Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Czasopismo widmo w trybunale widmo. I tylko Czarnek prawdziwy

Minister Przemysław Czarnek Minister Przemysław Czarnek Marek Barczyński / EAST NEWS
Mamy tu akademicki rozbój w biały dzień. I to na terenie sądu. A chodzi wyłącznie o to, aby „pisowscy” prawnicy mogli sobie publikować apologie „pisowskiej” praworządności i dostawali za to sute nagrody w punktach, z czasem dające się w taki czy inny sposób „zmonetyzować”.

Niedawno oburzaliśmy się (albo śmialiśmy) z powodu awansowania mocą arbitralnej decyzji ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka czasopism „The Person and the Challenges”, „The Journal of Theology”, „Education”, „Canon Law and Social Studies Inspired by Pope John Paul II” oraz „Studiów z Prawa Wyznaniowego” do najwyższej kategorii punktowej (tj. 200 pkt), obejmującej „Science” i „Nature”. Wydawało się, że ten przewrotny i amoralny eksces jest ostatni, bo z ekscesami tak przecież często bywa. Jednakże Czarnek bynajmniej się nie opamiętał.

Pismo na papierze, punkty na serio

Teraz dowiadujemy się, że zarejestrowane sądownie w marcu tego roku czasopismo „Zagadnienia Sądownictwa Konstytucyjnego” zostało wpisane na listę czasopism punktowanych z przypisaną sobie kwotą 140 pkt, czyli dwukrotnie wyższą niż w przypadku poważnych polskich czasopism z zakresu prawa konstytucyjnego, np. „Przeglądu Konstytucyjnego”, wydawanego przez UJ, oraz równą punktacji najlepszych periodyków światowych.

Zagadnienia... są zaledwie zarejestrowane, lecz nie ukazał się jeszcze żaden numer. Według ustaleń „Gazety Wyborczej” czasopismo w ogóle nie rozpoczęło działalności, czyli istnieje jedynie na papierze bądź w planach. Tym samym przysługuje mu 0 pkt. I to jest poza dyskusją. Warunkiem przyznania punktów, a zwłaszcza dużej ich liczby, jest bowiem dorobek polegający na długotrwałym ukazywaniu się pisma, a także posiadanie prestiżu w środowisku naukowym, przestrzeganie wysokich standardów recenzyjnych i redakcyjnych itd.

Nie dość tego, albowiem czasopismo, które ma być wydawane przez Trybunał Konstytucyjny pod redakcją dr. Mariusza Bobińskiego, prawnika zatrudnionego w instytucji Julii Przyłębskiej, podaje się za reaktywację i kontynuację szacownego czasopisma o tej samej nazwie, wydawanego przez TK do 2016 r., i to wydawanego przez prawników jak najdalszych od tego wszystkiego, co reprezentuje sobą obecna władza i jej nominaci w TK.

Czytaj też: Jak Czarnek punktuje czasopisma. Takie rzeczy tylko w Polsce

Akademicki rozbój w biały dzień

Ktoś tu chce dokonać wolty czy też wrogiego przejęcia zasłużonego tytułu, przywłaszczając sobie cudzy dorobek. Powiem więcej. Wygląda na to, że warszawski sąd rejestrowy nie wyjaśnił, co się stało z poprzednim pismem, i rejestrując nowe (pod tym samym numerem w systemie ISSN!), naruszył prawa poprzedniej redakcji, zadowalając się tym, że w obu przypadkach – starych i nowych „Zagadnień Sądownictwa Konstytucyjnego” – wydawca jest ten sam, tzn. Trybunał Konstytucyjny, a dokładnie jego pion wydawniczy.

Tymczasem to nie wystarczy – w sferze czasopiśmiennictwa naukowego nie obowiązuje zasada „cyrk twój, małpy twoje”. Bo periodyk naukowy to nie magazyn dla panów; tu liczy się nie tylko wydawca jako podmiot gospodarczy, lecz również redakcja i rada redakcyjna, składająca się z naukowców, których samodzielność i niezależność jest chroniona prawem. Gdyby panu Bobińskiemu i pani Przyłębskiej chodziło tylko o wznowienie, niepotrzebna byłaby nowa rejestracja. Najwyraźniej formuła „wznowienia” (z zachowaniem numeru ISSN) potrzebna była jako wybieg służący uzasadnieniu otrzymania punktów (tak tłumaczy się dziś ministerstwo), a za to dyskontynuacja, czyli nowa rejestracja, posłużyła „unieważnieniu” dawnej redakcji i dawnej rady redakcyjnej. Dawny zespół nic nie wie, jakoby został rozwiązany. Ot, po postu zarejestrowano tytuł raz jeszcze, „domyślnie” przejmując jego dorobek i „zwalniając” dawną radę.

Jeśli to jest prawda, to mamy tu akademicki rozbój w biały dzień. I to na terenie sądu. Ba, z udziałem prawników w randzie sędziów. A chodzi wyłącznie o to, aby „pisowscy” prawnicy mogli sobie publikować apologie „pisowskiej” praworządności i dostawali za to sute nagrody w punktach, z czasem dające się w taki czy inny sposób „zmonetyzować”, czyli przeliczyć na korzyści zawodowe i materialne. Bo że nowe „Zagadnienia...” będą legitymizować to, co robi tzw. Trybunał Przyłębskiej, nie podlega chyba żadnym wątpliwościom ani sporom.

Czytaj też: Co się kryje za nową punktacją czasopism naukowych

Sobiepaństwo ministra Czarnka

Nominowany (zapewne z całą premedytacją) przez Jarosława Kaczyńskiego dr hab. nauk prawnych Przemysław Czarnek prowadzi w stosunku do środowisk naukowych politykę wzorowaną na urzędach carskich namiestników. Wprawdzie nie rusyfikuje, tylko „watykanizuje”, lecz forma jest ta sama. Autonomia gremiów naukowych nic nie znaczy i nic nie znaczą procedury, gdy wola władcy bądź jego reprezentantów jest inna. Chodzi o to, aby każdy wiedział, kto tu – w Warszawie – rządzi i jaka ideologia obowiązywać ma na uniwersytecie. Śmiejąc się w twarz naukowcom, w poczuciu bezkarności, jakie daje połączenie władzy i wiary w wyznawaną ideologię, niczym namiestnik obcego mocarstwa Czarnek raz za razem poniża środowisko naukowe.

Ulubionym do tego narzędziem jest arbitralne sterowanie punktacją czasopism naukowych, a to w taki sposób, aby czasopisma sprzyjające świeckiej, a już zwłaszcza religijnej władzy dawały swoim autorom i uczelniom, gdzie zatrudnieni są zarówno owi autorzy, jak i redaktorzy tych czasopism, jak najwięcej punktów, co przekłada się na osobiste kariery akademickie i wysokość dotacji dla odpowiednich wydziałów różnych kościelnych i przykościelnych uczelni.

Trudno sobie wyobrazić poziom buty i groteskowego sobiepaństwa urzędnika, który swoimi niezliczonymi samowolnymi ingerencjami w podlegające zobiektywizowanym, dbałym o bezstronność i transparencję procedurom, przeprowadzanym przez autonomiczne i fachowe gremia, po prostu śmieje się w nos profesorom. Bo on ma władzę. Tymczasem ta „władza”, wynikająca z przepisów określających, jaki organ wykonuje jakie czynności, jest władzą o charakterze notarialnym, a nie władzą dyskrecjonalną, czyli opartą na arbitralnej ocenie i własnej woli funkcjonariusza.

Andrzej Duda, który odmawia podpisu pod nominacją profesorską Michała Bilewicza, w oczywisty sposób łamie prawo. Żaden przepis nie określa, w jakim terminie prezydent ma podpisać taką nominację, gdyż ustawodawca zakładał, iż żaden prezydent nie poważy się nadużywać swej władzy, biorąc brak określenia tego terminu za pretekst do faktycznego odmawiania swego podpisu. Cóż, nie przewidział, że prezydentem zostanie Andrzej Duda, doktor prawa. Podobnie bezprawne jest postępowanie Czarnka. Jego podpis ma kwitować i nadawać autorytet niezależnym procedurom przeprowadzanym przez ekspertów. Wtrącanie się do listy czasopism punktowanych i nieustające „ubogacanie” jej coraz to nowymi biuletynami kościelnymi to nie tylko jest potwarz dla środowiska naukowego, nie tyko żenujące łamanie standardów państwa prawa, lecz poza wszystkim wstyd i hańba człowieka, który czyni z siebie i ze swego urzędu istną farsę. Nie raz, nie dwa, lecz nieustająco. Straszna i marna to farsa. No i bardzo długa.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną