Świat

Macron chce walczyć z fake newsami. Ale ma chybiony pomysł

Emmanuel Macron Emmanuel Macron Emmanuel Macron / Facebook
Jeśli Emanuel Macron zdoła przekonać parlament do swojego pomysłu walki z fake newsami, francuscy sędziowie będą musieli szybko przeszkolić się w dziennikarstwie śledczym.

Zaproponowane przez francuskiego prezydenta prawo zakłada, że w zaledwie 48 godzin od zgłoszenia sąd będzie musiał zdecydować, czy konkretna informacja (a dokładnie zawarty w niej zarzut lub sugestia) jest niewiarygodna (czy „jest pozbawiona możliwych do zweryfikowania elementów, które uczyniłyby ją wiarygodną”). Sędzia miałby też oceniać, czy autor newsa działał w złej wierze. Jeśli tak, informacja miałaby być niezwłocznie blokowana.

„Taki, co mówi, że ma sto procent racji, to największy łajdak”*

Wyobraźmy sobie egzekwowanie tego prawa na przykładzie typowego scenariusza walki politycznej: w gorącym momencie kampanii wyborczej gdzieś w sieci pojawia się ciężki, personalny zarzut pod adresem jednego z kandydatów (jednej z kandydatek). To może być korupcja, pranie brudnych pieniędzy, powiązania z mafią, niepłacenie podatków, niemoralne zachowanie. Cokolwiek. Czasem zarzutowi towarzyszy „jakiś dokument” – coś, co wygląda na odręcznie podpisany wyciąg z rachunku albo umowę; czasem tylko niewyraźne zdjęcie paru osób w dwuznacznej sytuacji, czasem zupełnie nic. Plotka szybko się niesie – kontrkandydaci zaczynają snuć insynuacje i zadawać niewygodne pytania. Mnożą się nagłówki w brukowcach opatrzone wykrzyknikami, ale też (z ostrożności) znakami zapytania. Przecież tak naprawdę to tylko plotka.

Czytaj także: Fake no more, czyli jak brednie podbijają świat

W tym momencie wkracza sąd i zaczyna gorączkowo weryfikować poszlaki. Ile osób jest w stanie przesłuchać w 48 godzin (zakładając, że rzeczywiście rzuci wszystko inne i w pełni wykorzysta ten czas)? Czy będzie w stanie dotrzeć do jakichkolwiek dowodów (nagrań z monitoringu, billingów, metadanych z serwisów internetowych)? Czy znajdzie na czas grafologa, który zweryfikuje wiarygodność podpisu? Czy bank albo fundusz off-shore w takiej procedurze uchyli tajemnicę chroniącą dane swoich klientów? Bardzo wątpliwe.

Sędzia – nawet jeśli nie będzie mieć żadnych wątpliwości co do złej woli autora plotki – będzie musiał wziąć na siebie (polityczne i etyczne) ryzyko „zadekretowania” nieprawdy bez możliwości jej zweryfikowania. Jeśli to zrobi, jaki powinien być kolejny krok? Czy wystarczy zablokowanie samej informacji źródłowej, czy jednak wszystkie niewygodne pytania i insynuacje powinny zniknąć z sieci? A jeśli nie uda się zblokować konkretnych postów – czy można pójść dalej i zablokować cały serwis?

W polityce emocje liczą się bardziej niż fakty

Cenzura, nawet w wersji następczej i pod kontrolą sądową, to – szczególnie w polityce – droga donikąd. Mimo pomówień rozsiewanych na jego temat w przeddzień kluczowej debaty Macron wygrał demokratyczne wybory. Fakt, że plotki o jego rzekomym rachunku na Bahamach wspierały rosyjskie media i samą Marine Le Penn, dla wielu osób mógł stać się ostatecznym argumentem, by na niego zagłosować. Dziś trzeba głębiej pogrzebać w sieci, żeby dotrzeć do źródła tamtej plotki: wszystkie popularne wyniki wyszukiwania dotyczą reakcji samego Macrona, podejmowanych przez niego kroków prawnych i spekulacji zachodnich mediów na temat udziału Rosji w całym zamieszaniu. Nie wiemy, czy wygrała prawda. Ale wiemy, kto wygrał.

Czytaj także: Astroturfing – nowa broń w polityce?

Zdążyliśmy się przekonać, że w polityce emocje liczą się bardziej niż fakty. W epoce, w której postprawda rządzi bez żadnych listków figowych, a merytokracja jest obiektem masowego hejtu, trudno zrozumieć polityków, którzy na sztandarze umieszczają walkę z fake newsami. Dla samego Macrona mogłaby to być gorzka lekcja demokratycznych standardów, które ustalają nie sądy, ale media społecznościowe. Jeśli rzeczywiście – z pomocą działających pod presją czasu sędziów – udałoby mu się zablokować kolejną kampanię pomówień, ślad, jaki zostanie po nim w wyszukiwarce, nie będzie już tak pochlebny. Z progresywnego polityka atakowanego przez skorumpowane elity szybko stanie się cenzorem blokującym swoich krytyków.

Jak naprawdę walczyć z fake newsami

Nie bez powodu mamy w Europie dość rozwinięte mechanizmy prawne do walki z nielegalnymi treściami (jak np. obrazy seksualnego wykorzystywania dzieci czy – na drugim końcu skali – naruszenia praw autorskich i zwykłe pomówienia), ale nie mieszamy wymiaru sprawiedliwości do oceny (nie)rzetelnego dziennikarstwa. Na zwykłe pomówienie (bez względu na to, czy dotyczą życia prywatnego, czy politycznego) każdy może zareagować pozwem cywilnym. Sąd w takim postępowaniu może zarządzić tzw. środek tymczasowy i – w uzasadnionych przypadkach – zablokować publikację książki albo nakazać zdjęcie zniesławiającego artykułu. Ale debata publiczna toczy się dalej.

Najskuteczniejsze środki reagowania na nierzetelne dziennikarstwo mamy w swoich rękach: ostatecznie sami decydujemy, co kupujemy, lajkujemy i promujemy w swoich kanałach społecznościowych. A za nami podążają reklamodawcy. W sieci nie ma darmowych treści – rzetelne analizy i dziennikarstwo śledcze nie powstaną w finansowej próżni, ale nawet te prymitywne fejki ktoś musi sfinansować. W dominującym modelu najczęściej będzie to reklamodawca, który rozlicza się z wydawcą za liczbę odsłon (rzadziej za to, ile osób faktycznie zareaguje na jego reklamę). Dopóki ten model trwa, najlepszym narzędziem walki z nierzetelnymi treściami jest nieklikanie na nie lub oddziaływanie na sieci reklamowe, by te nie finansowały serwisów, które takie treści dopuszczają.

Czytaj także: Jak nie poddać się manipulacji w internecie?

*Czesław Miłosz, „Zniewolony Umysł”

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Dyrektorka odebrała sobie życie. Jeśli władza nic nie zrobi, te tragedie będą się powtarzać

Dyrektorka prestiżowego częstochowskiego liceum popełniła samobójstwo. Nauczycielka z tej samej szkoły próbowała się zabić rok wcześniej, od miesięcy wybuchały awantury i konflikty. Na oczach uczniów i z ich udziałem. Te wydarzenia są skrajną wersją tego, jak wyglądają relacje w tysiącach polskich szkół.

Joanna Cieśla
07.02.2025
Reklama