Przez kilka ostatnich dni telewizyjne ujęcia z Wenecji, choć niepokojące, przyjmowały jednak rys humorystyczny. Stacje z całego świata pokazywały turystów ściągających koszulki i przepełnionych radością rzucających się w wysoką na półtora metra wodę, żeby przez plac św. Marka wyjątkowo nie przejść, ale przepłynąć kraulem. Dzieci do szkoły chodziły po prowizorycznie ustawionych pomostach, a w całym mieście wyprzedano wszystkie dostępne pary kaloszy. Na pierwszy rzut oka obrazy te nie nosiły jednak znamion nadciągającej tragedii. W końcu Wenecja to miasto na wodzie, naturalne więc musi być, że woda raz na jakiś czas przejmuje je we władanie.
Czytaj także: Miasta na wodzie
Większość miasta pod wodą
Tegoroczna powódź, choć rzeczywiście nie pierwsza w historii, jest jednak niemal rekordowa – zarówno pod względem intensywności, jak stopnia zniszczeń. Tzw. acqua alta, czyli niespotykanie wysoki przypływ, w czwartek rano zalał już ponad 80 proc. powierzchni Wenecji. Woda na terenach miejskich osiągnęła poziom 187 cm, wdziera się m.in. do środka najbardziej ikonicznego budynku na lagunie – bazyliki św. Marka. Odkąd prowadzone są precyzyjne pomiary przypływów, tylko raz – w 1966 r. – wody na ulicach i skwerach Wenecji było więcej, bo 192 cm. Prognozy na najbliższe dni nie wykluczają jednak, że rekord zostanie pobity.
Powódź momentalnie sparaliżowała życie w mieście. W większości hoteli znajdujących się na lagunie już od środy rano nie ma prądu, utrudniona jest komunikacja promami i taksówkami wodnymi, zawieszono turystyczne rejsy gondolami.