Narody głęboko doświadczone ze strony Rosji mają tendencję do przeceniania jej rzeczywistego znaczenia na świecie. Jest więc dla nich Rosja albo upadłym państwem, pudrowanym tylko przez Władimira Putina. Albo niedocenianym mocarstwem, które z sukcesami konkuruje z Ameryką i Chinami. Ta druga opcja znów zadziałała w przypadku Syrii.
We wtorek w Soczi prezydenci Putin i Recep Tayyip Erdoğan podpisali porozumienie, które „urządza” północną Syrię z grubsza według tureckiego planu. Powstaje więc „strefa bezpieczeństwa”, która odsuwa Kurdów od granicy z Turcją – może nie w takim zakresie, jak pierwotnie proponował Erdoğan, ale niewiele mniejszym. Strefę tę będą jednak patrolować wspólnie Turcy i Rosjanie. Moskwa wystąpiła więc w roli protektora Syrii, decydując o jej terytorium.
Czytaj więcej: Kto zdradził Kurdów
Amerykanie nie wspierali w Syrii Kurdów
Czy więc w Syrii Rosja wygrała, a Amerykanie przegrali, zdradzając przy tym swoich kurdyjskich sojuszników? Warto na wstępie zauważyć, że Amerykanie nie byli tam, aby wspierać Kurdów. Nawet obecny departament stanu musi sobie zdawać sprawę, że utworzenie państwa kurdyjskiego oznaczałoby regionalną wojnę, w której naprzeciwko Ameryki mógłby stanąć jej bliski sojusznik – Turcja. Więcej, nawet formalna autonomia kurdyjska w ramach Syrii byłaby nie do utrzymania bez militarnego wsparcia na miejscu, bo powracający z zaświatów Baszar Asad prędzej czy później upomniałby się o ten bogaty w ropę region Syrii.