Eksperyment krzyżowy (experimentum crucis po łacinie i w kolokwialnym żargonie metodologii nauk) to procedura wyboru jednej z alternatywnych hipotez na dany temat – dla uproszczenia można przyjąć, że mamy przypuszczenie H i jego negację nie-H. Odróżnia się pozytywne i negatywne experimentum crucis. Pierwsze polega na tym, że eksperyment ma potwierdzić jedną z konkurencyjnych hipotez, co ma prowadzić do uznania jej za trafną, a drugie na tym, że odrzucamy którąś z hipotez, ale niekoniecznie uznajemy, że jej negacja zasługuje na akceptację, ponieważ może się okazać, że trzeba dokonać stosownej modyfikacji dotychczasowych rezultatów.
Osobom, które pamiętają fizykę szkolną, można przytoczyć następujący przykład. Swego czasu, w końcu XVIII w., konkurowały ze sobą dwie teorie światła, korpuskularna (niech to będzie H – światło jest strumieniem cząstek), proponowana przez Izaaka Newtona, i falowa (nie-H – w pozytywnym sformułowaniu – światło jest falą), sformułowana przez Christiana Huygensa – obie pochodziły jeszcze z XVII w.
Doświadczenia krzyżowe (powtarzane w laboratoriach szkolnych) nad dyfrakcją i interferencją promieni świetlnych przeprowadzone na początku XIX w. przez Augustina-Jeana Fresnela i Thomasa Younga doprowadziły do przyjęcia teorii falowej i odrzucenia korpuskularnej. Nowe dane w zakresie optyki i elektrodynamiki, a zwłaszcza mechaniki kwantowej, spowodowały, że obie teorie zostały uznane nie za konkurencyjne, a komplementarne (uzupełniające się).
Przenoszenie ustaleń metodologicznych charakteryzujących nauki przyrodnicze do analizy zjawisk społecznych, np. politycznych, jest dość ryzykowne, ale możliwe. Załóżmy, że zachowanie pisiąt na inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu 13 i 14 listopada stanowi test wyboru jednej z dwóch konkurencyjnych hipotez, mianowicie: (a) H – PiS jest partią opozycyjną zorientowaną na jakiś modus współpracy z koalicją, która wygrała wybory parlamentarne; oraz (b) nieprawda, że H. Tę drugą hipotezę można wyrazić pozytywnie zdaniem: „PiS jest partią zorientowaną na obstrukcję poczynań większości parlamentarnej w Sejmie i Senacie”. Tak więc to, jak pisięta zachowują się w nowej dla nich sytuacji, można uznać za swoiste experimentum crucis tego, jaki jest rzeczywisty charakter zjednoczonej partii dobrozmieńców. Niżej podam argumenty, że rzeczony eksperyment krzyżowy stanowczo przemawia za wyborem hipotezy (b).
Czytaj też: Zamach Dudy na niezależność SN. Gest wrogi, plan szatański
Prezes PiS śni o powrocie do władzy
Pan Kaczyński, idąc do sali sejmowej, retorycznie pytał: „A ile było arogancji i niebywałego po prostu chamstwa, niemieckiego chamstwa ze strony Platformy Obywatelskiej?”, i stwierdził, że p. Tusk „zachowywał się jak ostatni lump”. Był tak zajęty wydalaniem tych ocen, że wszedł na salę obrad po oficjalnym otwarciu posiedzenia. Hymn śpiewał, stojąc w przejściu. Ktoś to tak ujął: „Pierwszy raz od ośmiu lat Sejm nie zaczekał na przyjście PJK [prezesa Jarosława Kaczyńskiego]”. To dobry prognostyk dla tego, że wraca normalność do polskiego parlamentu.
Pan Kaczyński potem przysnął i być może smacznie śnił o powrocie do władzy. Prezesa PiS usprawiedliwiał p. Schreiber (nomen omen, tłumacząc jego nazwisko, nie tylko literalnie, ale przede wszystkim funkcjonalnie: PiSarz, a raczej PiSarczyk), jeden z najwybitniejszych specjalistów od przerywania innym i mrużenia oczu okraszonego tajemniczym uśmiechem. Nazwał wypowiedź p. Kaczyńskiego „publicystyczną”. I dodał: „każde wystąpienie Tuska było stekiem kłamstw i manipulacji”.
Ciekawe, że prawie 12 mln wyborców zaufało kłamstwom i manipulacjom przewodniczącego Koalicji Obywatelskiej i lidera obecnej większości sejmowej, natomiast Dobrozmienne Prawdy, serwowane przez p. Kaczyńskiego, żmudnie przePiSywane przez jego PiSarczyków, w tym p. Schreibera, oraz kolportowane przez TVP Info, zyskały blisko 5 mln zwolenników mniej. Niemniej pisięta ciągle majaczą, że wygrały wybory. Pan Jacek Czarnecki z Radia Zet skomentował: „Gorzka jest ta porażka dla polityków PiS. Nie panują nad emocjami albo pomylili proszki”. Tak lub inaczej, przytoczone wypowiedzi ilustrują tytuł niniejszego felietonu (parafraza znanego powiedzenia ks. Benedykta Chmielowskiego: „Koń, jaki jest, każdy widzi”, z encyklopedii „Nowe Ateny” wydanej w połowie XVIII w.).
Witek: z innego świata, z kultury wyższej
Prezes the Best (faktycznie trudno znaleźć lepszego) przysnął, gdy p. Błaszczak, nowy przewodniczący klubu parlamentarnego PiS, rekomendował p. Witek na stanowisko marszałka (z powodów ideologicznych pisięta preferują gramatyczne formy męskie). Kandydatka przegrała z kretesem – nawet konfederaci byli przeciw. Potem przystąpiono do wyboru wicemarszałków(kiń) – PiS znowu postawił na p. Witek. Pan Kaczyński obudził się w międzyczasie i sam postanowił ją polecić. Wychwalał jej anielską cierpliwość w zmaganiach z dawną totalną opozycją, ale chyba nie obudził się do końca, ponieważ przede wszystkim plótł o niecności KO.
To nie pomogło i p. Witek znowu przegrała. Podobnie wyglądała sytuacja w Senacie, gdzie p. Pęk, dobrozmienny kandydat najpierw na marszałka, a potem wicemarszałka, nie odniósł sukcesu w głosowaniu. Pisięta uznały te porażki za przejaw zemsty nowej koalicji, a p. Maląg (cała w bieli) uważa brak elekcji p. Witek wręcz za dyskryminację kobiet.
„Jego Ekscelencja” od razu wielkopańsko posortował posłów i dodał: „To jest po prostu przepaść kulturowa i sądzę, że ona uniemożliwiła wybór Elżbiety Witek, bo ona jest po prostu z innego świata, z innej kultury, z tej wyższej. Oni są z tej niższej”. Trudno się dziwić, skoro p. Witek zgromiła jednego z posłów, że mówi „pan Kaczyński”, a nie „Pan Premier Kaczyński” (duże litery – oczywiste).
Kancelaria Prezydenta wydała oświadczenie po rozmowie p. Dudy z p. Hołownią, w którym czytamy: „Jednocześnie prezydent wyraził ubolewanie z powodu braku przedstawiciela największego klubu parlamentarnego w Prezydium Sejmu, co jest sytuacją niezgodną ze standardami demokratycznymi”. Podobnie wypowiadały się inne pisięta, w szczególności p. PiSarz (Schreiber), podkreślając, że kluby poselskie (zwłaszcza ten największy) mają autonomię w desygnowaniu swoich przedstawicieli.
Czytaj też: Powyborcza mitologia PiS i Andrzeja Dudy. Nurty są dwa
Witek albo ktoś inny
Warto poświęcić nieco uwagi wyborom do władz i wspomnianym komentarzom. Można zrozumieć, że PiS chciał sprawdzić rzeczywisty układ sił, żeby np. ocenić, czy p. Morawiecki może liczyć na jakieś poparcie posłanek i posłów należących do nowej większości sejmowej przy tworzeniu rządu, i dlatego wystawił p. Witek i p. Pęka jako kandydatów do dzierżenia lasek marszałkowskich. Gdy oboje przegrali, desygnowanie ich do funkcji wicemarszałkowskich nie miało większego sensu. Posłowie i posłanki koalicji KO, Trzeciej Drogi i Lewicy z jednej strony uznawali prawo poszczególnych klubów do zgłaszania kandydatów, ale z drugiej wyraźnie wskazywali, że p. Witek i p. Pęk budzą zasadnicze wątpliwości z uwagi na swoje wypowiedzi i działania.
W sytuacji gdy jedna opcja polityczna dysponuje większością, druga, mniejszościowa, jeśli pretenduje do sukcesu w głosowaniach, musi wziąć pod uwagę stanowisko pierwszej strony, by uzyskać korzystne dla siebie rozwiązanie. Pan Duda chyba nie rozumie, że sprawa dotyczyła nie tyle przedstawiciela „największego klubu parlamentarnego”, ile tego, kto ma nim być, p. Witek czy ktoś inny. Opinia p. Schreibera jest nawet zabawna, ponieważ nie pojmuje, że jeśli obsadzenie danej funkcji dokonuje się w ramach wyborów, autonomia proponentów kończy się przed głosowaniem. Nie dotyczy to pisiąt, bo one otrzymały instrukcję, jak mają głosować, i „demokratycznie” ją stosowały.
W samej rzeczy PiS poszedł na tzw. rympał i wysunął kandydatury z góry skazane na porażkę. Właściwa intencja tego posunięcia szybko stała się czytelna – chodziło o możliwość okazywania, że nowa koalicja jest „zamordystyczna” i z zemsty dyskryminuje „niewinne” pisięta. Biorąc pod uwagę realia, PiS, jaki jest, każdy widzi.
Pan Hołownia podkreślił: „Chciałbym zapewnić wyborców PiS, że miejsce w prezydium Sejmu będzie czekało na przedstawiciela państwa partii tak długo, jak będzie trzeba. Tak długo, aż klub PiS zgłosi kandydaturę posłanki lub posła, który spotka się z pozytywną oceną Izby”. Konsensus w sprawie kandydatur do zaakceptowania przez większość parlamentarną można uzyskać także drogą rozmów (niekoniecznie negocjacji w ścisłym sensie) między antagonistycznymi ugrupowaniami. Z obozu pisiąt słychać deklaracje, że albo p. Witek i p. Pęk, albo nikt i stanowiska wicemarszałkowskie w Sejmie i Senacie nie zostaną obsadzone. Biorąc pod uwagę realia, PiS, jaki jest, każdy widzi.
Czytaj też: Pan Mastalerek, szef gabinetu Dudy. Kogo okiwa?
Tak mi dopomóż Bóg!
Pan Duda i p. Morawiecki wygłosili orędzia na inauguracyjnym posiedzeniu Sejmu. Pierwszy prawił z iście imperatorskim wyrazem twarzy, zdecydowanie zabawnym, gdy nie było jasne, do którego rządu się zwraca, ustępującego czy nowego, ale z innej opcji politycznej. Wyraził np. nadzieję, że budowa CPK będzie kontynuowana, a wiele wskazuje, że koalicja demokratyczna jest w tej sprawie sceptyczna. Prawdziwą wesołość wzbudziło na sali stwierdzenie, że rządzący często łamią konstytucję – można było odnieść wrażenie, że p. Dudy nie było w domu, gdy sam to czynił. Niektóre jego stwierdzenia trzeba brać poważnie, w szczególności to, że będzie wetował ustawy wedle swojej oceny, czy są właściwe, nie zgodzi się na ograniczanie prezydenckich prerogatyw i wzywa rząd (nowy, ma się rozumieć), aby nie tłumaczył wetem tego, że nie dotrzymuje obietnic. To znaczy, że p. Duda będzie prowadził obstrukcyjną politykę, czyli działał w interesie pisiąt.
Ostatnie słowa tej oracji apelowały o Boże błogosławieństwo dla kraju, co trzeba rozumieć jako teologiczne uzasadnienie dla zapowiadanej postawy p. Dudy. 330 posłanek i posłów dodało „Tak mi dopomóż Bóg” do ślubowania, a wśród nich 193 z PiS i 17 konfederatów. Znaczy, że prawie połowa pozostałych (tj. 120 osób), czyli jeszcze wtedy opozycyjnych, zdecydowała się na formę areligijną (40 osób więcej niż w 2019). Może to sprawi, że poczynania nowej władzy będą bardziej niezależne od kościelnej presji.
Oracja p. Morawieckiego była jedną wielką propagandą sukcesu, przy której ta gierkowska była przyznawaniem się do serii błędów i porażek. Rozwijamy się najbardziej w całej Europie i tylko kontynuacja rządów PiS jest w stanie utrzymać ten proces.
Nie było nic o 120 tys. nadmiarowych zgonach z powodu pandemii, braku leków dla terminalnie chorych i cierpiących w hospicjach, postępującej drożyźnie itp. – p. Morawiecki kłamał jak najęty (nic dziwnego, skoro został do tego wynajęty przez „Jego Ekscelencję”) o wzroście gospodarczym i znakomitym stanie finansów publicznych. Marszałek senior zwrócił w końcu uwagę, że miało to być sprawozdanie, a nie exposé w związku z przedstawieniem nowego rządu.
PiS, jaki jest, każdzy widzi
Koniec farsy zaczętej orędziem p. Morawieckiego w Sejmie miał miejsce tego samego dnia wieczorem, gdy Główny Lokator Pałacu Namiestnikowskiego oficjalnie wręczył dymisję Handlarzowi Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym i równocześnie zaopatrzył go w akt powierzający mu zadanie stworzenia rządu. Byli obecni przy tym członkowie ustępującej Rady Ministrów, ale nie wszyscy, nie dostrzegłem np. p. Kaczyńskiego, jedynego wicepremiera (jak wieść niesie, mimo że jedyny, to nie wie, czym ma się zajmować), i p. Zbyszka (pardon za poufałość). Pan Duda złożył gratulacje p. Morawieckiemu, cieszył się, że uzyskał kolejne zapewnienie kandydata o posiadaniu większości parlamentarnej, i serdecznie życzył mu sukcesów w sprawowaniu funkcji premiera.
To wszystko wyglądało jak opowieść z dziedziny science fiction. Pan Morawiecki, popierany przez pisięta większe i mniejsze, nie ustępuje i opowiada o koalicji polskich spraw, bo: „Nasze propozycje programowe (...) są spójne z propozycjami programowymi czy to PSL, czy Polski 2050, czy Konfederacji, a nawet Lewicy” (ciekawe, że KO nie została wymieniona, pewnie z powodu swej germańskiej prowieniencji), oraz zapewnia, że prowadzi stosowne negocjacje, ale trzyma je w tajemnicy w trosce o dobro rozmówców. Pan Hołownia skomentował to tak: „Wychodzi z tego, że chyba (...) rozmawia ze sobą”. Symboliczną oprawą tego widowiska było zasłonięcie okien, gdy rozpoczęło się spotkanie towarzyskie. Mimo tych środków ostrożności – jaki jest PiS, każdy widzi.
Drugi dzień obrad Sejmu (14 listopada) jasno pokazał, że strategia pisiąt polega na bezwzględnej obstrukcji obrad parlamentu. Stało się to jasne w związku z wyborami przedstawicielstwa Sejmu do Krajowej Rady Sądownictwa. Ostatecznie delegowano tam, zgodnie z przepisami, cztery osoby, wszystkie z grona nowej koalicji – kandydaci PiS przepadli. Wcześniej pisięta dostały prawdziwej furii i masowo zaczęły zgłaszać się do głosu. Uczynili to członkowie rządu, m.in. p. Zbyszek (jeszcze raz pardon za poufałość).
Kiedy się okazało, że udział w dyskusji jest sposobem na niedopuszczenie do głosowania (p. Sztumski uznał, że może przemawiać do rana), p. Hołownia zamknął listę mówców. Wówczas z ław zajmowanych przez PiS było słychać skandowanie: „regulamin, regulamin!”, a p. Zbyszek (któremu asystował p. Wójcik, sugerujący, aby jego pryncypał mówił dalej) dramatycznie i z rozpostartymi ramionami krzyczał: „Konstytucja, konstytucja!”. Chociaż zmiana miejsc była spodziewana, to jej retoryczne aspekty zaskakują. Można było oczekiwać większej oryginalności po stronie skrzywdzonych pisiąt. Pozostaje tradycyjny sposób wyrażania się.
Pan Piotr Kaleta, poseł PiS, tak skomentował jedną z wyżej cytowanych wypowiedzi: „Jeżeli ten człowiek [Hołownia] zwraca się do wyborców PiS i zwraca się przez to także do mnie i mówi takie głodne kawałki, że miejsce na odpowiedniego przedstawiciela w prezydium polskiego Sejmu czeka, to jest to wypowiedź bezczelna, żeby nie powiedzieć, że podła”. Obecny marszałek Sejmu zajął miejsce Ryżego (p. Tuska) w atakach ze strony pisiąt, a każdy widzi po ich mowie, jacy są, tj. byli.