Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Czy należy odbudować zniszczone zabytki w Syrii i w Iraku?

Zniszczony meczet Al-Nuri w Mosulu Zniszczony meczet Al-Nuri w Mosulu Yusuke Suzuki/Kyodo / Forum
Ślady wojny są jak blizna po wypadku. Można ją usunąć za pomocą chirurgii estetycznej. Można zachować, żeby nie zapomnieć tego, co się stało. Ale decyzja należy zawsze do tego, kto jest jej nosicielem – mówi archeolog Nour A. Munawar.
Krak des Chevalier przed wojnąEd Brambley/Flickr CC by 2.0 Krak des Chevalier przed wojną
Starożytna świątynia Szamin-Baala w Palmyrze, wysadzona w powietrze przez ISIS w 2015 r.Paul Stocker/Flickr CC by 2.0 Starożytna świątynia Szamin-Baala w Palmyrze, wysadzona w powietrze przez ISIS w 2015 r.

ALEKSANDRA LIPCZAK: – Bada pan wojenne zniszczenia w Syrii i Iraku. Jaka jest ich skala?
NOUR A. MUNAWAR:Moje badania koncentrują się przede wszystkim na Aleppo i Mosulu, dwóch wyjątkowych, historycznych miastach, które najbardziej ucierpiały w tych konfliktach. Wojna w Syrii rozpoczęła się w 2011 r., ale intensywne starcia dotarły do Aleppo dopiero rok później. Ogromna część zabytkowej zabudowy została zniszczona lub poważnie uszkodzona. Według raportu UNESCO z 2017 r. ucierpiało 90 proc. starej zabudowy Aleppo. „Guardian” okrzyknął je najbardziej zniszczonym miastem od czasów II wojny światowej. Zdewastowany został Meczet Umajjadów z VIII w. Tysiącletni minaret został zrównany z ziemią. Spłonął średniowieczny suk [bazar].

Taka sama – ogromna – była skala zniszczeń w irackim Mosulu, który przez jakiś czas był stolicą ISIS. Tyle że o ile w Aleppo zniszczenia miały zwykle charakter uboczny, o tyle tam wchodziło w grę celowe niszczenie zabytkowych obiektów. ISIS prowadziło kulturową czystkę, równało z ziemią kościoły, meczety, groby. Rujnowanie dziedzictwa stało się środkiem wspierającym radykalny program polityczny.

A co z innymi miejscami?
Destrukcja światowego dziedzictwa w Syrii miała miejsce w całym kraju. Zniszczeniu uległy wszystkie obiekty wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, począwszy od położonego na południu zabytkowego miasta Bosra, przez stare Aleppo i Damaszek, Palmyrę, po starożytne „Martwe Miasta” na północy i zamek krzyżowców Krak des Chevaliers. Zarówno rząd, jak i opozycja chciały przejąć nad nimi kontrolę ze względów geostrategicznych. To przyspieszyło proces zniszczenia. Żadnego z aktorów konfliktu nie obchodziło światowe dziedzictwo, znaczenie tych miejsc dla syryjskiej i lokalnej tożsamości, neutralizacja szkód.

Wszyscy oskarżają o barbarzyńskie zniszczenia ISIS. Ale jest więcej „czarnych charakterów”, jeśli spojrzymy na te wojny z punktu widzenia dziedzictwa. Rząd, opozycja, radykalne ugrupowania jak ISIS czy Front Al-Nusra – wszyscy brali udział w niszczeniu zabytków.

Czy tylko ISIS robiło to celowo?
Nie do końca. Weźmy przykład Cytadeli w Aleppo, jednego z najstarszych zamków na świecie. Rebelianci chcieli przejąć nad nią kontrolę, więc wykopali tunele pod pobliskimi, również zabytkowymi zabudowaniami. A potem wysadzili je w powietrze, bo byli tam rządowi snajperzy. „Martwe Miasta”, starożytne osady na północy Syrii, zostały zniszczone przez uzbrojone grupy, które szukały w nich schronienia. W Meczecie Umajjadów ukrywali się członkowie Wolnej Armii Syrii. Wielu zginęło podczas nalotów, zerwano więc marmurowe posadzki, żeby móc pochować ich na dziedzińcu. Kiedy rebelianci zajęli zamek Krak des Chevaliers, siły rządowe zaczęły go ostrzeliwać z powietrza. Itd. Inną kwestią są nielegalne wykopaliska. Wielu Syryjczyków, ale także zagranicznych bojowników, szuka na własną rękę kosztowności na dawnych stanowiskach archeologicznych.

Zabytkowe monety z Syrii można dziś znaleźć na eBayu. W przypadku irackiego Mosulu koalicja pod wodzą USA, która ruszyła wyzwalać miasto od ISIS, też nie przejmowała się, na co spadają bomby. Wiele cennych budynków legło wówczas w gruzach, na czele z XII-wiecznym meczetem Al-Nuri i jego słynnym minaretem Al-Hadba, symbolem miasta. UNESCO rozpoczęło ich rekonstrukcję dzięki funduszom ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale szacowanie szkód wciąż trwa. Nikt nie wie, jaki mają zasięg i ile dokładnie potrzeba pieniędzy na odbudowę Mosulu. Na zdjęciach satelitarnych i robionych przez drony widać tylko, że miasto jest kompletnie zdewastowane. Nie tylko jego stara, zabytkowa część, ale też domy mieszkalne, infrastruktura. Te fotografie przypominają zdjęcia powojennej Warszawy albo Berlina.

Bo i niszczenie dziedzictwa kulturowego podczas wojen to nienowy fenomen. Ma miejsce od 2–3 tys. lat. Ale w przypadku Syrii weszliśmy na nowy poziom, jeśli chodzi o jego skalę. To katastrofa, że nie umieliśmy wyciągnąć lekcji z przeszłości.

Jak i kto ocenia dziś zniszczenia dziedzictwa kulturowego w Syrii? Przecież wojna trwa.
Kluczową rolę odgrywają obrazy satelitarne. Na miejsce wysyła też swoich ekspertów UNESCO. W samej Syrii działa Generalna Dyrekcja Starożytności, która ma spore zasługi dla ochrony dziedzictwa.

To rządowa instytucja?
Tak i to od niej pochodzą zwykle raporty o zniszczeniach na terytoriach kontrolowanych przez rząd. W rejonach kontrolowanych przez opozycję – jak Idlib – kluczową rolę odgrywają aktywiści i niezależne organizacje, jak choćby Association for the Protection of Syrian Archeology (APSA) czy The Day After. Jest wśród nich wielu ludzi, którzy wcześniej pracowali w państwowych instytucjach, muzeach w Aleppo czy Damaszku, ale po wybuchu wojny nie chcieli dłużej pracować dla rządu. Trzeba jednak powiedzieć, że także Generalna Dyrekcja Starożytności wykonała ogromną pracę na rzecz ochrony dziedzictwa i dokumentacji zniszczeń, a informacje od niego są zwykle dość godne zaufania. Poza pewnymi wyjątkami, bo tam też wkracza czasami polityka.

W marcu tego roku Dyrekcja donosiła np., że Brad – historyczne maronickie miasto na północy Syrii – został zniszczony wskutek tureckich nalotów na Afrin. Aktywiści pojechali na miejsce, żeby je sfotografować, ale okazało się, że nic nie zostało zniszczone. Był to za to przykład wykorzystywania dziedzictwa do manipulacji politycznej.

Podczas całej wojny największym echem odbiło się chyba wysadzenie w powietrze świątyni w Palmyrze przez ISIS.
To szczególny przypadek, również ze względu na emocjonalne zaangażowanie Zachodu w tę sprawę. Dla Zachodu rzymska Palmyra to miejsce związane z symbolicznym początkiem jego własnej cywilizacji. To tutaj sięgają wyobrażone granice Europy. Nie przypadkiem więc o wysadzeniu starożytnej świątyni Szamin-Baala przez ISIS w 2015 r. było tak głośno w zachodnich mediach. Nie zostało z niej nic oprócz gruzu, podobnie jak ze słynnego tetrapylonu. Zniszczona została też część rzymskiego amfiteatru, w którym ISIS ścinało swoich jeńców.

Palmyra to też opowieść o tym, jak upolityczniane jest dziedzictwo w czasie konfliktu. ISIS doskonale zdaje sobie sprawę z siły rażenia obrazów i wykorzystuje spektakularne zniszczenia jako broń propagandową. Robi to, żeby pokazać swoją siłę i zuchwałość, a także przyciągnąć nowych ochotników.

Również nie bez powodu do rosyjskiej interwencji doszło zaraz po tym, jak ISIS przejęło Palmyrę. Rosja chce bowiem pozycjonować się jako obrończyni zachodniej cywilizacji i wartości w Syrii. W tym samym amfiteatrze, w którym ISIS ścięło żołnierzy Asada, Rosjanie urządzili koncert orkiestry symfonicznej z Petersburga. Pokonaliśmy terrorystów – brzmiała wiadomość Putina dla świata. Dla Asada było to z kolei ważne geopolitycznie miejsce, które pozwala kontrolować strefę między Irakiem i Syrią. Duża część Palmyry uległa więc zniszczeniu, jeszcze zanim pojawiło się tam ISIS.

A jak to się stało, że nowy łuk triumfalny stanął na Trafalgar Square w Londynie?
Syryjski rząd – poprzez Generalną Dyrekcję Starożytności – nawiązał współpracę z oksfordzkim Instytutem Archeologii Cyfrowej, aby stworzyć replikę obiektu zniszczonego przez ISIS. Z Londynu Łuk pojechał do Nowego Jorku, a później do Dubaju. Na końcu replika ma zastąpić oryginalny łuk w Palmyrze. Co kuriozalne, do budowy repliki nie użyto jednak autentycznych materiałów, ale zupełnie nowego egipskiego marmuru. Nowy łuk ma też inną wysokość od oryginalnego.

Skąd taka decyzja?
Dla reżimu to sposób na legitymizację władzy. Dowód na to, że będzie w stanie odbudować kraj, kiedy skończy się wojna. Oksfordzki instytut chciał z kolei zareklamować swoje technologie i ich zastosowanie w fazie postkonfliktu. Nie odbyły się jednak żadne konsultacje z lokalną społecznością ani rozeznanie dotyczące tego, jakie znaczenie miał akurat ten obiekt.

To ważne?
Tak się składa, że łuk został wzniesiony przez rzymską armię, która zniszczyła Palmyrę, pojmała jej królową Zenobię i w łańcuchach wywiozła ją do Rzymu. To ta sama królowa, która jest dziś symbolem syryjskiej dumy narodowej i ruchów feministycznych na Bliskim Wschodzie i której wizerunek można znaleźć na banknotach. Czy Syryjczycy na pewno chcą upamiętniać akurat zwycięstwo ludzi, którzy kiedyś ich upokorzyli? Wyobraźmy sobie, że zniszczeniu ulega Pałac Kultury. Czy powinien zostać odbudowany? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista. Zanim cokolwiek odbudujemy, trzeba zrozumieć znaczenie budynku dla społeczeństwa i zadać sobie pytanie, czy w ogóle powinien być odbudowywany. Żadna rekonstrukcja nie ma też sensu, dopóki trwa konflikt. Fizyczne przetrwanie nowej budowli nie jest przecież wcale zagwarantowane. Weźmy odbudowę Meczetu Umajjadów w Aleppo, która właśnie ruszyła. Ma trwać trzy lata i jest finansowana przez rząd Czeczenii. Mimo że kilkanaście kilometrów od Aleppo wciąż spadają bomby! To nie moment na odbudowę.

Na co w takim razie?
Rekonstrukcja kulturalnego dziedzictwa to długotrwały proces. Fizyczna odbudowa to tylko jeden z jego etapów. Trzeba wziąć pod uwagę także inne aspekty. Na przykład to, jaki stosunek ma do określonego miejsca lokalna społeczność. Wiele badań i raportów pokazało, że po wojnie na Bałkanach wokół wielu odbudowanych obiektów narosły nowe napięcia i konflikty. Ludzie nie czuli z nimi związku, bo decyzje o odbudowie zapadły poza nimi. Najbardziej jaskrawym przykładem jest słynny most w Mostarze. Choć stał się symbolem, badania pokazują, że wielu mieszkańców miasta nie ma z nim emocjonalnej więzi. Nikt nie pytał ich o zdanie, niczego nie konsultował. Plan był rządowy, a pieniądze zagraniczne. Nikogo nie obchodziło, co myślą ludzie, którzy będą mieszkali obok.

Czytaj także: Jak ISIS wymienia bezcenne antyki z Bliskiego Wschodu na broń

Co można było zrobić inaczej?
Odpowiedzią jest podejście partycypacyjne. Taki proces zaczyna się od podnoszenia świadomości na temat znaczenia materialnego dziedzictwa – dla tożsamości, dla procesów państwowotwórczych. Nieprzemyślana rekonstrukcja może być tak samo destrukcyjna jak akt zniszczenia, przyczynić się do przedłużenia konfliktu już po zakończeniu wojny. Właściwie „użyte” dziedzictwo może być z kolei narzędziem pojednania. Co ciekawe, może też pomagać uchodźcom w odbudowie poczucia własnej wartości i społecznej integracji. Tutaj rolę do odegrania mają europejskie kolekcje pochodzące z Bliskiego Wschodu, których przecież nie brakuje. Niektóre muzea już robią krok w tym kierunku, np. berliński Pergamon, który oferuje zwiedzanie po arabsku i zatrudnia arabskich przewodników. Ma to też znaczenie praktyczne: być może w przyszłości ci sami ludzie będą mogli pracować jako przewodnicy – np. niemieckojęzyczni – w swoich krajach pochodzenia.

A co z kłopotliwym albo spornym dziedzictwem?
Lubię mówić, że materialne ślady wojny są jak blizna po wypadku. Można ją usunąć za pomocą chirurgii estetycznej. Można zachować, żeby nie zapomnieć tego, co się stało. Ale decyzja należy zawsze do tego, kto jest jej nosicielem. Weźmy przykład Niemiec – są miejsca, których celowo nie odbudowano, które pozostały rodzajem memento. Zupełnie innym przykładem jest Bejrut, który został całkowicie odbudowany po wojnie. To nie jest nawet rekonstrukcja, to budowa zupełnie nowego miasta. Zostało tam tylko jedno stanowisko archeologiczne w centrum miasta. A Bejrut jest przecież jednym z najstarszych zamieszkanych miast na ziemi, jak Damaszek czy Aleppo. Ceną jest utrata autentyczności, ale jest to jakiś wybór. W tym przypadku wyborem było zerwanie z przeszłością i orientacja na przyszłość. Nie chciano takiego miasta jak przed wojną, nawet za cenę utraty pamięci. Zatriumfowała ekonomia, kapitał.

A pozytywne przykłady?
Choćby Mali i Timbuktu. Po raz pierwszy w historii pociągnięto kogoś do odpowiedzialności za niszczenie światowego dziedzictwa. Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze skazał na 11 lat więzienia przywódcę dżihadystów Ahmada Al Faqi Al-Mahdiego, który w 2013 r. nadzorował niszczenie sufickich mauzoleów. W Syrii i Iraku nie ma niestety na razie mowy o ściganiu kogokolwiek. UNESCO konsultowało się też z mieszkańcami. Biorą aktywny udział w odbudowie miasta, właściwie można powiedzieć, że robią ją własnymi rękami. Pociągnęło to za sobą odrodzenie niematerialnego dziedzictwa, na czele z tradycyjnymi technikami budowy i rzemiosłem. To optymalne rozwiązanie: połączenie wiedzy eksperckiej z lokalnymi zasobami i potrzebami. Przykładem partycypacyjnego procesu była też odbudowa Nowego Orleanu po przejściu huraganu Katrina.

Czy to szerszy trend w archeologii, myśleniu o dziedzictwie?
Jest taki obraz archeologii – szczególnie widoczny w kontekście Bliskiego Wschodu – jako elitarnej, kolonialnej dyscypliny. Archeolodzy to, według powszechnego wyobrażenia, eksperci zamknięci w wieży z kości słoniowej. To błąd. Archeologia powinna odzyskać połączenie z ludźmi. Archeolodzy, architekci nie powinni działać tylko jako eksperci, ale też członkowie społeczeństwa. Także ze względów praktycznych. Budowanie więzi między członkami społeczeństwa i dziedzictwem to rodzaj gwarancji na przyszłość – prewencyjnego środka, który zwiększa szanse na to, że dziedzictwo będzie w przyszłości skutecznie chronione. W moich badaniach zastanawiam się nad tym, jaką rolę może odgrywać dziedzictwo w leczeniu zbiorowych ran, czy może pełnić funkcję terapeutyczną. Pytam Syryjczyków z Syrii i diaspory o to, jak postrzegają zniszczone zabytki. Co jest dla nich najważniejsze w Meczecie Umajjadów: jego wartość artystyczna czy duchowa? Czy konsultacje w sprawie odbudowy miasta miałyby wpływ na ich ewentualną decyzję o powrocie? Pozbawiono ich prawa do decydowania w czasie wojny, niech mają je przynajmniej, kiedy wojna się skończy.

W jednym ze swoich artykułów pyta pan: „Czy Palmyra powinna zostać odbudowana?”. Możliwe, że „nie”?
Jak najbardziej. Weźmy zburzoną świątynię Szamin-Baala. Wielu archeologów zastygło w oczekiwaniu. Pod spodem są przecież starsze historyczne warstwy, które nagle zostały odsłonięte. Paradoksalnie, skoro świątyni już nie ma, pojawiła się szansa na to, żeby odkryć coś nowego i wartościowego. Żeby nie było wątpliwości: nie jestem zwolennikiem niszczenia czegokolwiek i zdaję sobie sprawę z tego, że takie myślenie może prowadzić do niebezpiecznych konsekwencji. Ale na tym przecież opiera się dyskurs całej archeologii: usuwa się jedną warstwę, żeby odsłonić inną. Oficjalna polityka syryjskiego państwa wskazuje na razie na to, że stawia ono raczej na rekonstrukcję tego, co było wcześniej. Jak gdyby nic się nie zdarzyło.

Jaką drogę przeszedł pan sam jako archeolog?
Kiedy zaczynałem studiować archeologię w Aleppo, nigdy bym nie przypuszczał, że kiedyś będę się nią zajmował w kontekście konfliktu. Wyobrażałem sobie raczej spokojną pracę wykładowcy. Wybuch wojny zmienił moje plany. Zmusił do tego, żeby dostosować to, czego się nauczyłem w czasie studiów w Syrii, Holandii i Polsce do aktualnego kontekstu.

Jak to się stało, że przyjechał pan na studia akurat do Polski?
To długa historia. Ale Warszawa to jedno z najlepszych miejsc, żeby studiować ochronę dziedzictwa kulturowego w strefach objętych konfliktem. Kompletnie zniszczona, a potem odbudowana niemal od zera, daje do myślenia o tym, w jakie relacje wchodzą ludzie ze zrekonstruowanym dziedzictwem. Pamiętam, jak moja nauczycielka polskiego powiedziała: chcesz zobaczyć najlepszy widok Warszawy? Wjedź na ostatnie piętro Pałacu Kultury. Widzisz wtedy wszystko. Żyjąc między warszawiakami i słuchając ich komentarzy na temat przestrzeni, wyobrażałem sobie, jak będą się czuli Syryjczycy, kiedy wojna już się skończy. Na razie to odległa perspektywa. Mimo że mówi się czasem, że wojna wygasa, przemoc w Syrii zatacza w rzeczywistości coraz większy krąg. Jest jak rosnąca kula śnieżna.

Nour A. Munawar – pochodzący z Aleppo archeolog, doktorant Uniwersytetu Amsterdamskiego (Holandia). Absolwent studiów magisterskich w Instytucie Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadzi badania nad ochroną dziedzictwa kulturowego i rolą archeologii w miejscach objętych konfliktem, ze szczególnym uwzględnieniem syryjskiego Aleppo i irackiego Mosulu. Jest ekspertem UNESCO, pracował jako archeolog w Syrii i Polsce. Do Polski (Krakowa) przyjechał na zaproszenie Scholars at Risk – międzynarodowej sieci instytucji akademickich udzielającej wsparcia prześladowanym członkom społeczności uniwersyteckiej, w której działania włączył się Instytut Socjologii UJ.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama