Rynek

Stopa prezydenta. Dlaczego Marek Sawicki został marszałkiem seniorem

Marek Sawicki w Sejmie, wrzesień 2020 r. Marek Sawicki w Sejmie, wrzesień 2020 r. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Polityk PSL 13 listopada otworzy obrady nowego Sejmu. Nie jest najstarszym posłem – Kaczyński, Terlecki czy Macierewicz mają od niego prawie o 10 lat więcej. Ale być może prezydent wybrał Sawickiego z innych powodów.

Jeszcze w marcu 2023 r. Sawicki, w przeciwieństwie do innych znaczących polityków swojej partii, nie wykluczał powyborczej koalicji PiS z ludowcami. Mówił wtedy, że w polityce nigdy nie mówi się „nigdy”, nie zostawia zamkniętych drzwi, zawsze trzeba w nich zostawić kawałek stopy, by można było te drzwi uchylić. Być może teraz Andrzej Duda potraktował go jak tę stopę w drzwiach, która pozwoli w przyszłości obu partiom na bliższą współpracę?

Łączą poglądy

Oczywiście nie nastąpi to teraz, ale może wtedy, gdy Andrzej Duda w swojej partii stanie się kimś bardziej z znaczącym? Bo w to, że PSL wyłamie się z obecnej umowy Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy w sprawie utworzenia nowego rządu i odsunięcia PiS od władzy, prezydent raczej nie wierzy, Sawicki jako marszałek senior postanowienia swojej partii nie zmieni. Najwyraźniej jednak prezydent na to nie liczy, raczej szuka najsłabszego ogniwa przyszłej koalicji rządzącej. Sawickiego z PiS łączy nie tylko konserwatyzm światopoglądowy (poseł PSL lubi podkreślać, że był ministrantem), ale także wspólne poglądy na wiele innych spraw, pewna bliskość ideowa.

Sawicki nie wykluczał popierania rządu PiS już wcześniej, gdyby np. Jarosław Kaczyński wypchnął z koalicji rządzącej Solidarną Polskę. Potem publicznie mówił, że Donald Tusk nie powinien być premierem, a lepszy byłby Rafał Trzaskowski.

Pogląd, że są lepsi kandydaci na szefa rządu niż lider Koalicji Obywatelskiej, w partii Sawickiego nie był wcale odosobniony. Waldemar Pawlak publicznie deklarował, że gdyby nowa koalicja rządząca na premiera wytypowała Władysława Kosiniaka-Kamysza, to prezydent Duda nie ociągałby się aż tak długo z powierzeniem mu utworzenia rządu. PSL zawsze lubiło licytować wyżej, niż pozwalały karty. Teraz zachęta płynie z Pałacu Prezydenckiego.

Nigdy nie startował na prezesa

Sawicki w Sejmie spędził 30 lat, właściwie całe swoje zawodowe życie. Jest absolwentem Technikum Rolniczego w Sokołowie Podlaskim, skończył też studia podyplomowe w Instytucie Prawa Rolnego PAN. Doktorat uzyskał w Akademii Podlaskiej w Siedlcach. Po krótkim epizodzie w cukrowni Sokołów jako wójt gminy Repki zapisał się do PSL, w którym stał się jednym z najbardziej znaczących polityków. Znamienne jednak, że nigdy nie wystartował w wyborach na prezesa ludowców. Nie czuł, że wygra, czy też może były inne powody?

Sawicki lubi o sobie mówić, że zawsze reprezentował interesy polskiego rolnictwa. To nie do końca prawda – reprezentował interesy mniejszych rolników, posiadaczy gospodarstw góra 30–40 hektarowych, do których sam należy. W Polsce średnia wielkość gospodarstwa wynosi zaledwie 10 ha, więc – jak na nasze warunki – to średniaki. Sawickiemu, który został ministrem rolnictwa w 2007 r. w rządzie koalicji PO-PSL, zależało, aby te właśnie gospodarstwa rozwijały się najszybciej. To one więc dostawały największą pomoc unijną w ramach Wspólnej Polityki Rolnej i bogaciły się najbardziej.

Zainicjował politykę rolną PiS

Gdyby celem tych unijnych transferów była modernizacja rolnictwa, trzeba by było stawiać na gospodarstwa największe, a wtedy popularność ludowców na wsi szybko by stopniała. Żeby do tego nie dopuścić, partia nie tylko postawiła na drobnych rolników, ale postanowiła też „rozkułaczyć” duże, wielkoobszarowe gospodarstwa. Nie dopuścić do tego, żeby małe nie wytrzymywały ich konkurencji i padały. To PSL wprowadził zapis, że polskie rolnictwo ma być rodzinne, gospodarstwo nie może być większe niż 300 ha. Na wsi się to podobało.

Kiedy PiS doszedł do władzy, kontynuował niejako politykę Sawickiego, ale szybciej i ostrzej. Przebił ludowców dzięki hojnym transferom. Dzierżawcom kazał oddawać popegeerowską ziemię, a tym, którzy się opierali, nie pozwalano startować w przetargach przedłużających umowę o uprawianiu państwowej ziemi. Ukoronowaniem tej polityki był zakaz obrotu ziemią rolną. Z zakazu wyłączono Kościół, dzisiaj to on jest największym obszarnikiem w Polsce i beneficjentem dopłat unijnych. Rolnik nie może bowiem sprzedać swojej ziemi nawet rolnikowi z innej gminy bez zgody państwowego Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa. Chyba że zechce kupić ją proboszcz.

Taką politykę można by było prowadzić jeszcze długo. Duże gospodarstwa, choć nielubiane przez państwo, radziły sobie coraz lepiej, eksport polskiej żywności rósł błyskawicznie. Konsumenci nie odczuwali skutków polityki rolnej nienastawionej na bardziej efektywne rolnictwo. Odczuli ją rolnicy, gdy Rosja napadła na Ukrainę. Nagle okazało się, że ukraińskie zboże, jaja, kurczaki czy owoce „zalewają” polski i unijny rynek, bo są tańsze. Wielkoobszarowe gospodarstwa ukraińskie są o wiele bardziej konkurencyjne od polskich. Rolnicy, którzy masowo głosowali na PiS, zmienili polityczne preferencje. Polityka PiS wobec rolnictwa nie umie odpowiedzieć na te wyzwania. Czy PSL wyciągnęło z niej wnioski dla siebie?

Taśmy Serafina

Sawicki był ministrem rolnictwa od 2007 do 2015 r., zarówno w rządzie Tuska, jak i Ewy Kopacz. Ale z krótką, kilkumiesięczną przerwą, gdy musiał opuścić ministerialny gabinet na skutek skandalu z nagraniami. Na taśmach, tajnie nagrywanych przez szefa kółek rolniczych Władysława Serafina, obaj panowie rozmawiali o rozdawaniu stanowisk w agencjach rządowych, na obsadę których wpływ miało PSL, a więc minister Sawicki.

Dziś, gdy PiS rozdaje stanowiska między swoich hurtowo, a bohaterowie ciągle wybuchających afer rozkradają publiczne pieniądze bez poczucia wstydu i obciachu, taśmy Serafina nie zrobiłyby na nas wrażenia. Nie rozmawiano na nich o przekrętach w skali, jaką obserwujemy obecnie, co najwyżej o nepotyzmie w wersji soft. Po kilku miesiącach Marek Sawicki na stanowisko wrócił, a stylem rządzenia PiS oburza się naprawdę. To nie jest jego styl.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną