Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Historia, jakiej nie znacie: Bitwa pod Koronowem, czyli o pożytkach z polskiej gościnności

„Grunwald” Wojciecha Kossaka „Grunwald” Wojciecha Kossaka Wikipedia
Jednym ze stałych zmartwień polskiego króla była krzyżacka propaganda, przedstawiająca nas na Zachodzie jako dzikusów, fałszywych chrześcijan i sojuszników pogan, a miał zakon wielu zagranicznych przyjaciół wspierających te działania.

Wielką wojnę z Zakonem wiadomym wyobrażamy sobie zwykle następująco: podłe krzyżactwo tak sobie nagrabiło, że nasz Jagiełło przy pomocy Witolda urządzili interwencję militarną, wklepali Niemcom pod Grunwaldem, a Malborka nie zdobyli, bo nie mieli armat. No i uknuli spisek, żeby się Polska za bardzo nie wzmocniła.

Potem zawarliśmy pokój i za niedługo znów trzeba było krzyżackie pazury siłą stępić – aż do wiadomego końca. Ale jak poczytać dokładniej, to cała sprawa nie wygląda aż tak prosto. Skomplikujmy zatem ten obraz. Oblężenie Malborka skończyło się najpierw powrotem sił Witolda na Litwę (bo mu pod nieobecność zaczęli robić nieprzyjemności zbrojni zakonnicy z Inflant) i wycofaniem – spokojnym, w całkowitym porządku – sił polskich.

W zamkach na ziemiach zakonnych, zdobytych siłą lub zajętych w inny sposób, Jagiełło pozostawił niewielkie załogi, zwykle od raptem kilkunastu do najwyżej kilkudziesięciu zbrojnych. A Krzyżacy po grunwaldzkich batach zaczęli się szybko organizować, ściągać najemników, pospolite ruszenie z Prus i gości z Zachodu, głównie ze Śląska, Czech i księstw niemieckich. Gdy wojska Jagiełły jesienią na powrót przekroczyły granicę, von Plauen dysponował już niemal 10 tys. zbrojnych i czekał na dalsze posiłki. Miał więc czym i kim wojować z Polską.

Czytaj także: Ostatnia wojna z Zakonem Krzyżackim

Armia pana wójta Küchmeistera

Jagiełło, chcąc nie chcąc, musiał przed zimą rozpuścić większość rycerstwa, domagającego się zgody na powrót do domowych pieleszy. Sam pozostał nieopodal granicy z niewielkimi siłami, nieustannie gasząc rozmaite dyplomatyczne, skarbowe i militarne pożary. Korzystając z tego osłabienia, Krzyżacy zaczęli odbijać miasta i zamki, obsadzone nielicznymi garnizonami, niestety przeważnie skutecznie. Jedną z takich oblężonych twierdz była Tuchola broniona przez Janusza Brzozogłowego. Rycerz Janusz wysłał konnego posłańca, który zdołał jakoś przedostać się do króla.

Historia, jakiej nie znacie: Jak Polacy bronili Malborka przed Krzyżakami

Monarcha, zawiadomiony o oblężeniu, postanowił wysłać odsiecz. Miał jednak problem, bo wojsko, zwycięskie, zmęczone kampanią i obładowane łupami przebogatymi, już mu się trochę rozlazło. Z dyspozycyjnych oddziałów zdołał wystawić raptem 100 kopii (czyli 300 koni), wzmocnił pospolitym ruszeniem z ziem pogranicznych, kilkoma setkami Tatarów, dwoma pocztami prywatnymi i ustanowił nad improwizowanym oddziałem dwóch dowódców: Sędziwoja z Ostroroga (ale mieli wtedy piękne imiona Polacy) i Piotra Niedźwiedzkiego. Te mniej więcej 2 tys. konnych ruszyło do walki.

Ale nie chodziło jedynie o Tucholę. Wojska oblegające zamek, dowodzone przez zakonnego wójta Michała Küchmeistera, liczyły 4 tys. ludzi i miały zamiar połączyć się z siłami von Plauena (wkrótce nowego wielkiego mistrza); w takim razie miałby zakon niemal tyle wojska co przed Grunwaldem.

Czytaj także: A gdyby nie hołd pruski...

Każdy ma plan, zanim nie dostanie w mordę

Zaczęło się dość nieszczęśliwie: od wzięcia do niewoli kilku polskich rycerzy ze straży przedniej. „Na badaniu” zeznali, że siły polskie to głównie chłopstwo lękliwe i lekkozbrojni, łżąc jak najęci, ale w dobrej sprawie. Rozochocony Küchmeister postanowił zastawić pułapkę – wysłał część oddziałów, nakazując im zaatakować i pozorować odwrót, a główne siły ustawił na wzgórzu nieopodal Koronowa, by wykorzystać, jak to się dziś określa, warunki terenowe.

Ale jak mawia znany filozof Mike Tyson: „każdy ma plan, zanim nie dostanie w mordę” (przepraszamy za dosłowność tego cytatu). Dzięki obecności Tatarów pomysł z pozorowanym odwrotem nie bardzo się sprawdził, bo to była ich własna, mongolska taktyka.

Dopóki mogli, ścigali uciekających i zasypywali ich strzałami, a gdy opancerzony przeciwnik się odwracał, dawali nogę za polskie szeregi. Krzyżacy się cofali i zabawa zaczynała się od nowa, cały czas w ruchu w stronę Koronowa. Na dodatek Polacy zachowali się niesportowo, bo wcale nie zamierzali atakować w miejscu wybranym przez przeciwnika – objechali wzgórze i poczekali, aż szlachetni wrogowie raczyli z niego zjechać. Potem zaczęła się bitwa w stylu zachodnioeuropejskim, z walkami pocztów, pojedynkami, dwa razy ogłoszono przerwę, posyłając sobie nawzajem podarunki i wino dla ochłody i pokrzepienia.

W trzeciej rundzie nasza drużyna zdobyła sztandar biało-czarnych, co uznano za koniec meczu, drużyna przeciwna udała się na z góry upatrzone pozycje, a reprezentacja katolicko-muzułmańska, póki noc nie zapadła, w pogoni brała jeńców lub ich... nie brała. A przypomnijmy, że reprezentacja krzyżacka miała w tym spotkaniu dwukrotną przewagę liczebną. Że majstersztyk? O nie, majstersztyk miał dopiero się wydarzyć.

Czytaj także: Pożytek z krzyżaka

U Jagiełły jak u króla Artura

Jeńców zwieziono do królewskiego obozu na 60 wozach. I tu dopiero pokazał Jagiełło prawdziwą klasę. Jednym ze stałych zmartwień polskiego króla była krzyżacka propaganda, przedstawiająca nas na Zachodzie jako dzikusów, fałszywych chrześcijan i sojuszników pogan, a miał zakon wielu zagranicznych przyjaciół wspierających te działania. Otóż Jego Królewska Mość najpierw odwiedził co znaczniejszych jeńców, zaszczycił rozmową, po czym kazał urządzić dla nich ucztę – przy stole usługiwali im rycerze polscy, dbając, by w gardłach im nie zaschło, i chwaląc dzielność pokonanych.

Na koniec wszystkich obdarowano i wolno, bez okupu, puszczono do domów. Tak potraktowani goście zaczęli w swoich krajach opowiadać o tym, jak ich przyjęto, o wspaniałym królu, co przywraca arturiańskie tradycje, bogactwie, odwadze i wspaniałomyślności Polaków. Rzeka zagranicznych rycerzy gości, płynąca dotąd wartko i szeroko do państwa zakonnego, zaczęła szybko wysychać – pewnie nie bez znaczenia było i to, że – jak się okazało – łatwiej w Polszcze zarobić guza, niż zdobyć wojenną sławę. Z krzyżacką propagandą kilka lat później rozprawił się skutecznie Paweł Włodkowic na soborze w Konstancji, co zasługuje na inną opowieść.

Na koniec trzeba dodać, że niestety samej Tucholi nie udało się utrzymać. Już po przegranej bitwie krzyżacka agentura przebrana za Polaków przybyła z wieścią o niemieckim zwycięstwie. Janusz Brzozogłowy dał się oszukać i ze wstydu rwał później włosy z głowy. Ale per saldo i tak wyszło na nasze.

Czytaj także: Rycerza portret współczesny

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną