„Nie będzie zgody na ministrów przeciwnych obecności Włoch w strefie euro” – tymi słowami prezydent Włoch Sergio Matterella zabił nadzieje populistyczno-radykalnej koalicji Ruchu Pięciu Gwiazd i Ligi Północnej na powołanie antyestablishmentowego rządu premiera Giuseppe Contego.
We włoskiej polityce bezkrólewie panuje od początku marca, kiedy to w wyborach parlamentarnych pierwsze dwa miejsca zajęły właśnie formacje Luigiego Di Maio i Matteo Salviniego. Brak większości pozwalającej na samodzielne rządzenie zmusił liderów do negocjacji w sprawie gabinetu koalicyjnego.
Czytaj także: Nowy włoski rząd zagraża Unii
Przeciw euro, za Moskwą
Rozmowy nie były łatwe, bo obaj w kampanii zapowiadali, że rządzić chcą i będą tylko samodzielnie, w dodatku wokół Salviniego i Ligi Północnej roztaczała się cały czas aura tradycyjnego gracza politycznego (dodatkowo wzmocniona sojuszem z wracającym do polityki Silvio Berlusconim). Dla Di Maio, naczelnego antysystemowca kraju i zagorzałego krytyka demokracji parlamentarnej, to było nie do przełknięcia. Mimo to po kilku tygodniach udało się przygotować roboczy program koalicyjny, który wyciekł do mediów i został opublikowany we włoskiej wersji portalu HuffingtonPost.
Zawarte w dokumencie propozycje programowe wstrząsnęły Europą. Di Maio i Salvini chcieli m.in. rozpisać referendum na temat członkostwa Włoch w strefie, wymusić na Europejskim Banku Centralnym ogromną redukcję krajowego długu, a na Komisji Europejskiej – dołożenie się do ich projektu tzw. dochodu obywatelskiego, czyli masowych bezpośrednich dopłat mających zlikwidować nierówności ekonomiczne.
W dodatku wstępny program zapowiadał mocno prorosyjski kurs w polityce międzynarodowej, zakładający sprzeciw Ruchu Pięciu Gwiazd i Ligi Północnej wobec sankcji nałożonych na Kreml i przywrócenie statusu Rosji „jako partnera strategicznego w strefach konfliktów zbrojnych”. Ostatnie godziny we włoskiej polityce oraz reakcje na weto Mattarelli pokazują jednak, że prorosyjskość i antyliberalizm we włoskiej polityce nie kończą się na zwycięzcach wyborów.
Czytaj: Wybory we Włoszech i polityczny pat
Podzielone społeczeństwo
Jak alarmuje dziennik „La Repubblica”, decyzja prezydenta o odmowie powołania rządu podzieliła włoskie społeczeństwo na dwie części. Podział ten zresztą wyznaczyli, a teraz zaogniają, sami Di Maio i Salvini, przy okazji używając retoryki znanej chociażby w naszym kraju.
Lider Ruchu Pięciu Gwiazd powiedział dzisiaj rano, że ewentualne kolejne wybory, które miałyby zostać rozpisane po wakacjach, byłyby de facto „referendum, w którym Włosi mieliby wybrać między suwerenną ojczyzną i państwem na kolanach, służącemu obcym interesom”. Inni politycy obu formacji nawołują wręcz do impeachmentu Matterelli, twierdząc, że nie ma on prawa ignorować mandatu obu partii, pochodzącego z bezpośrednich wyborów.
Linia podziału przebiega wyraźnie wzdłuż kryteriów ekonomiczno-społecznych. Tak jak życzyłby sobie tego Di Maio, impeachmentu chcą politycy pozaparlamentarni, przedstawiciele prawicowych związków zawodowych, przeciwnicy przyjmowania przez Włochy uchodźców. Z kolei na ratunek prezydentowi, zwłaszcza w mediach społecznościowych, rzucili się przede wszystkim liberalni intelektualiści i deputowani największego przegranego ostatnich wyborów – rządzącej poprzednio Partii Demokratycznej.
Głosy poparcia czy nawet felietony w lewicowych mediach nie są jednak w stanie zagłuszyć antydemokratycznego jazgotu, który stopniowo przebija się do głównego nurtu włoskiej debaty publicznej. Pod adresem Matterelli kierowane są groźby śmierci, a jego decyzja często interpretowana jest jako ustanowienie dyktatury i koniec włoskiej demokracji.
Obie strony w klinczu
Debata wokół powołania rządu populistów i prawicowych radykałów przebiega zresztą we Włoszech według znanych scenariuszy, które przerabialiśmy również w Polsce. Najpierw liberalna klasa polityczna traci słuch społeczny i zdolność komunikacji z wyborcami. W rezultacie pod jej bokiem wyrastają populiści i radykałowie, dodatkowo napędzeni zewnętrznymi czynnikami, jak kryzys uchodźczy czy słabnąca gospodarka.
Di Maio i Salvini, zupełnie jak swego czasu Viktor Orbán i Jarosław Kaczyński, łączą w sobie pogardę dla demokratycznych instytucji, fetyszyzując głos wyborców jako mandat do zmiany państwa według własnych pomysłów. W rezultacie obie strony znajdują się w klinczu: były premier Matteo Renzi oskarża lidera Ligi Północnej i brak szacunku dla konstytucji, z kolei Salvini nazywa Matterellę dyktatorem. Wszyscy mienią się obrońcami demokracji, choć to ona właśnie na tym sporze traci najbardziej.
Kurs na wybory?
Włochy najpewniej czekają teraz przyspieszone wybory. Trudno się bowiem spodziewać, że tymczasowa administracja pod przewodnictwem Carlo Cottarellego, ekonomisty i byłego pracownika Międzynarodowego Funduszu Walutowego, zyska poparcie parlamentu pełnego populistów.
Wstępne sondaże pokazują w dodatku, że im dłużej kraj pozostaje bez rządu, tym wyższe poparcie dla Ruchu Pięciu Gwiazd i Ligi Północnej. Wszystko wskazuje zatem na to, że Włochy czekają czasy najsilniejszej polaryzacji społecznej w powojennej historii kraju.