Donald Trump, rok drugi
Jak wspominać będzie Ameryka 2018 r.? Dzięki dobrej koniunkturze i probiznesowej polityce Donalda Trumpa statystyki gospodarcze są pomyślne, ale nie idzie za tym wzrost optymizmu. Sondaże wskazują na rosnący niepokój o przyszłość i poczucie, że polityczny podział kraju jest destrukcyjny.
Trump pogłębia go konfrontacyjnym stylem rządzenia, ustępstwami na rzecz radykalnej prawicy i straszeniem imigrantami. Partia Republikańska przegrała przez to wybory do Izby Reprezentantów, co razem z problemami prezydenta z prawem – śledztwo prokuratora Muellera w sprawie rosyjskiego wpływu na wybory w USA w 2016 r. – utrudni mu walkę o reelekcję. Zepchnięty do defensywy Trump wymienia zderzaki. Polityków umiarkowanych, jak doradca ds. bezpieczeństwa narodowego generał H.R. McMaster i sekretarz stanu Rex Tillerson, zastąpił bliższymi sobie ultrasami: Johnem Boltonem i Mikiem Pompeo. Ale ławka rezerwowych jest krótka, a wielu nie chce ryzykować współpracy z takim prezydentem.
Bilans dokonań Trumpa na świecie z punktu widzenia Ameryki można, od biedy, uznać za niejednoznaczny. Prezydenta chwalą w kraju za twardy kurs wobec Chin, choć jeszcze się okaże, czy wojna handlowa ze smokiem przyniesie USA korzyści; na razie wywołała popłoch na giełdzie i obawy przed recesją. Ale już przeniesienie ambasady USA z Tel Awiwu do Jerozolimy to prezent dla Izraela podyktowany względami polityki krajowej i oddalający rozwiązanie konfliktu bliskowschodniego. Przede wszystkim jednak Trump wykopał przepaść między Ameryką a Europą, zrywając układ nuklearny z Iranem, grożąc krajom europejskim sankcjami ekonomicznymi, jeśli same nie przywrócą takich sankcji wobec Iranu, i osobiście obrażając europejskich przywódców. Miłe słowa zachowując zaś dla Putina i innych autokratów.
Czytaj także: Charles Kupchan o demolującej polityce zagranicznej Donalda Trumpa
Kim, Moon i Huawei
Dawno obie Koree nie były tak blisko. Przywódcy Północy i Południa spotkali się w kwietniu na dopiero trzecim szczycie w 65-letniej historii podziału. Kim Dzong Un i Moon Jae-in widzieli się jeszcze w maju i we wrześniu, a na grudzień zaplanowali wizytę Kima w Seulu. W odprężeniu pomogła koncyliacyjna natura Moona, jakieś reformatorskie marzenia Kima szukającego alternatywy dla uzbrojonego w atom skansenu gospodarczego i kontekst organizowanych przez Południe zimowych igrzysk olimpijskich. Zapamiętanych głównie z okoliczności politycznych, a nie klapy frekwencyjnej i dotkliwego zimna.
Swoje role odegrali też przywódcy największych mocarstw. Przewodniczący ChRL Xi Jinping, trzykrotnie spotykający się z Kimem, i prezydent USA Donald Trump, który ściskał się z autokratą w Singapurze. Przy okazji Trump ogłosił, że rozwiązał problem koreańskiego atomu, choć rozbrojenie nie jest jeszcze nawet na początku drogi. Trumpowi i Xi Korea służyła za jedno z pól zaciętej rywalizacji – Chiny rosną, Ameryka się broni. Cały 2018 r. trwała otwarta wojna handlowa, bacznie obserwowana przez resztę świata. Były i nakładane obustronnie cła, i inne wstręty, z aresztowaniem w Kanadzie, ale na amerykański wniosek córki twórcy Huawei, firmy mającej być lokomotywą chińskiej modernizacji cyfrowej. Pod koniec roku Xi uzgodnił z Trumpem trzymiesięczne zawieszenie dalszej eskalacji. Nowa runda sporu może zacząć się w marcu.
Pod znakiem Arabii i Iranu
Dawno nie było na Bliskim Wschodzie takiego roku, w którym konflikt izraelsko-palestyński zszedłby na drugi albo nawet trzeci plan. Bezwarunkowe poparcie, jakiego Donald Trump udzielił Izraelowi, czego symbolem stało się przeniesienie ambasady USA do Jerozolimy, było czytelne również dla Palestyńczyków. Latem jeden z przywódców Hamasu otwarcie przyznał, że organizacja wstrzymała działania zaczepne, bo musi „przeczekać Trumpa”.
Podobnie z pierwszego planu zeszła Syria. Brzmi to makabrycznie, biorąc pod uwagę setki tysięcy ofiar tego konfliktu. Ale Baszar Asad, przy pomocy Rosjan, uzyskał miażdżącą przewagę w wojnie domowej. I teraz inne państwa – Turcja i USA – zastanawiają się, jak wyjść z Syrii z twarzą. Syryjscy przeciwnicy Asada nie mają takiego wyboru. Okrążeni w prowincji Idlib czekają na ostateczną bitwę z reżimem.
Oba te kryzysy w 2018 r. przykryła wielka rywalizacja między Arabią Saudyjską i Iranem. Ten pierwszy kraj, monarchia absolutna, jeszcze do połowy roku aspirował do roli pupilka Zachodu. Szczególnie że władzę w państwie przejął de facto młody książę Mohamed bin Salman (MBS) i zaczął reformować, m.in. pozwolił kobietom na prowadzenia aut. To, że przy okazji prowadził ludobójczą kampanię w sąsiednim Jemenie, zeszło na drugi plan – MBS miał być nadzieją na modernizację całego regionu. Aż w październiku kazał zabić niewygodnego dziennikarza Dżamala Chaszogiego i wszystko się posypało.
Choć może nie dla wszystkich. Prezydent USA nadal udaje, że z MBS nie ma problemu. Ale nie ma też wyjścia – od początku roku na Saudyjczykach oparł całą swoją bliskowschodnią strategię, której głównym celem, jak się wydaje, jest zmiana reżimu w Teheranie. W maju Trump ogłosił zerwanie umowy nuklearnej, którą trzy lata temu zawarła z Teheranem międzynarodowa koalicja. Iran miał zrezygnować z programu nuklearnego w zamian za zniesienie sankcji. Trump nie tylko je przywrócił, ale też nakazał ściganie innych państw, które jeszcze tego nie zrobiły, głównie europejskich. W rezultacie 2018 był pierwszym rokiem od kryzysu sueskiego sprzed 62 lat, w którym Europa i Ameryka stanęły przeciwko sobie na Bliskim Wschodzie.
Zbiorowy Człowiek Roku 2018 tygodnika „Time”
W lutym został zastrzelony słowacki dziennikarz Ján Kuciak i jego partnerka, w maju Arkadij Babczenko na emigracji w Kijowie pozorował własną śmierć, aby udało się zatrzymać nasłanych zabójców (metoda szokująca i mocno podana w wątpliwość, ale w jego moskiewskiej „Niezawisimoj Gazietie” zabito już pięciu dziennikarzy). I wreszcie łamiąca wszelkie granice śmierć Dżamala Chaszogiego w Stambule, za krytykę saudyjskich władz. W tym roku, do grudnia, zginęło 52 dziennikarzy. 13 w Afganistanie, 9 w Syrii, 5 w Indiach, ale też 4 dziennikarzy zostało zastrzelonych w redakcji gazety „Capital” w Indianapolis w Minnesocie. Ponad 250 dziennikarzy zostało skazanych, wśród nich dwaj reporterzy Reutersa, którzy dostali wyroki po 7 lat więzienia w Mjanmie (Birmie) za opis zbrodni popełnianych przez wojsko wobec mniejszości Rohinja. Dziennikarzy zatrzymanych pod rozmaitymi pretekstami trudno nawet ująć w statystyki. Rappler, internetowy serwis Marii Ressy, walczył ze skrytobójstwami w wojnie z narkotykami prowadzonej przez filipińskiego prezydenta Duterte. Teraz Ressa siedzi w areszcie, za rzekome nadużycia podatkowe grozi jej 10 lat.
Cała ta grupa przedstawicieli naszego zawodu została, za zasługi w „wojnie o prawdę”, zbiorowym Człowiekiem Roku 2018 tygodnika „Time”. A lista zagrożeń chyba nigdy dotąd nie była tak obszerna. W Meksyku to jeden z najbardziej śmiercionośnych zawodów, w Turcji pogrom środowiska już się dokonał, w Wenezueli właśnie się dokonuje, na Węgrzech przypieczętowało go utworzenie konglomeratu 400 mediów pod pro-Orbánową kuratelą, w Polsce na razie sprowadza się do groźnego pohukiwania i licznych procesów wytaczanych dziennikarzom. Powszednieje dezawuowanie mediów i wolnej dziennikarskiej profesji, w czym światowy ton nadaje prezydent Trump, fake newsy produkuje się już powszechnie i metodą przemysłową, giganci internetu zarabiają na rozpowszechnianiu informacji, których nie wytworzyli, okradając dziennikarzy. Kryzys toczy branżę, w samych USA umarło ponad 1500 tytułów, zmiany własnościowe przeszedł ostatnio sam „Time” i coraz częściej ukazuje się jako dwutygodnik.
Spieszcie się nas czytać, póki czas, niedługo może być gorzej.
Czytaj także: Jak być dziennikarzem w Turcji? Najpierw naucz się pisać fake newsy
Napięci i podzieleni
Unia rozpoczęła rok 2018 z nadzieją, że jej francusko-niemiecki silnik w końcu odpali. A kończy osłabiona; boryka się nie tylko z brexitem, populizmami i kulejącą praworządnością w Polsce i na Węgrzech, ale i z brakiem przywództwa, bo jej trzon zupełnie się rozszedł. Angela Merkel, która do tej pory gasiła unijne pożary, oddała kierownictwo w CDU Annegret Kramp-Karrenbauer. I choć (pewnie) zostanie kanclerzem do 2021 r., to jej pozycja jest dużo słabsza.
Niemka po drodze przystała na niektóre inicjatywy francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, którego jeszcze niedawno typowano na jej następcę w nieformalnym przewodzeniu Europie. W ten sposób ogłoszono m.in. propozycje wspólnego wieloletniego budżetu inwestycyjnego dla strefy euro. Macron budował jednak swoją pozycję na ambitnym projekcie europejskim, opartym na współpracy z Berlinem i Rzymem, a kiedy zabrakło chętnych do jego realizacji, jego pozycja też osłabła. Do tego doszły kłopoty na własnym podwórku, gdzie niezadowoleni Francuzi w żółtych kamizelkach wylegli na ulice. I w ten sposób Unia zamyka rok bez przywództwa, podgryzana ze wszystkich stron i słaba na wielu frontach.
Czytaj także: Angela Merkel przestanie być kanclerz Niemiec w 2021 r.
Brexit, jaki brexit?
Po 30 miesiącach negocjacji Wielka Brytania nadal nie wie, jak ma wyglądać rozwód. Były premier Tony Blair poparł ideę drugiego referendum. Bo dziś Brytyjczycy wiedzą dużo więcej o konsekwencjach brexitu, a urzędująca premier może przegrać w parlamencie głosowanie nad porozumieniem z UE. Na nowe negocjacje ani Londyn, ani Bruksela nie mają ochoty.
Odrzucenie umowy oznaczałoby więc rozwód bez porozumienia. A to większość polityków i komentatorów uważa za najgorszy scenariusz i dla Brytanii, i dla Unii. Turbulencje na Wyspach zaczęły się 23 stycznia 2013 r. Wtedy ówczesny premier konserwatysta David Cameron zapowiedział, że rząd rozpisze referendum. Zakładał, że większość obywateli będzie za pozostaniem w UE. Mylił się. 23 czerwca 2016 r. zwolennicy pozostania w Unii przegrali 48,1:51,9 proc. przy frekwencji 71, 8 proc. Przeciw rozwodowi była Szkocja i Irlandia Północna, za – Walia i Anglia. Cameron ustąpił, zastąpiła go pani May, była minister spraw wewnętrznych, również przeciwniczka brexitu. Gdy jednak objęła urząd, zapowiedziała, że brexit znaczy brexit.
W rzeczywistości jednak brexit może mieć niejedno imię. 29 marca 2017 r. premier May wszczęła procedurę wyjścia z UE. 8 czerwca tegoż roku ogłosiła przedterminowe wybory parlamentarne. Miały ją wzmocnić, ale osłabiły, bo straciła większość w Izbie Gmin. 26 czerwca 2017 r. wystartowały żmudne i trudne rokowania. Późną jesienią br. tekst porozumienia (585 stron) był gotowy, ale May odłożyła głosowanie nad nim w Izbie Gmin, bo obawiała się, że zostanie odrzucony w takim kształcie. Kością niezgody jest tak zwany backstop, czyli przejściowe gwarancje obu stron, że nie dopuszczą do „utwardzenia” granicy między Republiką Irlandzką a Irlandią Północną. Przeciwnicy uważają, że w praktyce oznacza to, iż Wielka Brytania pozostanie w unii celnej z UE, a więc rozwód będzie fikcją.
Czytaj także: Co dalej z brexitem? Możliwych sześć scenariuszy