków, orłów i ułanów.
Anna Smolar jest urodzoną we Francji córką marcowych emigrantów, w jej spektaklu połączone zespoły Teatrów Polskiego i Żydowskiego odgrywają drugie pokolenie wcielające się w rodziców.
Cała – heroiczna – akcja Zadary i jego ekipy jest tyleż skierowana na odważną konfrontację z niechlubnym rozdziałem polskiej historii, co jest wyrazem troski o teraźniejszość.
Antysemityzm jak widać, dzięki polityce PiS, nawet bez Żydów ma się w naszym kraju świetnie. I szuka kolejnych wrogów.
To dzieło nie miało w Polsce szczęścia: wystawiono je w 1908 r. w Warszawie, a wznowiono tylko w skróconej wersji w latach 20.
Jakkolwiek realizatorzy i aktorzy by się starali, to swoim zapałem nie powiększą ciasnej sceny przy Litewskiej, która każdy musical skazuje na wersję „bieda”, „à la” czy „prawie”.
Choreografia warsztatowo jest poprawna i Jacek Tyski świetnie odnajduje się w szekspirowskim repertuarze.
W scenografii inspirowanej włoskim designem aktorzy – w kostiumach niczym od Versace – przyjmują pozy jak z filmów Felliniego, a dwugodzinny spektakl jest wyciągiem z czterotomowej kobiecej opowieści formacyjnej rozpoczynającej się w neapolitańskiej dzielnicy biedy.
Przedstawienie Tyszkiewicza nie należy do dzieł skomplikowanych, każących zgadywać, co autor miał na myśli, doszukiwać się kolejnych poziomów interpretacyjnych itd. Przeciwnie.