Rosja z przytupem wraca do Afryki. Prezydent Władimir Putin zaprosił do swojego ulubionego Soczi kilkudziesięciu afrykańskich przywódców, którzy z uwagą słuchali słów gospodarza i uśmiechali się po opowiadanych przez niego żartach. Padły zapowiedzi zwielokrotnienia obrotów handlowych, zwiększy się wymiana studentów, przybędzie inwestycji i kredytów. Jest też zrozumienie dla ważnego poglądu – ważnego dla Rosji – że lepszy byłby świat wielobiegunowy niż taki, w którym jeden podmiot, jak obecnie Ameryka, dyktuje reszcie standard dobrych rządów.
Powstaje wrażenie, że po zaznaczeniu swojej obecności na Bliskim Wschodzie Rosja – bez niej nie można już sobie wyobrazić jakiejkolwiek pokojowej układanki w Syrii – buduje jakieś szczególne wpływy w Afryce. Czym udowodni, że jest globalnym mocarstwem, nie tylko wojskowym, ale także politycznym i gospodarczym.
Przetestowana więź Rosji i Afryki
Punktem odniesienia są osiągnięcia Związku Sowieckiego z okresu zimnej wojny. Według rosyjskiej narracji ZSRR wspierał Afrykę w walce z serwowanymi przez Zachód kolonializmem, rasizmem i apartheidem, a później umacniał niepodległość, pomagając tworzyć siły zbrojne. Sowieccy specjaliści faktycznie sporo tam wybudowali, a wielu afrykańskich studentów zdobyło wykształcenie na rosyjskich uczelniach, m.in. moskiewskim uniwersytecie Lumumby, pomyślanym jako kuźnia kadr politycznych, wojskowych i terrorystycznych. Marksizm był modną ideologią wśród wielu afrykańskich ruchów wyzwoleńczych, przez sowieckie szkolenia przewinęli się choćby dwaj następcy Nelsona Mandeli, byli prezydenci RPA Thabo Mbeki i Jacob Zuma itd. Dlatego wspominając dawne czasy, Putin może odwoływać się do wieloletniej, przetestowanej więzi.
Gorzej z przykładami bardziej współczesnymi. Po rozpadzie imperium Rosja co prawda zrezygnowała z wyegzekwowania zwrotu jeszcze sowieckich kredytów dla Afryki, ale musiała spuścić z globalnego tonu i zająć się sprawami bardziej regionalnymi. Nie miała sił na robienie polityki poza Eurazją.
I tak było długo. Jeszcze pięć–sześć lat temu większe zaangażowanie w Afryce wykluczali dobrze zorientowani rosyjscy eksperci, maksymalną perspektywą na „kierunku południowym” wydawał się Bliski Wschód. Ale na przełomie 2013 i 2014 r. zdarzył się kijowski Majdan, Ukraina wymknęła się z rosyjskiej strefy wpływów, Rosja poszła na wojnę w Donbasie, anektowała Krym i zderzyła się z dość dolegliwymi międzynarodowymi sankcjami. Te okoliczności wymusiły szarpnięcie do przodu, poszukiwanie nowych rynków dla zablokowanych na Zachodzie firm i intensyfikacji starań, aby wyjść z politycznej izolacji. Stąd się wzięła Syria. Stąd i pomysł powrotu do Afryki.
Czytaj także: 20 lat z Władimirem Putinem
Wyścig do Afryki trwa od lat
Pewne nadzieje, prócz nostalgii za dawnym sowieckim wsparciem, budzi to, że w Afryce Subsaharyjskiej językiem rosyjskim ma posługiwać się 100 tys. osób, a na północ od Sahary dodatkowo kilka razy więcej. Państwa afrykańskie się zbroją, już teraz Rosja sprzedaje im sporo broni, a chce sprzedawać więcej. Goście soczijskiego szczytu mogli potrzymać w rękach karabiny i podziwiać ofertę miejscowego przemysłu obronnego. Wiele krajów w Afryce prężnie się rozwija, ale potrzebuje żywności i energii. Rosjanie prawdopodobnie wybudują Egiptowi elektrownię atomową, oferują technologie do eksploatacji surowców naturalnych i ich przesyłania, np. rurociągami. Decydują się je ciągnąć w regionach niestabilnych i po prostu niebezpiecznych.
Główną przeszkodą ma być jednak to, że Rosja bardzo późno dołącza do wyścigu trwającego od dawna. Biorą w nim udział przede wszystkim Europejczycy, Amerykanie, Chińczycy, królestwa znad Zatoki Perskiej, Indie, Korea Południowa, Japonia i Brazylia. Choć rozmaity bywa stopnień zaangażowania – np. Stany Zjednoczone za Trumpa politycznie odpuszczają, Chińczycy pod wodzą Xi Jinpinga wręcz przeciwnie, kontynuują długoletnią strategię zwiększonej obecności w każdym wymiarze, od baz wojskowych po budowanie pałaców prezydenckich – to i tak jest tłok. Trudno przebić chińską ofertę pożyczek na wielkie projekty infrastrukturalne, rywalizować z indyjską diasporą, aktywną w biznesie różnej skali, japońskimi koncernami motoryzacyjnymi, kulturowymi związkami poszczególnych państw z dawnymi metropoliami, arabskimi cenami za dzierżawę lub kupno ziemi uprawnej.
Czytaj także: Chińczycy od dawna są w Afryce
Dla Kremla liczy się potęga, nie tylko pieniądz
Przy stosunkowo niewielkiej gospodarce, mniej więcej rozmiarów Korei Południowej, Rosja dysponuje szczupłymi zasobami. W Soczi rosyjskie przedsiębiorstwa podpisały szereg kontraktów, ale część jest niepewnych. W zeszłym roku obroty handlowe Rosji z Afryką osiągnęły 20 mld dol., z dużym deficytem po afrykańskiej stronie. W tym samym czasie handel Afryki tylko z Chinami przebił 200 mld dol. Dla porównania: w przypadku Polski obroty przekroczyły 4 mld dol., ale warto pamiętać, że nasza gospodarka jest, po pierwsze, trzykrotnie mniejsza od rosyjskiej, a po drugie, polski biznes, państwowy czy prywatny, nie przejawia poważnych ambicji na kontynencie.
Niemniej dla Rosji równie ważne są interesy wyrażane także w innych kategoriach niż pieniądz. Putin prowadzi politykę imperialną, nie ogląda się na zasady prawa międzynarodowego, świadomie je łamie i sprawdza, jak daleko może się posunąć, np. co mu grozi za przesuwanie granic w Europie. W tej materii ważną ocenę wystawiają ONZ, Rada Bezpieczeństwa i Zgromadzenie Ogólne. To o tyle istotne, że putinowska Rosja, jak każdy reżim autorytarny, dba o budowanie pozorów, kolekcjonuje dowody, że postępuje lege artis, że racja jest po jej stronie i wynika z czegoś więcej niż awanturnicze nastawienie.
W Radzie Bezpieczeństwa Rosja jest jednym z pięciu członków mających stałe miejsce i prawo weta, mogących zablokować każde rozstrzygnięcie. Są tam także członkowie niestali, wybierani na dwuletnie kadencje; tu Afryce przypadają trzy z dziesięciu rotacyjnie obsadzanych miejsc. Warto podczas głosowań mieć je po swojej stronie. Dodatkowo pół setki państw afrykańskich stanowi ponad jedną czwartą Zgromadzenia Ogólnego. Te głosy okazują się ważne w takich momentach jak np. rezolucja z 2014 r. o integralności terytorialnej Ukrainy. Rezolucję co prawda przyjęto, ale ponad 20 państw Afryki wstrzymało się lub głosowało przeciw, co rodzić może obserwację, że tzw. społeczność międzynarodowa jest podzielona w ocenie rosyjskich działań, mimo że przecież były one ewidentnym pogwałceniem prawa międzynarodowego.
Czytaj także: Putinowi nie udało się pokonać Ukrainy
Atrakcyjna oferta Putina
Co z tego mają afrykańscy przywódcy? Państwa Europy, USA, Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz walutowy udzielają wsparcia, pożyczek, pomocy rozwojowej itd. zazwyczaj pod pewnymi warunkami. Rosja takich pretensji, zwłaszcza do demokratyzacji czy walki z korupcją, nie zgłasza, co upodabnia ją do Chin. Te jednak mają wpływy gospodarcze na kontynencie tak duże, że zaczynają stanowić źródło obaw. W takiej konfiguracji nawet skromne rosyjskie kredyty, inwestycje, zainteresowanie, dobre słowo czy przychylność w Radzie Bezpieczeństwa ONZ mogą działać jak przeciwwaga i oferta względnie atrakcyjna.
Czytaj także: Wszyscy populiści zazdroszczą Putinowi