„The Guardian” pokazał pod koniec lutego zdjęcia robotników stawiających betonowe panele o wysokości około sześciu metrów na przedmieściach kurortu Szarm el-Szejk na Półwyspie Synaj. Lokalne źródła potwierdzają, że mur już ogranicza sporą część miasta, a prowadzone prace wskazują, że docelowo może je nawet całkowicie zamknąć.
Mieszkańcy i lokalna branża turystyczna zostały wzięte z zaskoczenia – menedżerka jednego z luksusowych hoteli powiedziała brytyjskiej gazecie wprost, że w mieście nikt nie ma pojęcia, o co chodzi z murem.
Gen. Khaled Fouda, gubernator Południowego Synaju, na terenie którego leży Szarm el-Szejk, najpierw zdecydowanie zaprzeczył, że trwa budowa muru, by jeszcze w tym samym zdaniu dodać, że powstanie co najmniej 37 km różnego rodzaju zapór. Pierwszy taki plan powstał już w 2005 r., ale potem został zarzucony, a teraz odkurzony.
Dla władz regionu to desperacka próba ponownego przyciągnięcia masowej turystyki do miasta. Odkąd terroryści w 2015 r. zdetonowali bombę na pokładzie rosyjskiego samolotu nad Synajem, do Szarm el-Szejk przyjeżdża znacznie mniej gości. Ale w praktyce to zupełnie bezsensowne działanie, które nie rozwiąże problemów z bezpieczeństwem na półwyspie, za to odetnie mieszkańców i turystów od okolicy, popsuje estetykę miasta (co turystom też zapewne się nie spodoba), a z kurortu – który i tak z prawdziwym Egiptem ma niewiele wspólnego – zrobi jeszcze większą wydmuszkę dla gości z Europy.
Miasto-enklawa
Problemy z bezpieczeństwem na Synaju to fakt. Na pustynno-górzystym półwyspie grasują zbazowani w Egipcie dżihadyści. Polskie MSZ odradza turystom wszystkie podróże na Synaj, podobnie jak m.in. amerykański departament stanu. Brytyjski Foreign Office jest nieco łagodniejszy w ocenie sytuacji i zaleca unikanie wszystkich podróży poza koniecznymi (choć rekomenduje całkowite unikanie terenów na północ od półwyspu).
Wszystkie te ostrzeżenia wyraźnie wyłączają Szarm el-Szejk z rekomendacji unikania podróży. Położony na południowym wierzchołku synajskiego trójkąta kurort to oczko w głowie egipskich służb. Choć w kraju dochodzi do zamachów terrorystycznych, a rządząca armia słynie z brutalności, w kurortach (także np. Hurghadzie czy Marsa Alam na drugim brzegu Morza Czerwonego) turyści mają widzieć wyidealizowaną wersję Egiptu. Kraju bezpiecznego, pięknego, przyjaznego, spokojnego.
Władze w Kairze motywowane są oczywiście ekonomicznie, bo turystyka to ok. 4 proc. PKB tego kraju. W 2007 r., przed Arabską Wiosną i znacznym pogorszeniem poziomu bezpieczeństwa w kolejnych latach, było to nawet 9 proc. Dla rządu mniej ważne jest, czy w kraju jest bezpiecznie, czy nie – chodzi o to, żeby turyści nie doświadczyli żadnego problemu. Zresztą podobnie działają rządy w wielu krajach uzależnionych od turystyki. Podczas i po zamachu stanu w Tajlandii w 2014 r. wojskowi robili, co mogli, by nie odstraszyć gości z zagranicy, tak samo jak w Turcji w 2016 r.
Czytaj także: Fałszywy obraz starożytnego Egiptu
Mur widać. To plus
Dla turystów fizyczna bariera, i to wyglądająca, sądząc po zdjęciach, dość solidnie, to namacalny dowód, że w mieście jest bezpiecznie. Gubernator zapowiedział, że mur (który według niego nie jest budowany) będzie miał cztery „piękne bramy” i uczyni miasto jeszcze bezpieczniejszym.
Czy faktycznie uczyni, trudno powiedzieć. Wiadomo, że w samym Szarm el-Szejk nie ma większych problemów z bezpieczeństwem. Kurort jest naszpikowany kamerami i służbami bezpieczeństwa; ryzyko dla turystów jest niewielkie nie tylko na tle reszty półwyspu, ale nawet miast nieturystycznych, jak Kair czy Aleksandria.
Fouda stwierdził jednak także, że mur ma miasto upiększyć i podnieść jego atrakcyjność. Chyba mało kto zgodzi się jednak, że sześć metrów betonu zasłaniającego synajskie góry jest wizualną atrakcją.
Czytaj także: Cheops zawsze grzeje. Kolejne „odkrycie” archeologiczne
Więzienia dla turystów
Wszystko wskazuje na to, że władze Synaju i całego Egiptu chcą uczynić z turystycznych kurortów jeszcze większe oazy dla turystów, którzy najlepiej, żeby w ogóle nie wychylali nosów ze swoich hoteli all inclusive. Zapewne większość turystów wybierających tego typu wakacje i tak nie szuka za wszelką siłę kontaktu z lokalnymi mieszkańcami czy autentycznych doświadczeń, jednak teraz mogą stracić nawet taką możliwość. Turystyce na krótką metę może to pomoże, bo tour-operatorzy i ubezpieczyciele poczują się bezpieczniej. Jednak z rozwojem kraju nie ma to nic wspólnego.
Jak każdy mur – czy to dzielący okupowaną Palestynę od Izraela, czy na granicy z Meksykiem w Stanach – ten w Szarm el-Szejk to działanie po linii najmniejszego oporu o wątpliwej skuteczności. Nikt nie zapytał mieszkańców o zdanie, a wypowiedzi dla „Guardiana” wskazują, że przynajmniej spora ich część uważa barierę za działanie bezsensowne. Nic dziwnego, bo kto chciałby stać w nieuniknionych korkach do jednej z czterech „pięknych” bram, by wjechać do lub wyjechać z własnego miasta, nie mówiąc nawet o widokach?
Kair wykazuje znacznie mniej woli, by zaadresować realne problemy z bezpieczeństwem w tym kraju. Nie tylko związane z terroryzmem, ale też z powszechną drobną przestępczością oraz potężną liczbą ataków na kobiety (badanie Thomson Reuters Foundation z 2017 r. uznało Kair za najbardziej niebezpieczną dla kobiet metropolię na świecie, gorszą niż Karaczi, Kinszasa czy Delhi). W tym też zresztą niewiele różni się od innych rządów, które chowają się za murami przed dowolnym wyobrażonym lub realnym wrogiem.
Czytaj także: Kto mówi, że Egipt to normalny kraj?